Świat według Kiepskich wobec IV Rzeczpospolitej

Polityczność w szerokim znaczeniu tego słowa jest obecna w każdym dziele kultury. Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że jej elementy pojawiają się także w Świecie według Kiepskich, najsłynniejszym chyba polskim sitcomie, który był emitowany w jednej z największych komercyjnych stacji telewizyjnych w Polsce – i to przez dwadzieścia trzy lata! To kolosalny horyzont czasowy, nie tylko w perspektywie telewizyjnego życia: w marcu 1999 roku, kiedy wyemitowano trzy pilotażowe odcinki serialu, Polska dołączała właśnie do NATO, za kilka miesięcy miała wejść w życie reforma edukacji, wprowadzająca do polskiego systemu gimnazja; ulice blokowali rolnicy ze związku zawodowego „Samoobrona” a na ekrany kin wszedł długo wyczekiwany projekt epopeiczny Andrzeja Wajdy, czyli adaptacja Pana Tadeusza. Wreszcie, był to rok przedostatniej pielgrzymki nad Wisłę Jana Pawła II. Słowem: to były inne czasy.

Nie zamierzam jednak przekonywać, że Świat według Kiepskich w brawurowy sposób ukazał zmiany, które zaszły w polskim społeczeństwie od późnych najntisów po lata dwudzieste nowego wieku. Przede wszystkim dlatego, że nie byłaby to prawda, a w najlepszym przypadku półprawda nagięta pod quasi-socjologiczną tezę. O ile stan świadomości potransformacyjnej jest w Kiepskich niezmiennie silny, o tyle z czasem – zwłaszcza gdy od nadzoru artystycznego nad serialem odszedł Okił Khamidow – społeczne rezonowanie produkcji wytraciło siłę. Fenomenalna dyspozycja satyryczna serialu nie kryła się bowiem wcale w jego korespondencji z najnowszymi trendami czy ruchami społecznymi. W przypadku Kiepskich idzie raczej o konceptualizację pewnego czasu niestabilności, rozedrgania, magmy politycznej, nieokiełznanej jeszcze struktury, która nie okrzepła w postaci spolaryzowanego sporu politycznego, ale na dobre zdążyła już opuścić hurraoptymistyczne czasy transformacji. To epoka postkomunistycznych podziałów w polityce, ściśle splecionych z kompletną degrengoladą polskiej klasy rządzącej.

Polityczność rozumiem tutaj jako arenę (s)tarć, do których nieuchronnie dochodzi w sferze publicznej[1]. Podmiotami tak rozumianej polityki będą wszyscy – nie tylko klasa polityczna, grupy interesu, instytucje państwowe i prywatne, ale każdy obywatel i obywatelka. Zajrzy więc ona prędzej czy później do kamienicy przy Ćwiartki 3/4.

 

Debaty salonowe

Właśnie w okresie absolutnego zniechęcenia ludzi, zwłaszcza „przegranych” transformacji, do relatywnie wciąż jeszcze nowego systemu demokratycznego, pojawiły się w przestrzeni publicznej postulaty przemian ustrojowych. Na początku lat zerowych (a w niektórych kręgach jeszcze w końcu lat dziewięćdziesiątych) rozgrywała się ważna, choć nieco zapomniana debata, w której głoszono potrzebę odpowiedzi na błędy i zaniedbania Rzeczpospolitej po 1989 roku. Jako pierwsze tak wyraźnie sformułowało tę ideę środowisko publicystyczno-akademickie „Kwartalnika Konserwatywnego”, związanego z Rafałem Matyją i Kazimierzem Michałem Ujazdowskim[2]. Ten pierwszy uznawany jest za ojca pojęcia „IV RP”.

Matyja postulował budowę państwa na nowych fundamentach, nieskompromitowanego jak III RP, która zbyt powściągliwie podeszła do reform ustrojowych i po prostu nie funkcjonowała jako sprawny aparat państwowy, który jest w stanie zapewnić obywatelom poczucie bezpieczeństwa, sprawiedliwe sądownictwo czy skuteczną egzekucję podatków. Legitymizacja państwa w oczach wspólnoty – tego, zdaniem zwolenników IV RP, brakowało Polsce po 89. roku.

Grzechem pierworodnym był ich zdaniem proces przejścia od Polski Ludowej do rynkowej, czyli rozmowy przy Okrągłym Stole i owiane legendą porozumienie przedstawicieli „Solidarności” z członkami PZPR-u. Narracja ta, rozwinięta później przez niektóre partie prawicowe, brzmi mniej więcej tak: „Solidarność” dogadała się z ówczesnym rządem, którego członkowie świadomi byli momentu dziejowego – upadku bloku radzieckiego i zbliżającej się dezintegracji komunizmu. Stąd zgoda oficjeli partyjnych na stopniowe przekazanie władzy opozycji demokratycznej – najpierw przez częściowo wolne wybory do parlamentu, potem przez przekazanie teki premiera, aż po zmianę nazwy państwa i wybór prezydenta. Sęk w tym, że o ile zmienił się ustrój i nazwa, to w tym ujęciu nie zmienił się wcale Układ[3]. Byli działacze PZPR zdołali uwłaszczyć się na majątku partyjnym, tworząc zręby struktur demokratycznej partii postkomunistycznej[4]. Nie przeprowadzono ogólnej lustracji, zwłaszcza w urzędach związanych ze służbami siłowymi i sądami. Okazało się więc, że w III Rzeczpospolitej rządzi „klika” na styku biznesu, służb specjalnych i polityki, która pilnuje, by zastygłe w dobie komunizmu procedery pozostały bez zmian. Korupcja, marazm, nepotyzm. Nieudolne próby reformowania państwa musiały spełznąć na niczym, bo Polską rządzi Układ. Na szarym końcu tego łańcucha politycznego znaleźli się obywatele najbardziej poszkodowani po 1989 roku ze względu na drakońskie reformy i neoliberalną terapię szokową – z tym, że dla tej konserwatywnej narracji to nie ich losy były głównym zmartwieniem.

Na przełomie milenium znaczna część Polaków pozostaje na tyle zniechęcona nie tylko do polityków, ale do generalnie polityki jako życia we wspólnocie państwowej, że przestają wierzyć w możliwość jakiejkolwiek odgórnej pomocy. W takim klimacie politycznym do obiegu zaczyna powoli wkraczać idea IV Rzeczpospolitej.

 

IV RP i kompromitacja

Hasło „IV RP”, kiedy tylko przebiło się do medialnego głównego nurtu i stało się przedmiotem dysput i dyskursów, zaczęło coraz bardziej odrywać się od spiritus movens nadanego mu przez jego protoplastów. Jego kariera rozpoczęła się za rządów SLD-UP. Co ciekawe, podchwycili ją również dziennikarze o profilu liberalno-konserwatywnym z redakcji „Polityki”, „Rzeczpospolitej”, „Gazety Wyborczej” czy „Wprost”. W wersji optymistycznej, III RP spełniła swoją rolę wehikułu wejścia Polski na arenę międzynarodową jako aspirującej demokracji liberalnej. Projekt ten dobiega końca, bo Polska wstąpiła do struktur kapitalistycznych, atlantyckich (akces do NATO) i europejskich (otwarcie drogi do Unii Europejskiej)[5]. Bardziej pesymistyczna wersja korespondowała z ideą oryginalną – Rzeczpospolita wytraciła możliwość samoreformowania się, co miała tylko potwierdzić ujawniona pod koniec 2002 roku afera Rywina. Skoro III RP okazała się państwem przeżartym do szpiku kości rozkładem, to po co dłużej utrzymywać status quo[6]?

Z repliką przychodzili liberałowie: radykalne zmiany to głupota, patologii trzeba szukać w czasach socjalizmu, a nie w młodej gospodarce wolnorynkowej; to szkodliwe, niemądre i naiwne. Doszło więc w końcu do przemieszczenia hasła IV RP z rynku (medialnych) idei na rynek polityczny sensu stricto. Słowem, hasło budowy nowej Rzeczpospolitej lub przebudowy „starej” stało się potężną bronią w kampanii wyborczej w 2005 roku i właściwie całej kadencji 2005–2007 zwycięskiego Prawa i Sprawiedliwości (najpierw z partnerującą mu Platformą Obywatelską, potem z „Samoobroną” i Ligą Polskich Rodzin).

W ciągu tych dwóch lat doszło do całkowitej kompromitacji idei. Złożyło się na to mnóstwo czynników, ale dość powiedzieć, że ideał sięgnął bruku, gdy sam PiS zrezygnował z tej retoryki. IV RP funkcjonowała w kolejnych latach jako antonim tego, do czego chciała doprowadzić, głównie przez mnożące się sprawy korupcyjne (zwłaszcza w „Samoobronie”), wzbudzające kontrowersje ruchy służb specjalnych (CBA) i absolutną niemoc Jarosława Kaczyńskiego jako lidera partii zwycięskiej, ale nie większościowej, który musiał nieustannie lawirować między konfliktowymi koalicjantami, co w końcu doprowadziło do skrócenia kadencji parlamentu. Wybory w 2007 roku wygrała już Platforma Obywatelska[7].

Zarysowawszy ten kontekst, zaznaczam, że nie chciałbym badać, jak Świat według Kiepskich polemizował z polityką tamtego okresu. Wydaje mi się, że w samym konstrukcie IV RP tkwi potencjał przechwycenia, zmiany jego trajektorii znaczeniowej. To pojęcie, które leży odłogiem, które stało się niechciane przez wszystkie strony sporu partyjnego. Nie było więc lepszego momentu politycznego, żeby je przejąć (ale nie zawłaszczyć). Niech IV Rzeczpospolita będzie tutaj pewnym stanem polityczno-społecznym, który ani nie projektuje „szkodliwej utopii”[8] z neokonserwatywnych snów o potędze, ani nie służy do konspiracyjnego opisu degrengolady klasy politycznej i trawiącego kraj Układu. IV RP to zatem czas prestrukturalny, wyłaniający się, amorficzny, chaotyczny, in statu nascendi, z którego (jeszcze) nie wiadomo, co wyrośnie. To stan, który jest dziś dla nas o tyle egzotyczny, że nie sposób opisać go za pomocą słów takich, jak „polaryzacja[9]”, „polityczna plemienność (trybalizm)[10]” i PO–PiS (który to dualizm, choć funkcjonował, nie wyznaczał horyzontu myślenia o Polsce).

Myślę, że właśnie w takiej magmie powstało i prężnie działało na nasze umysły uniwersum Świata według Kiepskich. I z tego samego powodu przestało działać w miarę „zastygania” sceny politycznej – kiedy każdy temat rzucony w eter polityki skazywał na podział, opowiedzenie się po jednej ze stron sporu, który tak samo gorączkował, jak nudził i wyłączał z jakichkolwiek aktywności.

 

Kiepscy w magmie. Aktorzy polityczni

Jak wspominałem na początku, pilotażowy program Świata według Kiepskich w postaci trzech pierwszych odcinków (Umarł odbiornik, niech żyje odbiornik!; Wiara czyni cuda; Kiepscy – zboczeńcy) ukazał się w marcu 1999 roku. Wymienione przeze mnie wydarzenia z tamtego roku miały pokazać, jak odmienny był to dyskurs publiczny. Gdzie indziej przebiegały linie sporu, inaczej przedstawiały się rozparcelowane partie polityczne (trwał już wtedy proces tzw. „AWS–izacji[11]”), inne w końcu były oczekiwania polskiego społeczeństwa (rozdartego między „gonieniem” Zachodu i zawodem Polską).

Mieszkańcy wrocławskiej kamienicy przy ulicy Ćwiartki 3/4 dobrze wpisują się w tę gmatwaninę porządków. Są przedstawicielami niższej warstwy społecznej, uziemionymi na piętrze z dwoma mieszkaniami i wspólną, publiczno-prywatną toaletą. Telewizor stanowi punkt centralny ich mieszkania i de facto okno na świat. Scenograficznie, Kiepscy są sitcomem par excellence, w którym wszelkie wyjścia poza stałe lokalizacje są unikane. Ale kiedy już widzimy świat na zewnątrz – czy choćby świat w telewizorze – to wyraźnie traci on na realności. Nieefektowny greenscreen wprowadza sztuczność, oderwanie od zasady realizmu. Momenty surrealistyczne w Kiepskich biorą się właśnie z wkroczenia do ich świata pierwiastka obcego, innego, spoza ich porządku. Inny przybiera najróżniejsze postacie: od polityków i dziennikarzy przez gwiazdy showbiznesu po kosmitów. A jednak każdy obcy tak samo oddziałuje na decorum – zaburza je, wkracza w buciorach i przerywa realistyczną transmisję. Stąd w Kiepskich tak łatwo doprowadzić do sytuacji surrealistycznych – błona utrzymująca kamienicę w ryzach jest cienka i stale przerywana przez interakcje zewnętrzne.

Uniwersum Świata według Kiepskich stanowi polityczny spektakl, w którym odgrywają swoje role bohaterowie. Reprezentują pewne typy społeczne w tym sensie, że ukazują grupy charakterologiczno-społeczne, które składają się na polskie społeczeństwo, ale zdecydowanie nie wyczerpują polskiej matrycy symbolicznej. Pozornie są postaciami z gatunku everymanów, ale zdecydowanie wychodzą poza zwykłe schematy przedstawieniowe. Postanowiłem więc wyróżnić te typy poprzez ukazanie sylwetek czterech głównych bohaterów:

Ferdynand Kiepski – protagonista, bezrobotny, który być może nie jest modelowym przykładem systemowego bezrobocia, ale jest w swojej bezrobotności bardzo konsekwentny; wyraża poważny problem społeczny, odprysk reform gospodarczych lat 90., prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw i wzgardzenie przez wczesny kapitalizm osobami niewykwalifikowanymi. Jednym z najbardziej ikonicznych cytatów Ferdka jest dramatyczna konstatacja: „Ja jestem postacią tragiczną, ofiarą przemian w tym nienormalnym kraju”. Ten cytat zwraca uwagę, bo pozwala włączyć tropy „transformacyjne”, poszukiwać genezy sytuacji Kiepskich w reformach gospodarczych początku dekady. Ferdek przedstawia się jako ofiara, jeden z „przegranych”, o których pisałem już wcześniej.

Bohater ten miga się od pracy, stroni od wykonywania obowiązków domowych. Usprawiedliwia to równie słynnymi słowy: „W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”. Ogólna recepcja postawy Ferdka jest raczej negatywna – jest być może bardziej przykładem „nieroba” niż osobą w realnym kryzysie bezrobotności; cwaniakiem, chętnym jedynie do założenia własnego interesu „tak, by zarobić, ale się nie narobić”. Tak więc, choć jest najbardziej znanym bezrobotnym w polskiej popkulturze, nie stanowi realistycznej reprezentacji, a raczej jej stereotypowy rewers, zbliżając się tym samym do figury roszczeniowca.

Z drugiej strony Kiepski ukazuje coś, co moglibyśmy nazwać, parafrazując Jacka Halberstama, queerową sztuką niepracowania[12]. Choć jego perypetie naznaczone są niepowodzeniami i porażkami zawodowo-osobistymi, Ferdek często czerpie prawdziwą radość z życia. Jako protagonista radykalnie odbiega od normatywnego, liberalnego modelu rozwoju postaci (tego, co w scenariopisarstwie określa się jako arc). Kiepski nie uczy się na błędach, nie dąży do optymalizacji swojego stanu posiadania, nie jest bohaterem refleksyjnym. I udowadnia tym samym, że jest pewna alternatywa dla produktywnego dążenia ku najlepszej wersji siebie – wygodne trwanie tu i teraz.

Halina Kiepska – żona Ferdka, pielęgniarka we wrocławskim szpitalu, w swoim stosunku do pracy stanowi przeciwieństwo małżonka: nieustannie udaje się na dyżury, wyrabia nadgodziny i czeka na zaległe wynagrodzenia[13]. Bohaterki bardzo często nie ma w domu. W wielu analizach zwraca się uwagę, że to ona przejmuje rolę głowy rodziny[14], gdyż utrzymuje wszystkich domowników, a przede wszystkim swojego męża, wywracając (choć pytanie, czy w sposób realnie wywrotowy) relacje genderowe[15]. W postać Haliny także wpisane są pewne sprzeczności motywacyjne: z jednej strony liczne kłótnie z Ferdkiem, głównie na tle pracy zarobkowej, jej braku i sposobów na wymiganie się od niej, które często prowadzą do ultimatum ze strony małżonki i grożenia rozwodem („…spotkamy się u adwokata!”). Ta sama postać jest jednak w stanie okazywać mężowi czułość i dbać o niego, często w sposób bezinteresowny – przy okazji bycia głową rodziny, jest także gospodynią i choć role te wchodzą ze sobą w konflikt, pozostaje on w Kiepskich chronicznie nierozładowany.

Marian Paździoch – przedstawiciel grupy „zaradni i sprytni”, który zdołał dostosować się do dynamicznie zmieniającej się sytuacji gospodarczej. Paździoch politycznie zachowuje się jak kameleon – jest w stanie odnaleźć się w każdym kontekście, znaleźć nowy sposób, żeby się dorobić, ale, w przeciwieństwie do Ferdka, jest też gotów się narobić. Pracuje na bazarze, co stereotypowo koresponduje zarówno z obrazem zaradnego mikroprzedsiębiorcy, jak i cwaniaka, skłonnego do chachmęcenia, oszukiwania i manipulowania. Jednym z głównych konfliktów serialu jest ten na linii Paździoch–Ferdek. Choć często przyjmuje on wymiary sytuacyjnych potyczek („Dlaczego panu zawsze się chce wtedy, kiedy mnie?”), ma on głęboko społeczny wydźwięk. Paździoch, razem z małżonką Heleną, aspirują do pewnej pozycji społecznej, którą moglibyśmy nazwać „klasą średnią”. Przejawia się to nie tylko w wytrwałym dążeniu do sukcesu finansowego, ale także w retoryce: Paździoch pozuje na intelektualistę, używa kwiecistego języka i niebagatelnej składni. Te starania zostają zresztą wyraźnie stematyzowane w odcinku Żeby im gul skoczył (178), gdzie Paździochowie toczą aspiracyjny bój z Kiepskimi: głośno uprawiają seks, chodzą do opery, kupują mercedesa – wszystko to dla udowodnienia swojego stylu życia. Także kwestia erotyki („erosomanii”) jest swego rodzaju wyznacznikiem klasowym, zwłaszcza w dwuznacznych kontekstach: Marian jest często nazywany impotentem, a Helena jest prawdopodobnie bezpłodna.

Arnold Boczek – należy do grupy „bezproblemowych i labilnych”. Egzystencja Boczka opiera się na stabilizacji i rutynie. Choć ewidentnie nie jest szanowany przez swoich sąsiadów, lgnie do towarzystwa (przy okazji konfliktów często zmieniając fronty: raz jest po stronie Ferdka, raz – Paździocha, co stanowi zresztą oś fabularną odcinka 195: Galareta społeczna). Źródłem szczęścia i satysfakcji jest dla niego praca oraz jedzenie. Jedyny poważny kryzys w jego życiu ma miejsce z powodu utraty pracy – w odcinku Wolność przez duże W (95), Boczek wraz z grupą kolegów zostaje zwolniony z posady starszego rzeźnika po dwudziestu latach pracy w Państwowym Zakładzie Mięsnym. To, co zostaje w serialu nazwane redukcją etatów, bywa też często usprawiedliwiane „restrukturyzacją”, „reorganizacją”, a często sprowadza się do niezrozumiałego dla pracowników pozbawienia ich środków do życia. Boczek staje się ofiarą takiego procederu. Uderza to w niego tym bardziej, że należy on do pokolenia sprzed ery neoliberalnej, kiedy zamiar pracy w jednym zawodzie przez całe życie był możliwy do spełnienia i pożądany. W nowej, chaotycznej rzeczywistości „restrukturyzacje” są czymś na porządku dziennym, a problemem labilnego Boczka jest jego niezdolność do adaptacji. W sztukę nicnierobienia wprowadzi go dopiero Ferdek.

Partycypacja polityczna Boczka ogranicza się do jego własnego losu. Można uznać to za przejaw egoizmu, sięganie horyzontem po czubek własnego nosa. W tym sensie pisałem o tym, jak bezproblemową, bezkonfliktową postacią jest Boczek. Jednak w jego postawie możemy dostrzec coś uniwersalnego społecznie: ogólny brak zainteresowania polityczną „górą”, wobec której Boczek nie ma żadnych oczekiwań. Pojawiają się zdawkowe pretensje, zwykle powtórzone za sąsiadami, ale generalnie bohater nie jest ich inicjatorem. Postawa politycznej indyferencji nie jest ani obca, ani niezrozumiała, zwłaszcza w czasie, w którym emitowani są Kiepscy. Nawet kiedy Boczek staje się „ofiarą systemu”, absolutnie nie posiada narzędzi do artykulacji gniewu – popada w kompletną apatię.

Świat według Kiepskich w IV RP

 Wprowadziwszy już pewne założenia, sprawdźmy, jak działają one na żywym materiale serialowym. Ustaliłem już, kiedy zaczynają się Kiepscy – jest to koniec lat 90. i na to też wskazują szczeliny rzeczywistości, które pozwalają twórcom zachować kontinuum czasowe.

Pomocne w kontekstualizacji świata przedstawionego są z pewnością postacie ze świata polityki, które wyraźnie korespondują z projekcją czasową serialu, wyznaczając ogólne ramy epoki. Ponadto są to figury jednoznacznie kojarzone z okresem IV Rzeczpospolitej: Aleksander Kwaśniewski (prezydent RP, m.in. w odc. Andropauza, 159) Jarosław Kaczyński (premier RP w odc. Ferdynand K. 266), Zyta Gilewska (jako Gila Zytowska, minister wszystkich finansów w odc. Pułapka na myszy, 281), Donald Tusk (premier w odc. Dwa tysiące dwanaście, 328). Pojawiają się także hasła polityczne, takie jak Lepperowskie „Balcerowicz musi odejść” (zniekształcone, w odc. Balcyrewicz musi odejść…, 161), „wy stoicie tam, gdzie stało ZOMO” (odc. Niedziela wyborcza, 292), postulaty o świniach przy korycie czy bizantyjskim przepychu, ale też afirmujące slogany wyborcze: „by Polakom żyło się lepiej i godnie” (odc. Pejzaż powyborczy, 294). Ponadto, w odcinku Radny (252), kiedy Marian Paździoch startuje w wyborach na radnego i wygrywa porażającą większością, w swojej mowie ogłasza powstanie… V Rzeczpospolitej – co w jakimś sensie poświadcza i legitymizuje trwanie IV RP.

Bodaj najbardziej w opisywany przeze mnie kontekst wpisują się dwa przytoczone odcinki z 2008 roku, wyreżyserowane przez Patricka Yokę. W Niedzieli wyborczej i Pejzażu powyborczym serial dokonuje imitacji sporu politycznego PO-PiS, ale nie wchodzi w narrację o polaryzacji. W tym momencie warto więc zrobić zbliżenie i przyjrzeć się, o czym opowiadają te odcinki.

 

Niedziela wyborcza: symulacja polityczna

Akcja Niedzieli wyborczej ma miejsce w ciągu jednego dnia, kiedy od samego rana mieszkańcy kamienicy są podekscytowani pójściem na wybory. Obojętną na te sprawy osobą jest Ferdek, który, gdy tylko zaczyna poranną toaletę, zostaje agitowany przez Paździocha przy użyciu parówki jako rekwizytu. Ostrzega on sąsiada przed „wieprzami pchającymi się do koryta”, opowiada o „jedynej słusznej drodze”. Następnie zabiera swojej żonie dowód i zamyka ją w szalecie – wszystko przez to, że chce głosować na mecenasa Kłosowskiego, który „jest komuchem”. Konflikt szybko przybiera na sile: Paździoch zaczyna wykłócać się z Haliną, kiedy odkrywa, że ta ma zamiar głosować na Platformę Emerytów i Rencistów („to są sowieccy agenci!”), a nie, jak on, na Ligę Rodzin Podlaskich. Paździoch nie wytrzymuje i mówi: „Ja stoję w tym miejscu, gdzie prawo i sprawiedliwość, a wy stoicie tam, gdzie stało ZOMO”. Ferdkowi przez cały ten czas nie udaje się skorzystać z toalety, bo wciąż jest ona zajęta, wciąż ktoś go ubiega, zagaduje, przeszkadza. W końcu Halina zabiera męża do urny – mimo jego pilnej potrzeby. W lokalu wyborczym Ferdek podbiera papier i w końcu się załatwia. Jak się okazuje, były to karty do głosowania – z tego powodu opóźnia się ogłoszenie wyników. Ferdek nie przyznaje się, na kogo głosował.

Z opisu tej fabuły wynikają trzy kwestie. Po pierwsze, następuje konkretyzacja: Kiepscy chętnie odwołują się do rzeczywistości politycznej, ale rzadko robią to z taką czytelnością i szczegółowością. Dowody na to można znaleźć już w dacie, którą przywołuje Halina: „dziś niedziela, dwudziesty pierwszy”. Emisja odcinka miała miejsce 4 czerwca 2008 roku, osiem miesięcy po wyborach parlamentarnych z 21 października 2007 roku. O ile więc zwykle serial znajduje się w czasoprzestrzeni, która luźno odpowiada polskiej rzeczywistości, o tyle w Niedzieli wyborczej mamy do czynienia z niemal dosłowną, bezpośrednią referencją do pamiętnych wyborów z 2007 roku – pierwszych wyborów PO–PiS[16], w których jedna z tych partii miała rządzić, a druga przejść do opozycji.

Po drugie twórcy korzystają z przedstawienia parodystycznego. Kiepscy z chęcią przejmują retorykę wziętą z życia publicznego, tworząc, w tym przypadku dość sprawną, satyrę polityczną. Czynią to przez anarchiczne pomieszanie porządków i rejestrów. Są tu cudaczne kontaminacje nazw partii politycznych, które są jednak łatwe do rozszyfrowania: Platforma Emerytów i Rencistów jako prawdopodobnie połączenie Platformy Obywatelskiej i Krajowej Partii Emerytów i Rencistów[17], Liga Rodzin Podlaskich jako zniekształcona nazwa Ligi Polskich Rodzin (choć o wiele bardziej przypomina Prawo i Sprawiedliwość, a nie zmarginalizowaną już wówczas Ligę). Także narracja jest zaskakująco oczywista, o czym świadczą Paździochowe trawestacje Jarosława Kaczyńskiego, z jego emfazą, politycznym patosem i filipikami wobec drugiej strony konfliktu politycznego. A jednak Kiepskim, dzięki postaci Ferdka, udaje się uniknąć stronniczości i doraźnych klasyfikacji partyjnych[18].

Po trzecie alegoryczność. Centralnym punktem odcinka Niedziela wyborcza jest korytarzowa toaleta, miejsce zbiegu sfer publicznej i prywatnej w kamienicy. Motywacja Ferdka jest ściśle uregulowana fizjologicznie i w gruncie rzeczy jest jego priorytetem. Nie przywiązuje on żadnej wagi do spraw politycznych, absolutnie nie wierzy, że wybory mogą cokolwiek zmienić, toteż niedziela wyborcza staje się dla niego najzwyklejszym dniem wolnym. A jednak rutyna zostaje zaburzona, rytm codzienności przerwany przez publiczne, które wchodzi z butami w jego prywatne: tak nazwałbym sytuację, gdy kolejni aktorzy polityczni, także przy udziale przypadku, barykadują toaletę przed Ferdkiem. Bohater zostaje postawiony przed niemożliwością spełnienia podstawowej funkcji fizjologicznej ze względu na sprawy, którymi się nie interesuje, ale które widocznie interesują się nim.

Rozwiązanie akcji i puenta kończąca odcinek są wybitnie skatologiczne: Kiepski wykorzystał karty do głosowania jako substytut papieru toaletowego. Mówiąc obrazowo: podtarł się artefaktem procesu demokratycznego. Oczywiście uznanie tego za świadomy statement czy performance byłoby nadużyciem, ale działanie Ferdka okazuje się mieć realne, daleko idące reperkusje, bowiem w okręgu dolnośląskim zabrakło kart do głosowania, co wstrzymało proces w całej Polsce.

Wbrew pozorom i wyjątkowej abiektualności aktu bohatera, nie można mu odebrać znaczenia politycznego. Zwłaszcza, jeśli umieścimy go w odpowiednim kontekście wydarzeń z historii polskiej polityki, w których toaleta także stała się swego rodzaju miejscem politycznym. Chodzi o pamiętną sytuację z maja 1993 roku, kiedy to głosowane było wotum nieufności dla prawicowo-chadeckiego rządu Hanny Suchockiej, które uchwalono przez nieobecność jednego posła koalicyjnego, byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Dykę[19]. Od tamtej pory „zatrzaśnięcie się w toalecie” stało się scenariuszem regularnie przywoływanym w różnych spekulacjach publicystycznych, dotyczących posłów, którzy „nie zdążą” dotrzeć na głosowanie[20] – choć najczęściej nie zjawiali się z powodów partykularnych interesów, a nie fizjologii. Ten kontekst nabiera jeszcze większego znaczenia, kiedy zdajemy sobie sprawę, że twórcy (Patrick Yoka, Aleksander i Katarzyna Sobiszewscy) potraktowali ten trop à rebours – Kiepski wcale nie zatrzaskuje się w toalecie, by nie głosować, ale wręcz przeciwnie: idzie głosować, bo nie może zatrzasnąć się w toalecie. Jednak zamiast oddać głos do urny, korzysta z urynału.

Gest Ferdka, który nic sobie nie robi z demokratycznego obowiązku i nie przedkłada go nad prywatne potrzeby, jest tylko pozornie apolityczny (w sensie obiegowym i potocznym jako „nieinteresujący się polityką[21]”). Wolałbym jednak abstrahować od takiego rozumienia polityki – jako permanentnej gry o władzę między poszczególnymi aktorami życia partyjnego, jako sieci partykularyzmów parlamentarno-gabinetowych i wyścigu o zdobycie władzy publicznej w wyborach bezpośrednich. Jawi się ono bowiem jako szkodliwe i destrukcyjne dla życia publicznego. O wiele bardziej wyzwalająca, choć niepozbawiona wad i ciężarów gatunkowych, jest eksplikacja polityki zaproponowana przez Jacques’a Rancière’a, który rozumiał ją jako:

 

proces podważania istniejących podziałów, zakłócania układu poprzez uzupełnianie go dodatkowym elementem: udziałem we wspólnocie przyznanym tym, którzy byli z niej wykluczeni. Polityka nie ma właściwych sobie przedmiotów czy zagadnień, zapisuje jedynie w formie sporu weryfikację równości wewnątrz porządku policyjnego.[22]

 

W tym ujęciu działanie Kiepskiego ma więc wydźwięk stricte polityczny, emancypuje bowiem tych, którzy jak bohater nie wierzą w sens wyborów, podważają ich reprezentacyjny charakter, ich iluzoryczność. Jeśli moment polityczny ma być przerwaniem konfiguracji policyjnych, a więc systemowych, powszechnie uznanych i usankcjonowanych znaczeń, to rozstrojenie procesu wyborczego jest właśnie takim aktem.

Rancière zwraca także uwagę na to, kiedy zaczyna się polityka, tj. kiedy władza zostaje oddzielona od bogatych i dobrze urodzonych, kiedy ich dominacja zostaje obnażona, a zmarginalizowani próbują dojść do głosu. Ferdek Kiepski konfrontuje się niejako z systemem IV RP, systemem bezapelacyjnej drętwoty, odciętym od obywateli postawionych przed iluzorycznymi alternatywami „Polski solidarnej” i „Polski liberalnej”, które od 2005 roku ustanawiały duopol narracyjny w kraju. Doskonale widać to w przetworzonej przez Świat według Kiepskich retoryce, która sprowadza się do pustych haseł, które po dziś dzień rymują się ze sporami między partiami i między wyborcami: „wieprze pchające się do koryta”, „jedyna słuszna droga”, „to jest komuch”, „to są sowieccy agenci”, „to jest nienormalny kraj”.

Policja nie pozostaje jednak bezsilna wobec prób przełamania porządku, a Kiepscy, choć często doprowadzają podstawy systemu do chwiejności, nie mogą sobie pozwolić na pełną rewoltę i wywrotowość. Egzemplifikuje to szczególnie odcinek Andropauza (159), kiedy to Ferdkowi, bardziej niż zwykle, zupełnie nic się nie chce. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przypadłość ta zaczyna obejmować coraz więcej osób: najbliższą rodzinę, sąsiadów, aktorów życia publicznego w telewizji, nawet samego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. W finale, Ferdek zostaje uprowadzony przez służby specjalne i wskazany jako „pacjent zero” epidemii nicnierobienia. Komandosi stawiają go przed murem i, grożąc rozstrzelaniem, mówią: „Jesteś zakałą narodu i cywilizacji, bo ten świat jest stworzony, żeby zapierdzielać, więc każdy musi zapierdzielać”. Bohater momentalnie odzyskuje siły witalne, zaczyna tańczyć i śpiewać przed kamerami, by poruszyć naród do działania. Kiepscy ukazują w ten sposób, jak moment polityczny może zostać spacyfikowany, a wywrotowy potencjał przeciwstawienia się zasadzie produktywności – przedzierzgnięty w kapitalistyczny spektakl.

Pejzaż powyborczy: koniec IV RP

 Odcinek Pejzaż powyborczy na pozór stanowi kontynuację Niedzieli wyborczej, ale wejście w świat przedstawiony obu odcinków ukazuje więcej nieciągłości niż spójności. Akcja rozpoczyna się od euforii małżeństwa Paździochów, którzy mają ochotę świętować asygnację nowego rządu. Paździoch, choć w Niedzieli wyborczej wyraźnie popierający konserwatystów, staje obecnie po stronie liberalnej i cieszy się, że już „koniec z bizantyjskim przepychem”. Jednocześnie zdradza swoje sentymenty, cytując za Gierkiem: „żeby Polska rosła w siłę, a ludziom pracy żyło się dostatnie”. Entuzjazm Paździochów podzielają także media, które z uniesieniem ogłaszają, że „w końcu oddychają pełną piersią, już jest normalnie”. Z tą narracją kontrastuje postawa Arnolda Boczka[23], który ze smutkiem wieszczy upadek: „gołe cycki w telewizji, a zaraz lodówka zniknie, idą podwyżki, kościoły będą zamykane na hipermarkety, przyjadą murzyni za Polaków, rozgrabią nasz majątek”. Skoro „lepiej to już było, teraz to może być tylko gorzej”, sąsiad bezczynnie zapija smutki bimbrem Mocny Dzban.

Zestawione zostają tutaj dwie symptomatyczne postawy, które ukazują kształtowanie się polaryzacji na polskiej scenie politycznej między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską. Z jednej strony Paździoch z retoryką modernizacji, stabilnej wolności, aspiracji, dobrobytu (ale nie: państwa dobrobytu), ale też wyraźnej klasowej dystynkcji – sąsiad Ferdka przejmuje z „Polski liberalnej” hasło „ciemnoty ludu umysłowej” i degradację ludzi takich jak Boczek jako hamulcowych postępu cywilizacyjnego. Z drugiej strony Boczek wyraża lęki, o których żywo mówili przedstawiciele prawicowej opozycji: obawę przed zlaicyzowanym Zachodem, poprawnością polityczną i wyrugowaniem tradycji.

W tym konflikcie Ferdek stoi w rozkroku. Niby poprzedni rząd łapał złodziei, stawiał kościół na piedestale i troszczył się o tradycje narodowe, ale i tak przegrał. Jednak nikt nie chce słuchać jego monologów – ani Halinka, której polityka nie obchodzi (choć w odcinku wyborczym stawiała sprawę na ostrzu noża), bo nie mamy na nią żadnego wpływu; ani sąsiedzi, którzy wolą oskarżać się wzajemnie o agenturalne powiązania i mnożyć kolejne epitety: „świnia”, „bolszewik”, „zdewociały faszysta”, itd. Niezdecydowanie Ferdka znajduje wyraz z alegorycznym finale, kiedy w stanie całkowitego upojenia alkoholowego bohaterowi śni się rozprawa między Paździochem a Boczkiem, ale w kostiumie IX-wiecznej Polski. Kiedy Ferdek, nazywany kumem, ma wybrać między Popielem a Kołodziejem, półprzytomny mamrocze: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”.

Odcinek nie prowadzi więc do wyraźnego momentu politycznego, ale ukazuje, paradoksalnie, polityczny konsensus, w porządek którego zostali wcieleni mieszkańcy wrocławskiej kamienicy. Jak wskazuje tytuł, przedstawia on bardziej powyborczy krajobraz, stan polskiej polityki widzianej poprzez kulturę popularną. To diagnoza, która może przemawiać także do widzów, ewokując ich frustrację wobec polityki. Niezrozumiały, polaryzujący konflikt zaburza percepcję rzeczywistości społecznej, umacniając wrażenie, że polska polityka bardziej przypomina politykierstwo. Jednocześnie jest to upragniony scenariusz dla klasy politycznej, która może skończyć z retoryką IV RP. Właśnie te słowa wypowiada Paździochowa: „Skończyła się IV RP”. Skończyła się, bo trwała, a jej symptomatami były stagnacja, destabilizacja, chaos pojęciowo-znaczeniowy i ogólna, potransformacyjna niechęć do polityczności. A skoro się skończyła, to znaczy, że nastały inne czasy – czasy binarnych podziałów, sąsiedzko-plemiennych wojen i destrukcyjnych starć już nie między przeciwnikami, ale wrogami, którzy dążą do wzajemnego zniszczenia[24].

Wydarzenia w uniwersum Kiepskich charakteryzuje brak ciągłości, dyskontynuacja, nietrwałość. To, że w jednym odcinku Paździoch mówi głosem wielkomiejskich modernizatorów, nie anuluje jego stricte narodowo-konserwatywnych poglądów sprzed dwóch odcinków. Poszczególne epizody mają to do siebie, że zwykle zamykają się w 20–30 minutową całość. Nie ma w nich ciągu dalszego, spełnionego zakończenia ani, tak naprawdę, logicznego następstwa zdarzeń. Tak więc zakończenie IV RP w Pejzażu powyborczym ani trochę nie zmienia statusu świata przedstawionego – na dobrą sprawę w Świecie według Kiepskich większość elementów pozostaje niezmieniona, o czym tym dobitniej świadczy scenografia w kamienicy, podobieństwo programów telewizyjnych, które Kiepscy oglądają i fluktuacja bohaterów epizodycznych w różnych kontekstach.

***

W pismach Jacques’a Rancière’a nie tylko opisywane już tutaj pojęcia „polityka” i „policja” mają znaczenia odmienne od obiegowych. Na podobnej zasadzie przesunięcia semantycznego funkcjonuje także demokracja. Jest ona według filozofa momentem, kiedy porządek policyjny zostaje podważony przez tych, którzy nie mają żadnego prawa do rządzenia (demos, w przeciwieństwie do dobrze urodzonych i bogatych, którzy to prawo sobie przypisują). Demokracja to w tym ujęciu nie typ ustroju, porządku politycznego, ale jego naruszenie[25].

Dlatego właśnie Świat według Kiepskich jest tekstem demokratycznym – takim, który oddaje głos nieuprzywilejowanym, niedopuszczanym do głosu, nieobecnym w narracjach medialnych. Jednocześnie, bohaterowie Kiepskich, gdy tylko mają ku temu okazję, włączają się, partycypują, tworzą momenty polityczne, ukazując wyrwy w porządku policyjnym, który, owszem, dominuje, ale nie jest w stanie zagarnąć wszystkich podmiotów. Kiepscy nieustannie przestawiają rzeczywistość, ale w kolejnym odcinku powracają do status quo ante. Nie jest to zarzut o reakcyjność czy nie-wywrotowość, ale konstatacja faktu dotyczącego medium kultury popularnej. Jednak w dalszym ciągu Kiepscy mają w sobie ogromny potencjał emancypacyjny, potencjał polityczny, który dopiero krytyka jest w stanie zamienić w energię.

 

 

Przypisy:

[1] Na potrzeby tego wywodu korzystam z nieco zmodyfikowanego modelu idei polityczności jako wymiaru antagonizmu autorstwa Chantal Mouffe, który filozofka zaczerpnęła z prac Carla Schmitta, zob. tenże, Polityczność. Przewodnik Krytyki Politycznej, tłum. J. Erbel, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008.

[2] Więcej na temat „Kwartalnika Konserwatywnego” i związanych z pismem publicystów i polityków zob. A. Lewandowski, Idea IV Rzeczypospolitej jako antidotum środowiska „Kwartalnika Konserwatywnego” na kryzys państwa, „Dialogi polityczne”, nr 12, 2009, s. 373–389.

[3] Słowo „układ” jest kluczowe do zrozumienia IV Rzeczpospolitej. Po raz pierwszy w znaczeniu „nieformalnych związków wpływu” pojawia się w latach 90. w publikacjach prasowych, naukowych i wypowiedziach publicznych. Jednak największy rozgłos „układ” zyskał w latach 00. dzięki wypowiedziom polityków Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wspomniał on o tym m.in. w swoim exposé z 19 lipca 2006 roku, kiedy mówił o patologii „budowania układów mafijnych wokół aparatu państwowego”. „Układ” stał się syndromem myślenia spiskowego postsolidarnościowej, nieliberalnej prawicy, która łączyła spisek na najwyższych szczeblach władzy z porządkiem postkomunistycznym.

[4] Zob. J. Staniszkis, Postkomunizm. Próba opisu, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005.

[5] A. Szostkiewicz, Rozstrojone nastroje, „Polityka” 2002, nr 13, dostęp: www.polityka.pl

[6] P. Śpiewak, Koniec złudzeń, „Rzeczpospolita”, 23 stycznia 2003, dostęp: archiwum.rp.pl

[7] O sprawach tych syntetycznie pisał A. Dudek w rozdziale: Wzlot i upadek IV Rzeczpospolitej (2005–2007), w: idem, Historia polityczna Polski 1989–2015, Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2016, s. 527–592.

[8] Tym i podobnymi epitetami określała IV RP Dominika Wielowieyska w artykule: Najpierw poprawmy Trzecią, „Gazeta Wyborcza”, 18 czerwca 2003 dostęp: www.wyborcza.pl

[9] Polaryzacja jako „sytuacja, w której zwolennicy odmiennych poglądów politycznych sprzecznie interpretują ten sam zestaw danych na podstawie własnych przekonań i przynależności partyjnej”, za: M.P. Markowski, Wojny nowoczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019, s. 350–351.

[10] Plemienność jest w tych analizach zwykle rozumiana jako funkcjonowanie przede wszystkim w obrębie własnej grupie i filtrowanie danych przez pryzmat grupy, w antagonizmie do innych grup, zob. ibidem, s. 349–350.

[11] AWS-izacja to publicystyczna nazwa procesu stopniowego rozpadu koalicji rządzącej na coraz mniejsze grupy polityczne, które domagają się odpowiednich wpływów. Hasło to zostało wzięte ze skróconej nazwy Akcji Wyborczej „Solidarność”, partii, która wygrała w wyborach parlamentarnych w 1997 roku i współtworzyła koalicję rządzącą z Unią Wolności. De facto AWS był zbiorem wielu formacji o charakterze chadeckim i centroprawicowym. W miarę trwania III kadencji (1997–2001) narastały konflikty między liderami, co doprowadziło do powstania w 2000 r. federacji pięciu partii, co nie uchroniło AWS-u przed kompletną dekompozycją. W tym samym roku UW zerwała koalicję, a Jerzy Buzek pozostał na czele rządu mniejszościowego. W wyborach w 2001 roku Akcja Wyborcza Solidarność Prawicy (AWSP) nie przekroczyła progu wyborczego dla koalicji, uzyskując 5,6% głosów.

[12] Por. J. Halberstam, Przedziwna sztuka porażki, tłum. M. Denderski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018.

[13] Problem zaległych wypłat i niedofinansowania sektora ochrony zdrowia staje się punktem wyjścia w fabule odcinka Minister wszystkich Polaków (82, 2001). Przy tytułach odcinków będą podawał w nawiasie informacje o numerze odcinka i roku emisji.

[14] Także poprzez męskie cechy, zob. J. Bucknall-Hołyńska, Serial, o którym się fizjologom nie śniło – „Świat według Kiepskich”, w: Polskie seriale telewizyjne, red. P. Zwierzchowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, Bydgoszcz 2014, s. 219–233.

[15] Ta wywrotka ma także swój rewers. Przykładowo, w odcinku Siłaczka (151, 2003) Halina zostaje strongmanką, przybierając męskie cechy także pod względem fenotypowym, a finał odcinka, kiedy Ferdek widzi, że jego małżonka załatwia się na stojąco, ma wymowę wyraźnie transfobiczną.

[16] W odróżnieniu od wyborów PO–PiS z 2002 (samorządowe) i 2005 roku (parlamentarne), kiedy dość wyraźnie rysowała się perspektywa wspólnej koalicji partii prawicowych.

[17] Co ciekawe, KPEiR (funkcjonująca nieprzerwanie od 1994 roku) nie wystartowała w wyborach w 2007 roku.

[18] Choć do tego zdania nie jest przekonanych wielu fanów, którzy wyrażają się niepochlebnie o odcinkach wyreżyserowanych przez Patricka Yokę, mających według nich przekaz lewicowy, zob. wątek Lewicowa propaganda w nowych odcinkach ŚWK, listopad 2014,  na forum.kiepscy.org.pl

[19] Wersja wielokrotnie opisywana w mediach, zob. A. Pawlicka, Komórki rządzą politykami, lipiec 2011, dostęp: www. wiadomosci.gazeta.pl

[20] Przykładowe użycia tej frazy: Adam Hofman: jest cień szansy na zmianę premiera. Może ktoś zatrzaśnie się w toalecie, „Wirtualna Polska”, wrzesień 2012, dostęp: www. wiadomosci.wp.pl; F. Kucharczak, Ilu posłów zatrzaśnie się w toalecie?, „Gość Niedzielny”, marzec 2016, dostęp: www.gosc.pl.

[21] Część definicji słowa „apolityczny” notowana przez SJP PWN.

[22] J. Franczak, Jacques Rancière: historia literatury i polityka, „Teksty Drugie”, nr 3, 2012, s. 188. Rancière odróżnia policję (la police) od polityki (la politique). Policja to pewien abstrakcyjny system, który tworzy ramę działania w społeczeństwie. Pojęcie to Rancière zaczerpnął z pism Michela Foucaulta, stąd jest ono bliskie takim ideom jak władza czy dyskurs u autora Nadzorować i karać. Z kolei polityka stanowi wyrwę w policji, moment przerwania porządku przez to, co zmarginalizowane i pozbawione głosu. Szerzej ten temat opisuje Rancière w: Disagreement. Politics and Philosophy, tłum. J. Rose, University of Minnesota Press, Minneapolis – London 1999; Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka, tłum. M. Kropiwnicki, J. Sowa, korporacja Ha!art, Kraków 2007.

[23] Jeden z nielicznych momentów, gdy Boczek rzeczywiście ma swoje zdanie, zupełnie odrębne od sąsiadów.

[24] Implicite przywołuję tutaj rozróżnienie na agonizm i antagonizm, wprowadzony przez Chantal Mouffe. Różnica polega właśnie na zdefiniowaniu adwersarza: w agonizmie z przeciwnikiem się nie zgadzamy, zwalczamy jego idee, ale nie jego samego. W antagonizmie wróg jest kimś, kogo trzeba zniszczyć, bo spór jest na tyle fundamentalny, że tylko anihilacja drugiej strony może okazać się skuteczna. Mouffe twierdziła, że podstawą wszelkiej polityki jest konflikt, jednak nie istnieje tylko jeden sposób na jego rozgrywanie. Zob. Ch. Mouffe, Agonistyka, tłum. B. Szelewa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, s. 21-29.

 

***

Tekst ukazał się pierwotnie w książce Nikt Nikomu Nie Tłumaczy. „Świat według Kiepskich” w kulturze. 

Szczegółowe informacje o publikacji można znaleźć na stronie:

NNNT

 

Aktorzy serialu Świat według Kiepskich, fot. materiały prasowe producenta ATM/Polsat

Artykuły tego samego autora

Komentuj