Jałowa ziemia. Jak kapitalizm wykończył polskie kino gatunkowe
Psy, Kiler, Młode wilki, Nic śmiesznego – trudno mówić o polskim kinie lat 90. bez tych tytułów. Nic więc dziwnego, że pierwsza dekada III Rzeczpospolitej zdaje się okresem zawładniętym przez kino gatunkowe. I faktycznie – tylko się zdaje. Bo znacznie bliższa prawdy jest teza, że interesujące nas dziesięciolecie było raczej czasem wyjaławiania rodzimej kinematografii gatunku, a w najlepszym razie próbą kontynuacji popularnych trendów zapoczątkowanych jeszcze w głębokich latach 80.




Aktor z konieczności
Burton, Cronenberg, Schnabel, Schlöndorff, Skolimowski. Wbrew pozorom nie jest to fragment listy najważniejszych reżyserów XX wieku, lecz aktorskie CV ostatniego z wymienionych, dla którego występy przed kamerą stanowią integralną część kariery. Często zresztą marginalizowaną – zarówno w opracowaniach twórczości Jerzego Skolimowskiego, jak i przez niego samego. Nie sposób jednak od niej uciec; to przecież jego Andrzej Leszczyc stał się nieformalnym symbolem „polskiej nowej fali”, a liczne epizody artysty swoim charakterem na długo zapadają w pamięć.