Armie Hammer. Książę Apollo

Oglądanie filmowych występów Armiego Hammera przypomina odpakowywanie nowiutkiego Kena z oryginalnego pudełka. Najpierw wynurzają się nieskazitelne, zaczesane na bok włosy, później równiutka opalenizna i tęczówki namalowane najbardziej błękitną farbą, jaką ma na swoim stanowisku pracy źle opłacany chiński robotnik. Następnie uśmiech: bielutki, fotogeniczny, jednocześnie nonszalancki i dodający otuchy. Obietnica happy endu w disnejowskim zamku, gdzie wszelkie niewygodne sprawy można zamieść pod ręcznie tkany dywan. I oczywiście modna koszula, którą tak przyjemnie będzie zdejmować.

„Vanity Fair” oznajmia bezlitośnie, że Armie Hammer zawsze wygląda tak, jakby dopiero zstąpił z reklamy wody kolońskiej. W filmie J. Edgar (2011, C. Eastwood) bohater Hammera jest ubrany tak dobrze, że okresowo staje się osobistym stylistą założyciela FBI, który na co dzień nie poświęca zbyt wiele uwagi kwestii ubioru. W Jeźdźcu znikąd (2013, G. Verbinski) kowbojski kapelusz strażnika Teksasu, w którego się wciela, jest bielszy od sierści jego konia, uosabiającego mistyczną czystość krainy duchów z mitologii Komanczów. W Tamtych dniach, tamtych nocach (2017, L. Guadagnino) nawet podniszczone tenisówki uosabiają niepobity nowoangielski szyk aktora.

Gdy w Królewnie Śnieżce (2012, T. Singh) banda krasnali obrabowała jego bohatera z wierzchnich warstw odzieży, kalesonowy dezabil miał charakter raczej komiczny niż zmysłowy.

Luksusowe tkaniny i perfekcyjne kroje kostiumów Hammera, katalogowa estetyka jego życia prywatnego, uosabiającego egzystencję kalifornijskiej royal family, czynią bowiem z postaci aktora nie tyle przedmiot seksualnego pożądania, ile upragnioną wielką lalę – oswojoną, pozbawioną agresji i roszczeń, dającą się wpasować w każdą zabawę na niby.

Istotę, „której substancja to jej esencja” (Lord 1994, s. 73) – plastik, z którego powstała, gwarantuje wszakże przewidywalność, perfekcję i powszechną dostępność. Rekwizyt w dziewczęcym świecie, w którym za karę można wrzucić Kena na dno pudła z zabawkami.

 

Prince Charming

Książę elfów Andersena – „zupełnie inny mąż niż syn ropuchy lub kret w czarnym aksamitnym futrze” (Andersen, s. 99), rokokowi pięknisie Charles’a Perraulta częstujący na balach oranżadą, zastępy prostodusznych Iwanów Carewiczów wyprowadzanych w pole przez co bardziej przedsiębiorcze królewny z przeszłością… Instytucja baśniowego królewicza od zawsze rozpycha się łokciami w genderowym imaginarium. Dla Bruna Bettelheima, uwikłanego we freudowską teorię wszystkiego, książę to partner umożliwiający bohaterce osiągnięcie płciowej i społecznej dojrzałości oraz zbudowanie głębokiej relacji, koniecznie uwieńczonej małżeństwem (Bettelheim 2010, s. 333). Jest więc wysłannikiem patriarchalnego porządku, dla niepoznaki przybranym w uśmiech i złotogłów. Jednak książęta, w których wciela się amerykański aktor, symbolizują raczej krach wiary w odsiecz w lśniącej zbroi.

W Królewnie Śnieżce Hammer miał szczęście wcielić się w jednego z zabawniejszych książąt kina popularnego ostatnich lat. Ujawnił przy tym swój niewątpliwy talent komiczny, którego kwintesencją jest umiejętne, autoironiczne ogrywanie własnej urody konotującej młodzieńczą czystość i niewinność.

Czarujący następca tronu jest wyczynowym fechmistrzem (przygotowując się do zdjęć, aktor trenował przez trzy miesiące, sześć godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu) i zapalonym poszukiwaczem przygód. Jednak niezbyt żwawy intelekt czyni z niego parodię księcia w stylu klasycznej satyry Thackeraya, w której wyzuty z praw następca tronu „nie wahałby się skoczyć w przepaść najgłębszą i wspiąć się na najdzikszy szczyt górski, ale o astronomii, botanice i zoologii wiedział tyle co ja, z przeproszeniem, o algebrze” (Thackeray 1996, s. 32). Kluczem do wczesnych postaci Hammera jest młodzieńczość, w Królewnie Śnieżce prezentująca się w najprostszym możliwym wydaniu. To pełna zapału szlachetność, całkowity brak doświadczenia, zero skaz na honorze i reputacji, rozkoszna arogancja wynikająca z życia usłanego różami. Nieprzypadkowo najzabawniejszym elementem tej komediobaśni jest czar, który zła królowa omyłkowo rzuca na amanta, podając mu eliksir szczenięcej miłości – fizycznie książę się nie zmienia, ale zaczyna zachowywać się jak spragniony miłości mały piesek.

Narracja filmu robi z bohatera głupca, bo twórcy tak naprawdę drwią z fantazji, które uruchamia Armie Hammer. Fantazji o posiadaniu na własność słodkiego, delikatnego, szarmanckiego księcia – nie tyle dla dzikich nocy, ile dla wspólnych spacerów po Central Parku w ubraniach od Ralpha Laurena i wytwornych koktajli podczas dusznych nocy w Savannah.

Tom Ford bezpardonowo rozprawił się z tą fantazją, obsadzając aktora w roli Huttona Morrowa, wymuskanego i emocjonalnie niedostępnego męża głównej bohaterki Zwierząt nocy (2016). Po latach okazuje się, że konfekcyjny, odziany w płaszcz z wielbłądziej wełny, niewierny małżonek ma dla swojej zagubionej żony tylko rzucone przez telefon suche „Weź tabletkę, jeśli nie możesz spać”, w chwili gdy zżerają ją złe wspomnienia i strach. Poprzedni mąż rudowłosej piękności, wrażliwy, nonkonformistyczny pisarz (Jake Gyllenhaal) jest tu celowo przeciwstawiony jednowymiarowej postaci Morrowa, a firmowo wierna, pełna szczenięcego oddania mina królewicza we włoskich garniturach szybko przekształca się w zimne, puste spojrzenie zblazowanego modela bielizny.

 

Północ – Południe

Armie Hammer zdaje się predestynowany do ról salonowców. Prawnuk kontrowersyjnego przemysłowca i potentata branży naftowej Armanda Hammera, w 2009 roku pojawia się na łamach „Vanity Fair” w zestawieniu „kolejnej generacji największych fortun świata” obok Alexa Flicka z dynastii Mercedes-Benz i Ivanki Trump. Mimo kalifornijskiego pochodzenia wcielił się w postaci reprezentujące inne kanoniczne modele amerykańskiej elity: WASP-a ze Wschodniego Wybrzeża i zamożnego plantatora z Południa.

Choć sam ostro odciął się od tego wizerunku – porzucił college, zrezygnował z pieniędzy rodziny i samodzielnie podjął decyzję o aktorstwie – jego nieskazitelna dykcja, wyważone ruchy, elegancja obejścia sprawiają, że natychmiast materializuje się wokół niego gronostajowy płaszcz, albo przynajmniej sweter z herbem luksusowej szkoły prywatnej.

Nowoangielskim książątkiem w luksusowym dwupaku są bliźniaczy bracia Winklevoss w The Social Network (2010, D. Fincher). To świetnie przystosowane do splendorów zwierzęta z harvardzkiego wybiegu, odnoszący sukcesy sportowcy obnoszący po kampusie bluzy z logo New England Patriots. Choć to oni wpadli na pomysł Facebooka, jako dżentelmeni z Nowej Anglii długo nie potrafią stawić czoła bezwzględnemu nerdowi w gumowych klapkach, który zawłaszcza ideę i rozwija ją zgodnie z własną wizją. Zuckerberg dostał się na uczelnię z racji swoich talentów, oni zawdzięczali miejsce na najstarszym amerykańskim uniwersytecie rodzinnej protekcji; on zapatrzony w ekran komputera i kompletnie aspołeczny dążył do celu jak samonaprowadzający się pocisk, oni – nadziani skrupułami – zbyt długo miotali się, bezsilnie patrząc, jak wirtualne imperium wymyka im się z rąk.

Młodzieńczość rozumiana jako idealizm, brak znajomości natury ludzkiej i ufność wobec bliźnich w skrajnym wymiarze cechowała też szlachetnego rewolwerowca w Jeźdźcu znikąd. Elegancki prokurator świeżo po studiach, wracający na rodzinną prowincję, aby zanieść tam wiarę w prawo oparte na racjonalnej argumentacji, a nie fizycznej sile, będzie przez wszystkich – od zahartowanego, niezawodnego brata-szeryfa do ekscentrycznego Indianina-renegata – uważany za mniej lub bardziej rozkosznego żółtodzioba. Powoli jednak dojrzeje do nowej dla siebie roli mściciela i obrońcy miasteczka, i w tej roli powieli konstytutywny dla popkultury schemat – kolejną, po bitnych następcach tronu i dżentelmenach z Harvardu, odsłonę rycerskiego etosu. Jak pisze Andrew Elliott: „Rycerza i kowboja łączy bliska relacja, ponieważ jest między nimi wiele podobieństw: odwaga wojownika, obowiązek wspierania kobiet, zdolność do poświęceń, surowy kodeks honorowy, niezawodna odwaga (…). Obaj służą jako pionierzy w nieznanym i niecywilizowanym świecie, gdzie krzewią reguły życia społecznego i stoją na straży ładu, wykorzystując, jeśli to konieczne, swe nadnaturalne zdolności władania bronią” (Elliott 2011, s. 75–76).

Tę baśniową rycerskość szlachetnego księcia przewrotnie wykorzystał Nate Parker w Narodzinach narodu (2016). Hammer wcielił się tam w podupadłego towarzysko i ekonomiczne plantatora z Wirginii, który marzy o przywróceniu dawnej chwały swojej posiadłości i w tym celu zaspokaja apetyty swoich białych gości za pomocą ciał niewolnic i przymyka oczy na okrucieństwo sąsiadów.

Odrobina charakteryzacji, pokryte tytoniowym nalotem zęby, niechlujna broda, tłuste ulizane kosmyki nadają mu odstręczający, budzący nieufność wygląd, a nieodłączna butelka whisky wyostrza obraz moralnego i społecznego upadku. Paradoksalnie jest to jednak po prostu rewers baśniowych książąt Hammera – upadły arystokrata, przegrany Ashley Wilkes z Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell, który kiedyś jeździł konno po czerwonych drogach Południa w nieskazitelnej plisowanej koszuli.

 

Wierny damom

Wyjątkiem wśród ról Hammera wydaje się Mike, bohater filmu Mina (2016, F. Guaglione, F. Resinaro), amerykański snajper zmuszony ponad dobę stać nieruchomo na pustyni, czekając na pomoc, która uratuje go przed wybuchem miny. Uosabia on klasyczną męskość kina gatunkowego w odmianie introwertycznej: powściągliwy, stanowczy, nie traci głowy w krytycznej sytuacji. Krótko ostrzyżony, spalony słońcem, z pustynną chrypką w swym głębokim głosie, manifestujący dzięki kolejnym niebezpieczeństwom niesłychaną fizyczną sprawność, pozornie tylko zredukowany do istoty ludzkiej w niebezpieczeństwie.

Kluczem do postaci wydaje się scena, w której ukochana bohatera podczas rozpakowywania pudeł w pierwszym wspólnym domu dokonuje pasowania Mike’a na rycerza za pomocą chochli do zupy. Od tego czasu w pamięci żołnierza będzie powracać jasnowłosa, królewska Jenny, która nazywa go rycerzem, „prawdziwym sercem i mocnym pancerzem”.

W całym na wpół hiperrealistycznym, na wpół surrealistycznym świecie filmu zgrana, baśniowa metafora dzielnego wojownika zakutego w stal sygnalizuje tak typowy dla postaci Hammera status fantastyczny, uwięzienie w krainie dziecięcej baśni, w której niemożliwe jest traktowanie bohaterów do końca serio.

Ciekawe jest, że niemal rytualnemu podporządkowaniu kobiecie zostaje poddany nawet najbardziej maczystowski z bohaterów Hammera. Agent KGB w Kryptonimie U.N.C.L.E (2015, G. Ritchie), skłonny do psychotycznych napadów agresji, skrajnie pryncypialny i nadludzko sprawny, nie tylko ostatecznie okazuje się kolejnym królewiczem (znawcą sztuki i mody, dyskutującym swobodnie o tym, czy pasek Paco Rabanne’a pasuje do sukienki od Diora).

Przede wszystkim zostaje całkowicie podbity przez członkinię szpiegowskiego zespołu, w którym pracuje – niższą o 30 centymetrów chłopczycę Gaby, której przebacza nawet to, że dziewczyna okazuje się pracować dla konkurencyjnego wywiadu. W tym kontekście bohaterowie Hammera należą do porządku postpatriarchalnego, w którym silni i przystojni mężczyźni stają się maskotkami, fetyszami i narzędziami kobiet.

Takie role pojawiały się już na początku kariery apolińskiego Amerykanina, kiedy w serialu Plotkara (2007–2012) wił się pomiędzy cwaną naciągaczką Poppy, charyzmatyczną it girl Sereną i bezwzględną królową młodzieżowej sekcji Upper East Side, Blair.

 

Zachłanny Febus

Ospały, leniwy wdzięk aktora, jego kocia tajemniczość i czar manifestują się w filmie J. Edgar. Tytułowy protagonista uosabia tam (mimo, a może właśnie z powodu wypieranej orientacji homoseksualnej) heteronormatywną energię, agresję, szorstkość obejścia – aurę inności, którą zapewnia odmienna orientacja, subtelne lekceważenie ustalonych kodów zachowań, świadome przyjmowanie roli fetyszyzowanego przedmiotu i marzenia, którym strach ulec. Nigdy nieskonsumowane homoseksualne napięcie, które tworzy się pomiędzy szefem FBI a jego najbliższym współpracownikiem, odrealnia postać Clyde’a Tolsona i sytuuje go – tak jak baśniowych królewiczów – w sferze wiecznej tęsknoty i potęgującego się pragnienia. Bohaterowie Hammera nie dają się zamknąć również w kobiecych objęciach. Rycerski rewolwerowiec w disnejowskim westernie odjeżdża kanonicznie w stronę zachodzącego słońca, przedkładając bromance z Indianinem nad farmerską stabilizację u boku dzielnej pionierki.

Najdoskonalszą, a jednocześnie najbardziej ambiwalentną realizacją fantazmatu nieuchwytnego przedmiotu pożądania jest postać Olivera w Tamtych dniach, tamtych nocach. Wyjątkowość tej roli polega na tym, że Hammer, wcielający się zawsze w mniej lub bardziej spełniających oczekiwania królewiczów – panów na zamku, symbole spokoju i komfortu – tu gra bohatera, którego francuski badacz baśni Pierre Péju nazywa przeciwstawianym książętom i szewczykom mrocznym uwodzicielem – figurę, która sieje niepokój, budzi pragnienia i wyprowadza uwodzonego poza wszelkie punkty odniesienia. Lojalny prawnik Clyde Tolson, czarujący książę w Królewnie Śnieżce i szlachetny Jeździec Znikąd służą, Oliver panuje i rozdaje karty. Nie mieści się w żadnym ustalonym porządku, tak jak napisany przez Jamesa Ivory’ego baśniowy świat „gdzieś w północnych Włoszech” niespecjalnie da się przetłumaczyć na język realnego życia społecznego. „Z jednej strony mamy obcych, przygodnych gości z ich dziwną aurą i zdumiewającą scenerią, która kryje się za ich spojrzeniem, z drugiej – mężów, ojców i braci, rodzinę i jej problemy, małżeństwo i jego konsekwencje. Otwierająca się przestrzeń i zamknięta komórka” (Péju 2008, s. 51).

Zanurzenie się w świat nierealnego, nieprzystającego do codziennego porządku apolińskiego piękna zapowiada już czołówka filmu, ukazująca kolejne antyczne rzeźby. Elio będzie tu nieopierzonym efebem, Oliver – boskim, zastygłym w stanie najwyższej doskonałości olimpijskim przybyszem. Starszy z bohaterów jest zachłanny jak mityczny Apollo, który góruje nad wszystkimi intelektem, skupia na sobie tak męskie, jak i kobiece spojrzenia, obdarza swoją łaską, aby po chwili zniknąć w złotym obłoku.

Jednocześnie jest to postać pęknięta jak wszystkie kreacje Hammera. Niezależny, uwodzicielski nieznajomy okazuje się potrzebować swoich nastoletnich wyznawców tak samo jak oni jego, a przeglądanie się w ich oczach stanie się rozbudowanym w czasie rytuałem, zwieńczonym sekretnymi obrzędami za zamkniętymi drzwiami świątynnego sacrum. Muzykalny efeb podbija wizytujące ziemię bóstwo, tak jak królewicz Hiacynt oczarował boga poezji i sztuki, stając się homoseksualnym wyłomem w historii jego heteroseksualnych podbojów.

 

Męczennik kina niezależnego

Jak mówi sam Hammer: „Kiedy jesteś młody i uczestniczysz w lekcjach aktorstwa, słuchasz o idealnym doświadczeniu, jakie daje ci praca przy filmie stanowiącym wyzwanie, wydobywającym coś z ciebie. Tego nie da praca w wysokobudżetowym kinie”. Kalifornijski amant otarł się o status megagwiazdy już jako dziewiętnastolatek dzięki angażowi do roli młodego Bruce’a Wayne’a w Lidze Sprawiedliwości, niezrealizowanym ostatecznie projekcie George’a Millera. Jego późniejsze role w popularnym kinie reinterpretującym klasyczne popkulturowe schematy (Dziki Zachód, baśń, zimnowojenne filmy szpiegowskie) utrwalały jedynie wizerunek wychowanego na Kajmanach kalifornijskiego dziedzica, odlanego z plastiku w kolorze herbatnika.

Anne Petersen w głośnym (między innymi dzięki oburzonym komentarzom samego zainteresowanego) artykule Ten Long Years of Trying to Make Armie Hammer Happen na portalu BuzzFeed nazwała tę strategię „męczeństwem kina niezależnego” (indie martyrdom), czyli tym, „co robią słabnące gwiazdy, aby nadać rozpęd karierze lub wzmocnić narrację na swój temat. To sposób na pokazanie, że są oddani aktorstwu i sztuce, a nie zawstydzeni, że grają za niewielkie pieniądze, bez szumu towarzyszącego produkcji ważnego studia, ponieważ to, na czym im zależy, to rzemiosło. Lub, wiecie, zdobycie Oscara i odzyskanie utraconej pozycji” (Petersen 2017). Sudance’owe Narodziny narodu, postrzelony balet przemocy Free Fire (2016, B. Wheatley) czy designerska, mroczna fantazja Toma Forda zdają się potwierdzać, że aktor szuka poza hollywoodzką machiną kogoś, kto „duszy latarnię ze zmysłów wygarnie”. Może dlatego Luca Guadagnino wzbudził w odtwórcy roli Olivera uczucie, które podobno jego samego przeraziło swoją intensywnością. W końcu włoski reżyser dostrzegł w Kalifornijczyku, pod warstwą apolińskiego piękna, „wewnętrzny zamęt”, fascynującą skomplikowaną naturę. Bestię, która czeka na kogoś, kto pomoże jej zrzucić skórę królewicza.

 

Bibliografia
  • Andersen J.Ch., Baśnie, tłum. S. Beylin, S. Sawicki, Nasza Księgarnia, 1999.
  • Bettelheim B., Cudowne i pożyteczne. O znaczeniu i wartościach baśni, tłum. D. Danek, Wydawnictwo W.A.B., 2010.
  • Elliott A.B.R., Remaking the Middle Ages: The Methods of Cinema and History in Portraying the Medieval World, McFarland, 2011.
  • Kopaliński W., Leksykon wątków miłosnych, Muza SA, 2004.
  • Lord M.G., Forever Barbie: The Unauthorized Biography of a Real Doll, William Morrow, 1994.
  • Péju P., Dziewczynka w baśniowym lesie. O poetykę baśni: w odpowiedzi na interpretacje psychoanalityczne i formalistyczne, tłum. M. Pluta, Sic!, 2008.
  • Petersen A., Ten Long Years of Trying to Make Armie Hammer Happen, BuzzFeed, 26.11.2017 [dostęp: 19.07.2018].
  • Thackeray W.M., Pierścień i róża czyli Historia Lelujki i Bulby z rysunkami autora. Pantomima przy kominku dla dużych i małych dzieci, tłum. Z. Rogoszówna, Siedmioróg, 1996.

Komentuj