Star Trek: Discovery

Twórcy "Star Trek: Discovery" dotarli tam, gdzie nie dotarł nikt przed nimi. Postanowili zagrać na nosie tej części fandomu, dla której całkowicie uprawnione jest istnienie międzygalaktycznych potworów i światów równoległych, ale fakt, że czarnoskóra kobieta może być protagonistką tej serii, jest już dalece „nierealistyczny”.

Najnowsza odsłona cyklu o Gwiezdnej Flocie generuje więcej wojen i potyczek w przestrzeni Internetu niż w całym serialowym uniwersum i naiwnością byłoby sądzić, że jest to niezgodne z produkcyjną strategią. Jeśli więc, Drogi Czytelniku, masz dość „wciskanych na chama wątków homoseksualnych i nazifeministycznych” (autentyczna wypowiedź użytkownika Filmwebu) – natychmiast przerwij czytanie tej recenzji, a na Netfliksie odpal pilot starego dobrego Star Treka z 1965 roku, w którym kapitan Pike mówi: „Nie mogę przywyknąć do kobiety na mostku”.

Discovery, statek kosmiczny bliźniaczo podobny do słynnego Enterprise, realizuje przyświecające Gwiezdnej Flocie międzygalaktyczne ideały równości i różnorodności także w skali mikro: ziemskiej rasy i płci.

Choć Star Trekowi od zawsze przyświecał pacyfizm oraz społeczny egalitaryzm, dopiero Discovery spełnia go na poziomie scenariusza oraz doboru obsady. Główna bohaterka, Michael (męskie imię zwiastuje liczne serialowe transgresje), to pierwsza w historii serii czarnoskóra protagonistka. Jest przybraną siostrą Spocka i to z najbardziej kultową postacią Star Treka walczyła o względy ojca, jednocześnie chłonąc wolkańską filozofię oraz techniki walki. Innymi znaczącymi postaciami kobiecymi w serialu są: admirałka całej Gwiezdnej Floty, kapitanka statku Shenzou o azjatyckich korzeniach oraz przebojowa rudowłosa kadetka, której również marzy się dowodzenie. Co więcej, wszystkie panie śpiewająco zdają test Bechdel i niezbyt często dyskutują o mężczyznach.

Można więc powiedzieć, że prawdziwym odkryciem nowej odsłony Star Treka jest fakt, iż kobiety stanowią mniej więcej połowę globalnej populacji i takie proporcje są możliwe do oddania w konstruowaniu zbiorowego bohatera serialu, na którego składają się także geje, Latynosi, Azjaci oraz (nie zapominajmy o najbardziej poszkodowanych) biali heteroseksualni mężczyźni.

Serial jest konsekwentnie „ślepy” na kolor oraz na płeć, a jego uniwersum wydaje się postrasową i postgenderową utopią – sama kategoria rasy dotyczy wyłącznie różnic międzygalaktycznych: Ziemian, Wolkanów, Klingonów (warto napomknąć, że Netflix oferuje klingońskie napisy) oraz Klepienów. W przedstawiciela tego nowego gatunku, powołanego do życia na potrzeby Discovery, wciela się Doug Jones, znany z roli rybiego stwora w Kształcie wody (2017, G. del Toro).

Czy najnowsza odsłona Star Treka spełni oczekiwania fanów liczącej już pięć dekad franczyzy? Jeśli nie zrobiła tego niedawna, współtworzona przez J.J. Abramsa, spektakularna filmowa trylogia, w której wystąpili m.in. Chris Pine, Zoe Saldana, Benedict Cumberbatch i Idris Elba, może nie uczynić tego także serial Bryana Fullera i Alexa Kurtzmana. Jednak czy jakikolwiek reboot lub sequel jest w stanie skruszyć pomnik dawnego Star Treka, który zbudowany jest z materiału trwalszego od spiżu – fanowskiej nostalgii?

Discovery ma wszelako tę telewizyjną bezpretensjonalność, która charakteryzowała sagę od jej zarania. Szczęśliwie nie jest ani „poważnym”, ani „ambitnym” science fiction, którego aspiracjami byłoby wizjonerstwo albo filozofia przyszłości.

Tyleż futurystyczna, co „magiczna” technologia oraz pop-astrofizyka pozostają tutaj przede wszystkim na usługach serialowej przygody, a tłem wartkiej akcji inkrustowanej licznymi woltami jest widowiskowa scenografia. Postaci albo rozwijają się w interesujący i przekonujący sposób (na szczególną uwagę zasługuje znakomita rola Jasona Isaacsa), albo pokazują swoją nieoczekiwanie mroczną stronę, która nadaje serialowi etycznej ambiwalencji.

Bez zbędnego spojlerowania wypada też nadmienić, że Star Trek: Discovery wprowadza nowy rodzaj napędu statków kosmicznych (jeszcze szybszy niż warp!) oraz niezwykle czarującą, wręcz animistyczną koncepcję wszechświata jako organicznej jedni. I to właśnie taka koncepcja wiedzy – na wskroś umownej, ludycznej, nieobciążonej dyktatem weryfikacji ani prawdopodobieństwa – jest jedną z jego największych zalet. Fiction wszakże zawsze było, jest i będzie dużo bardziej pociągające niż science; szczególnie to ubrane w obcisłe uniformy Gwiezdnej Floty.

 

twórcy: Bryan Fuller, Alex Kurtzman
wyst. Sonequa Martin-Green, Doug Jones, Shazad Latif, Anthony Rapp, Mary Wiseman, Jason Isaacs
liczba odcinków: 15
długość odcinka: 37–49 minut
premiera: 24 września 2017, CBS

Komentuj