„Ptaki śpiewają w Kigali”. Cisza po apokalipsie
Opowiadające o ludobójstwie w Rwandzie, realizowane z ogromnymi trudnościami przez przeszło dekadę Ptaki śpiewają w Kigali sprawiają nie lada problem. O filmie Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego łatwiej pisać bowiem nie przez pryzmat tego, co w nim jest, ale tego, czego w nim nie ma – a nie ma w nim ani skomplikowanego polityczno-społecznego tła konfliktu między plemionami Hutu i Tutsi, ani szokujących scen przedstawiających mordy na tle etnicznym. Ba, przez większą część projekcji nie ma w nim nawet samej Rwandy.Krauzowie rezygnują ze wszystkiego, co zazwyczaj zapowiadałoby hasło „film o ludobójstwie w Rwandzie”, skupiając się na historii dwóch kobiet pochodzących z dwóch różnych światów, które zostały zmuszone do wspólnej egzystencji. Pierwsza z nich, Anna, to polska ornitolożka, która wraz z rwandyjskim profesorem badała przyczyny spadku populacji sępów w Afryce. Druga, Claudine, jest córką badacza cudem uratowaną przez Annę przed pogromem. Po powrocie do Polski obie kobiety muszą poradzić sobie ze swoimi demonami, ale i tu Ptaki… nie wpadają w koleiny filmu o przepracowywaniu żałoby za pomocą poruszających dialogów, wielkich gestów i fotogenicznego cierpienia.
Reżyserski duet wychodzi z założenia, że trauma po przeżyciu apokalipsy to uczucie niedostępne ani dla nas, ani dla nich; że nie da się go wyrazić słowami, a stawianie jakiejkolwiek podsumowującej tezy byłoby nadużyciem, może nawet zawłaszczeniem.
Z podobnej wrażliwości wyrastał ich poprzedni film, Papusza (2013), historia cygańskiej poetki, która najpierw została odrzucona przez swoją społeczność za niepodporządkowanie się patriarchalnym zasadom i popularyzowanie kultury Romów, a później stała się ofiarą przymusowego osiedlania przez władze PRL-u. Jej życiorys twórcy opowiadali za pomocą ułożonych niechronologicznie scen, które tworzyły wizualny poemat posklejany ze strzępów pamięci, podczas gdy towarzyszące bohaterce emocje buzowały gdzieś pod powierzchnią starannie zakomponowanych kadrów.
W najnowszym dziele Krauzów w obliczu klęski języka nośnikiem traumy również stają się obrazy – w tym wypadku wyprane z kolorów, jakby pozbawione życia, utrzymane w wyblakłych odcieniach szarości, chłodnym błękicie i żółci, często niemalże programowo brzydkie. Każda część filmu ma tu własny klucz wizualny. W pierwszej scenie, w której Anna ratuje Claudine przed mordercami, operatorzy stawiają na zdejmowane „z ręki” duże zbliżenia, wykorzystują efekt rozmycia, naśladując percepcję przerażonej osoby, która znalazła się w śmiertelnym zagrożeniu. Gdy psychicznie i fizycznie poranione bohaterki wracają do Polski, statyczna kamera trzyma się z dala od nich, filmuje je niejako zza węgła, często pozostawiając ich twarze poza kadrem, jakby bała się podejść do nich zbyt blisko. W scenach kolejnych konfrontacji Anny i Claudine z biurokratyczną machiną do spraw imigracji urzędnicy reprezentowani są głównie przez głos, ich twarze nie są istotne, można wręcz odnieść wrażenie, że bohaterki cały czas rozmawiają z tym samym człowiekiem.
Siła Ptaków… polega w dużej mierze właśnie na tym, że wszystkie związane z traumą emocje reprezentowane są przez kadrowanie i kolorystykę, lecz nigdy nie zostają wyrażone wprost. Krauzowie cały czas przypominają jednak, że ofiarami ludobójstwa zawsze są nie tylko zabici, ale też ocaleni.
Choć w Polsce bohaterki są już bezpieczne, kolejne ujęcia wypełnia śmierć – ptaki w formalinie ustawione w gabinecie wydziału ornitologii, martwe ryby w przetwórni, w której pracuje Claudine, umierający w hospicjum ojciec Anny – jakby twórcy chcieli cały czas przypominać widzowi, że pewnych wspomnień nie można wyprzeć. Odgrywające główne role Jowita Budnik i Eliane Umuhire doskonale oddają ten stan ducha. Budnik stosuje tu metodę minimalistycznego aktorstwa znaną z wcześniejszych filmów małżeństwa. W przypadku Umuhire można mówić o czymś więcej niż aktorstwie – odnaleziona przez twórców w półamatorskim teatrze w Kigali Rwandyjka w dzieciństwie naprawdę przeżyła ludobójstwo.
Gdy cztery lata temu poprzedni obraz Krauzów, Papusza, spotkał się z chłodnym przyjęciem na gdyńskim festiwalu, Agnieszka Graff pisała w recenzji dla Krytyki Politycznej, że opowieść o cygańskiej poetce „mówi do wrażliwości, której jeszcze nie ma”. Ptaki śpiewają w Kigali to film drastycznie odmienny, ale jednocześnie bardzo podobny – to kino cichego smutku i niewyrażalnej pustki, kino wycofane, niezabiegające o uwagę i niełatwe w odbiorze. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wrażliwość, do której stara się dotrzeć, już się narodziła.
Ptaki śpiewają w Kigali
Polska, 113’
reż. i scen. Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze, zdj. Krzysztof Ptak, Wojciech Staroń, Józefina Gocman, muz. Paweł Szymański, prod. Kosfilm, wyst. Jowita Budnik, Eliane Umuhire, Witold Wieliński
Komentuj