Strefa interesów

"Strefę interesów" otwiera odegrana na tle czarnego ekranu kilkuminutowa uwertura, tak jakby Jonathan Glazer chciał dać widzom chwilę na oczyszczenie myśli i przygotowanie się na seans. Odbiór jego najnowszego dzieła może bowiem okazać się wyzwaniem – estetycznym, emocjonalnym, nawet moralnym. Nie jest to szczególnie zaskakujące w kontekście filmu podejmującego temat Holocaustu, jednak trudność w obcowaniu ze "Strefą interesów" nie wynika ze zwyczajowego w takich wypadkach nagromadzenia okrucieństw i szokujących obrazów, ale przeciwnie – z ich braku.

Centrum filmu zostaje przesunięte około 150 metrów od najczęstszego punktu zainteresowania filmowców – taka mniej więcej odległość dzieliła krematoria w Auschwitz od willi Rudolfa Hößa, niesławnego komendanta największego obozu koncentracyjnego III Rzeszy. Ukazywany jest on, zwłaszcza w pierwszej części filmu, przez pryzmat sytuacji domowych – imprezy urodzinowej, zabaw z dziećmi, rodzinnych posiłków czy spływu na nowej łódce. W kreacji Christiana Friedla lekko safandułowaty Höß nie ma w sobie nic z demonicznego Amona Götha w wykonaniu Ralpha Fiennesa w Liście Schindlera (1993, S. Spielberg). Przepisując na dzisiejsze realia, przypomina raczej korporacyjnego menedżera średniego szczebla kierującego kluczową, ale jednak tylko lokalną filią gigantycznego przedsiębiorstwa. Zainteresowany karierą pilnuje, żeby tabelki w Excelu się zgadzały, a w wolnym czasie myśli o życiu rodzinnym i towarzyskim.

            Strefa interesów dopisuje zatem kolejny rozdział monumentalnego katalogu przejawów opisanej niegdyś przez Hannah Arendt „banalności zła”.

Fraza ta, zawarta w podtytule wydanej przez nią w 1963 roku głośnej książki Eichmann w Jerozolimie, chociaż w samej pracy pada tylko raz, stała się obiegowym frazesem, tłumaczącym biurokratyczny i przemysłowy charakter nazistowskiej machiny zagłady. Glazer pokazuje coś, co niby wszyscy już wiemy – że zbrodniarze też mają swoje kochające rodziny, hobby i codzienne sprawy, że w większości nie są owładniętymi żądzą krwi fanatykami, lecz nudnymi urzędnikami, postrzegającymi swoje działania jako część obowiązków zawodowych i skutecznie odcinającymi się emocjonalnie od konsekwencji własnych decyzji. Oryginalność i znaczenie Strefy interesów nie płynie jednak z tego, co mówi, ale w jaki sposób i z jaką siłą to przekazuje.

            Zmaksymalizowaniu tego (anty)efektu podporządkowana jest praktycznie cała filmowa forma, na czele ze zdystansowanymi zdjęciami Łukasza Żala, który za pomocą dość odległych, geometrycznych kadrów odziera świat przedstawiony z jakiejkolwiek niezwykłości czy grozy.

Głębia ostrości sprawia, że znika rozróżnienie między rabatkami ogródka Hößów i wieżyczkami znajdującego się tuż za murem obozu, zaś statyczna kamera zdaje się nie zwracać uwagi na pojawiający się w tle kadru okołoobozowy ruch, do którego przecież przywykli już członkowie rodziny. Nieco płaski, cyfrowy obraz, z nienasyconymi barwami i chropowatą fakturą, nie przypomina wystylizowanych ujęć, z których zarówno Glazer, jak i Żal do tej pory byli znani, tak jakby nie chcieli oni odwracać uwagi widza wizualnymi ornamentami. Często grają za to ustawieniem kamery, zdradzając przykładowo dopiero w połowie sceny, że idylliczne w założeniu wydarzenie, jakim jest wręczenie prezentu urodzinowego, rozgrywa się w istocie na tle wież i ogrodzeń obozu koncentracyjnego. Nawet tytuł – niemówiący nic o filmie, techniczny – dobrze oddaje sposób, w jaki zaprezentowany zostaje główny bohater i jego praca.

Pod tym względem Strefa interesów jawi się jako całkowite przeciwieństwo rozgorączkowanego i trzymającego nas niezwykle blisko bohatera Syna Szawła (2015, L. Nemes), ostatniego chyba do tej pory tak oryginalnego filmu o Zagładzie, który zresztą rozgrywał się bezpośrednio po drugiej stronie powracającego jak lejtmotyw u Glazera betonowego ogrodzenia. To, co jednak łączy oba te dzieła, czyniąc z nich w zasadzie utwory doskonale komplementarne, to wiodąca rola dźwięku i przestrzeni pozakadrowej, w której rozgrywa się cała groza Holocaustu. U Glazera widzimy czasem jakieś jej odpryski – przypomina o nim znaleziona przypadkiem w rzece kość, złote zęby, którymi bawią się dzieci, czy przymierzane przez żonę głównego bohatera futro, którego pochodzenia musimy się domyślać – ale przede wszystkim słyszymy ją nieomal nieustannie. Intensywna mieszanina szumu maszyn, okrzyków, szczekania psów i okazjonalnych stłumionych strzałów stanowi dobitny sygnał przemocy i okrucieństwa rozgrywających się tuż poza kadrem. Wydaje się jednak, że zobojętniali na hałas Hößowie nie zwracają już na niego uwagi, ciesząc się tym, że lato było piękne tego roku.

 

Strefa interesów

The Zone of Interest

USA, Wielka Brytania, Polska 2023, 105’

reż. i scen. Jonathan Glazer, zdj. Łukasz Żal, muz. Mica Levi, prod. A24, Access Entertainment, Film4, wyst. Christian Friedel, Sandra Hüller

Komentuj