Wszystkie stany kina – 10. American Film Festival

Już po raz dziesiąty odbył się we Wrocławiu American Film Festival. Przez sześć dni (od 5 do 11 listopada) w kinie Nowe Horyzonty zaprezentowano w sumie 125 filmów (90 fabuł i 35 dokumentów), podzielonych na 15 sekcji, a uzupełniały je ciekawe wydarzenia towarzyszące: od tradycyjnych sesji Q&A z aktorami, reżyserami i producentami, po pierwszą edycję Silent Disco.

Film otwarcia i pokazy przedpremierowe

Filmem otwarcia jubileuszowej edycji American Film Festival był długo wyczekiwany Irlandczyk (2019) Martina Scorsese. Trwająca trzy i pół godziny epopeja gangsterska, w której pierwsze skrzypce grają Robert DeNiro, Al Pacino i powracający na ekran po prawie dziesięcioletniej nieobecności Joe Pesci, podzieliła publiczność. Jedni dali się porwać opowieści podstarzałego mafioza, który wspomina dawne czasy, inni wręcz przeciwnie: narzekali na wtórny scenariusz i nieprzekonujące zabiegi komputerowe mające na celu odmłodzenie legendarnych aktorów. Każdy miłośnik kina gangsterskiego będzie mógł wyrobić sobie własną opinię już 27 listopada – właśnie tego dnia Irlandczyk pojawi się w serwisie Netflix.

Film Martina Scorsese nie był jedynym tytułem, który widzowie American Film Festival mogli obejrzeć przedpremierowo we Wrocławiu. Sekcja Highlights cieszyła się największą popularnością wśród festiwalowej publiczności (bilety na kolejne seanse znikały w przeciągu kilku sekund od startu internetowego systemu rezerwacji). W sekcji tej pokazano aż 14 tytułów, z których większość ma zaplanowane polskie premiery na najbliższe miesiące (w formie tradycyjnej lub w serwisach streamingowych). Znalazło się tu miejsce dla filmów, które powinny zyskać uznanie Amerykańskiej Akademii Filmowej i powalczyć w 2020 roku o Oscara, jak i dla tych, które może na złotą statuetkę nie mają co liczyć, ale z pewnością zdobędą serca publiczności.

Filmy, które powalczą o Oscary

Do tej pierwszej kategorii można przede wszystkim zaliczyć historie biograficzne oraz inspirowane prawdziwymi wydarzeniami: Cóż za piękny dzień (2019, M. Heller) z Tomem Hanksem, Late Night (2019, N. Ganatra) z Emmą Thompson, Tylko sprawiedliwość (2019,  D.D. Cretton) z Michaelem B. Jordanem i Jamiem Foxxem czy Le Mans ’66 (2019, J. Mangold) z Christianem Bale’em oraz Mattem Damonem. W większości z tych tytułów popisy aktorskie szły w parze z zaledwie poprawną realizacją, jednak poprzednie lata pokazały, że tego typu podnoszące na duchu historie mogą zyskać uznanie w oczach Akademików.

Intrygujący filmowy paradoks

W ramach Highlights pokazano również produkcje bardziej niekonwencjonalne. W tym kontekście nie sposób nie wspomnieć o Waves (2019, T.E. Shults) – filmie, który na pierwszy rzut oka rozpada się na dwie części, ale z czasem pokazuje, że tworzą one idealnie uzupełniającą się całość. Mamy tu historię dwójki nastolatków, z których każda opowiedziana jest przy pomocy odmiennych środków wyrazu, dopasowanych do charakteru bohaterów. Gdy śledzimy losy buzującego od sprzecznych emocji Tylera, kamera się trzęsie, muzyka dudni w uszach, a od przesadnie dynamicznego, rwanego montażu może zakręcić się w głowie. Z kolei historia jego siostry, Emily, jest już o wiele spokojniejsza, naznaczona smutkiem, który podkreślają długie statyczne ujęcia, powolne jazdy kamery i melancholijna muzyka.

W kluczowych momentach filmu zmienia się również format obrazu, podkreślając emocje bohaterów. Przeskok między odmiennymi estetykami może budzić dysonans poznawczy, jednak po seansie trudno nie dostrzec w tej decyzji odwagi i reżyserskiej dojrzałości, o którą jeszcze kilka lat temu nie podejrzewałem autora thrillera To przychodzi po zmroku (2017). Idealna harmonia między treścią a formą każe wybaczyć niektóre zbyt efekciarskie chwyty.

Nieoczywiste spojrzenie na kino gatunkowe

Z kolei Na noże (2019) Riana Johnsona był jednym z tych tytułów, które podobały się wszystkim (właśnie z myślą o takich filmach ukuto pojęcie crowd pleaser). Nic dziwnego, komedia kryminalna w gwiazdorskiej obsadzie inteligentnie bawi się tropami gatunkowymi, igra z oczekiwaniami widzów, a jednocześnie przez cały czas utrzymuje nasze zainteresowanie.

Podobnym dystansem do tradycyjnych konwencji wykazuje się reżyser Jojo Rabbit (2019), Taika Waititi. Nowozelandczyk w swoim nowym filmie wciela się w rolę zinfantylizowanego Hitlera, który jest najlepszym (wyimaginowanym) przyjacielem dziesięcioletniego chłopca. Mimo oparów absurdu, które momentami przywodzą na myśl komedie Mela Brooksa lub kultowy serial ’Allo 'Allo! (1982‒1992), Jojo Rabbit niespodziewanie potrafi poruszyć czułą strunę, wywołać wzruszenie i zaskoczyć powagą. Świetnie radzi sobie również obsada: Sam Rockwell, debiutujący na ekranie Roman Griffin Davis czy Scarlett Johansson, o której mówi się, że w przyszłym roku może mieć szansę na dwie nominacje do Oscara.

Druga statuetka miałaby powędrować w jej ręce za rolę w Historii małżeńskiej (2019, N. Baumbach). Film wyprodukowany przez Netflixa był pokazywany w ramach gali zamknięcia festiwalu. Poruszającą historię o rozpadzie związku, tłumionych emocjach, niemożności porozumienia się oraz bezduszności amerykańskiego systemu sądowniczego będzie można oglądać na platformie streamingowej już 6 grudnia. Noah Baumbach kolejny raz udowadnia tu swój talent do pisania naturalnie brzmiących dialogów, wnikliwej obserwacji rzeczywistości oraz wrażliwości w kreowaniu bohaterów. Ci ostatni zostali doskonale obsadzeni, bo poza wspomnianą już Johansson na ekranie możemy oglądać fenomenalny popis aktorskich umiejętności Adama Drivera, który statuetkę Oscara raczej ma w kieszeni.

Na tle wymienionych wyżej filmów z pewnością wyróżniał się też Lighthouse (2019) Roberta Eggersa – nakręcona na czarno-białej taśmie 35 mm historia o stopniowym popadaniu w obłęd. Rozpisana na dwie role (Willem Dafoe, Robert Pattinson) fabuła o oddalonej od świata latarni morskiej podobnie jak debiut reżysera (Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii, 2015) czerpie garściami z ludowych podań (tym razem morskich legend) oraz opowieści grozy (sporo tu Lovecrafta). Całość jest intensywnym kinematograficznym przeżyciem, które nieustannie pobudza do intelektualnego wysiłku – Eggers bawi się z widzem (stawia pytanie: kto tu jest szalony – bohaterowie, świat, w którym się znaleźli, czy może właśnie widz?), a klaustrofobiczny charakter wysepki z latarnią morską doskonale podkreśla klasyczny format obrazu 4:3. Lighthouse to doskonały horror, który powinien przypaść do gustu zarówno miłośnikom kina gatunkowego, jak i zwolennikom jego bardziej ambitnej odmiany.

Nagrody i wyróżnienia

Producent Lighthouse, Jay Van Hoy, opuścił Wrocław z nagrodą Indie Star Award (drugą statuetkę otrzymał bohater tegorocznej retrospektywy, reżyser i aktor Mark Webber). Z kolei nagrody publiczności powędrowały jak co roku do dwóch tytułów. Konkurs Spectrum wygrał film Święta Frances (2019, A. Thompson), z kolei nagrodę w kategorii American Docs otrzymało I Want My MTV (2019, T. Measom). Historia najpopularniejszej stacji muzycznej uderzała w nostalgiczne nuty, co prawdopodobnie przesądziło o zwycięstwie nad konkurencją, bo da się również słyszeć negatywne opinie na jej temat jako filmie zbyt powierzchownie traktującym podejmowany temat. Osobiście będę miło wspominał dwa kinofilskie dokumenty: Wspomnienia: Geneza „Obcego” (2019, A.O. Philippe), skupiający się na postaci scenarzysty pierwszego filmu o ksenomorfach, a także Wywołując fale: sztuka dźwięku w filmie (2019, M. Costin). Mimo amerykocentrycznej perspektywy drugiego z dokumentów pozostaje on intrygującą opowieścią o jednym z najistotniejszych, a zarazem najmniej docenianych aspektów większości filmów.

Klasyka kina na wielkim ekranie

Przedpremierowe pokazy oraz dokumenty nie wyczerpały bogatego programu 10. edycji American Film Festival. Tradycyjnie miała miejsce również retrospektywa aktorska – tym razem jej bohaterem był Gregory Peck. Festiwalowa publiczność miała więc okazję nadrobić żelazną klasykę, wśród której znalazły się m.in. Rzymskie wakacje (1953, W. Wyler), Dżentelmeńska umowa (1947, E. Kazan) czy Zabić drozda (1962, R. Mulligan) z jedyną w karierze Pecka rolą nagrodzoną Oscarem.

Również sekcja Kanon pozwoliła nadrobić zaległości, tym razem nieco nowsze: pokazano Moonlight (2016) Barry’ego Jenkinsa, dwie postmodernistyczne produkcje Davida Roberta Mitchella (Coś za mną chodzi, 2014, i Tajemnice Silver Lake, 2018) czy zapierający dech swą intensywnością Good Time (2017) braci Safdie. Na 10. American Film Festival dzięki sekcji Rocznice i powroty nadarzyła się również jedna z niewielu okazji, by na wielkim ekranie zobaczyć Łowcę androidów (1982, R. Scott), Rób, co należy (1989, S. Lee), Swobodnego jeźdźca (1969, D. Hopper) czy przemontowaną na nowo wersję Czasu Apokalipsy (1979, F.F. Coppola).

Wydarzenia towarzyszące

Mimo zapowiedzi do Wrocławia nie dotarł Ari Aster, jeden z najbardziej obiecujących twórców nowej fali kina grozy. Widzowie festiwalu mogli jednak premierowo obejrzeć niemal trzygodzinną wersję reżyserską Midsommar. W biały dzień (2019) oraz przypomnieć sobie przerażające Dziedzictwo. Hereditary (2018). Masterclass poprowadził Mark Webber, a Simon Pegg, promujący Utracone fale (2019, K. O’Brien), okazał się zaskakująco skromnym człowiekiem, który dosłownie ginął w tłumie. W ramach American Film Festiwal odbyły się również debaty o miejscu superbohaterów w historii kina oraz współczesnej prozie amerykańskiej, a chętni mogli wziąć udział w zajęciach z jogi.

Jedną z niewielu rys, pojawiających się na tym zdawałoby się nieskazitelnym obrazie, był niefortunnie przeprowadzony quiz z wiedzy o filmach, które pokazywano na poprzednich edycjach festiwalu. Niestety, odpowiadająca za niego ekipa Watching Closely wykazała się nieznajomością tematu (błędy merytoryczne w pytaniach) i lekceważącym podejściem do uczestników zabawy (przyznanie zwycięstwa drużynie mającej mniej punktów od konkurencji). Mylić się jest rzeczą ludzką, więc pozostaje mieć nadzieję, że organizatorzy quizu wyciągną na przyszłość lekcję ze swojego niekompetentnego zachowania.

Podsumowanie

Jak co roku American Film Festival okazał się prawdziwą perłą wśród filmowych wydarzeń na festiwalowej mapie Polski. Hasło, które od lat towarzyszy wrocławskiemu festiwalowi – „Wszystkie stany kina” – ujmuje jego sedno, co było wyraźnie widoczne na jubileuszowej edycji. Ekscytujące pokazy przedpremierowe w gwiazdorskiej obsadzie przeplatały się ze skromnymi produkcjami, a ponadczasowe klasyki szły w parze z dokumentami, które potrafiły zaskoczyć różnorodnością podejmowanych tematów. Niezależnie od tego, czy śledziliśmy tytuły w sekcji Highlights, czy bardziej interesowało nas Spectrum, prezentujące aktualną kondycję amerykańskiego kina niezależnego, zawsze mogliśmy liczyć na filmy pełne emocji (nieudane można policzyć na palcach jednej ręki). Bogaty program i całe mnóstwo interesujących wydarzeń towarzyszących sprawiły, że kolejny raz Wrocław opuszczałem ze smutkiem. Mimo że był to bardzo intensywny tydzień i udało mi się zobaczyć ponad 20 filmów pełnometrażowych, to wciąż miałem uczucie niedosytu i do dziś myślę o tytułach, które przegapiłem, a które nigdy nie trafią do dystrybucji kinowej. Cóż, lekarstwo jest tylko jedno – kolejny festiwal. Z niecierpliwością wypatruję 11. edycji American Film Festival i liczę, że będzie równie udana, co mój tegoroczny pobyt we Wrocławiu.

Artykuły tego samego autora

Komentuj