Alcarras

W połowie drogi między Barceloną a Saragossą leży malutkie Alcarràs. W tej katalońskiej gminie mieszka niecałe 9 tysięcy osób, a mieszkańcy od wieków żyją głównie z wydobycia wód mineralnych oraz rolnictwa. Tym ostatnim zajmuje się trzypokoleniowa rodzina Solé, bohaterowie najnowszego filmu Carli Simón, nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem na Berlinale – pięć lat po tym, gdy jej "Lato 1993" (2017) uznano za najlepszy debiut na tym samym festiwalu. W swym drugim filmie reżyserka znów czerpie z własnego życia – jej rodzina także uprawia katalońską rolę. Ta portretowana na ekranie, choć bardzo konkretna, ma być jednak raczej figurą uniwersalną, reprezentującą wszystkie miejsca, gdzie wciąż utrzymał się tradycyjny związek człowieka i ziemi.

Rodzinie Solé przyglądamy się w szczycie sezonu brzoskwiniowego, kiedy wszystkie miejscowe ręce potrzebne są do pracy. I tak jednak nie wystarcza ich przy zbiorach, zatrudniać więc trzeba robotników sezonowych z Afryki. Plony, kojarzone tradycyjnie z odnową i dostatkiem, tu są czasem znoju i zwątpienia. Bo harówce towarzyszy poczucie próżnego trudu: ceny skupu są śmiesznie niskie, a prawowity właściciel ziem uprawianych przez rodzinę nie chce jej dalej dzierżawić, mimo wieloletniej umowy zawartej jeszcze w czasach wojny domowej. Te czasy pamięta tu jedynie gasnący nestor rodu, któremu nie pozwala się już nawet prowadzić samochodu. Swą pozycję dawno utracił na rzecz syna imieniem Quimet, który pyszni się rolą głowy rodziny, ale widzimy, że ta go przerasta. Choć próbuje wszystkiego, by utrzymać gospodarkę, ta staje się coraz mniej opłacalna.

To powszechny problem w Alcarràs, gdzie narastają rolnicze protesty w stylu znanym nam z akcji rodzimej Samoobrony czy Agrounii. Tylko dla najmłodszych, nierozumiejących jeszcze praw ekonomii i mechanizmów globalizacji, lato to czas beztroski. Każde pokolenie inaczej bowiem przeżywa tu wspólną czasoprzestrzeń: najmłodsze, zanurzone w teraźniejszości, z dziecięcą radością celebruje każdą chwilę; najstarsze uparcie trzyma się złożonych przed laty obietnic; ci w sile wieku muszą spojrzeć w niepewną przyszłość. Skłania ona do różnych postaw: od wyjazdu z rodzinnych ziem, co uczyniła siostra Quimeta, przez próbę adaptacji, którą podejmuje jego druga siostra i jej mąż, po kurczowe trzymanie się tradycji.

            Ten kompleksowy, nieuproszczony obraz sprawia, że Alcarràs ogląda się niemal jak antropologiczne studium życia współczesnych rolników.

Simón z jednej strony oddaje cześć stylowi życia od wieków gwarantującemu regionowi dostatek, z drugiej ukazuje jego gwałtowne przeobrażenia, związane szczególnie z wypieraniem agrokultury przez farmy słoneczne – kiedy w jednej z nich zatrudni się szwagier Quimeta, w rodzinie dojdzie do rozłamu. Punktów spornych jest zresztą więcej, bo jedność zapewnia już tylko tradycja, która na naszych oczach odchodzi w przeszłość. Jedyną osobą, która ma kontakt ze wszystkimi pokoleniami i grupami interesów, wydaje się nastoletnia Mariona, ale i ta początkowo przepełniona energią dziewczynka stopniowo pogrąża się w melancholii.

Każdego z członków atomizującej się rodziny jakoś rozumiemy. To zasługa bezbłędnego poprowadzenia obsady skompletowanej spośród naturszczyków zamieszkujących region. Łączące rodzinę, ale też społeczność Alcarràs więzy ukazane są z szacunkiem, lecz bez uproszczeń. Stąd znane z mediów hasła, takie jak nieopłacalność roli, susze, energetyka odnawialna czy exodus do miast, zyskują tu realny, niemal namacalny wymiar. Widzimy jednak również, że wierność tradycji okupiona jest kultywowaniem patriarchatu. Widzimy, że urodzajne hiszpańskie żniwa nie mogłyby się odbyć bez wyzysku migrantów z Afryki. Widzimy, że kruchy konsensus społeczny ufundowany jest na przemocy jeszcze z czasów wojny domowej i dyktatury generała Franco.

            Żadna z tych konstatacji – podobnie jak żadna z postaci – nie wysuwa się na pierwszy plan. Reżyserka nie robi filmu ani o śmierci tradycyjnego rolnictwa, ani o rozpadzie rodziny, ani o współczesnym niewolnictwie. Wszystko to – jak w życiu – funkcjonuje równolegle i tylko perspektywa widza decyduje, na które elementy tej mozaiki zwróci uwagę.

Dla mnie najciekawszy jest chyba, ukazujący nieuchronność zagłady portretowanego świata, wątek syna Quimeta – nastolatka, który nie chce się uczyć, sadzi i pali marihuanę, ale zarazem jako jedyny pragnie kontynuować tradycje rodzinne. Ojciec jest jednak dla niego surowy, wręcz niesprawiedliwy, a pożerając własne dziecko, przekreśla tak naprawdę przyszłość, którą chciałby rodzinie zapewnić. Ale i na patriarchę reżyserka patrzy jakoś czule, nie chcąc być arbitrem i sprawiając, że i my nie musimy nim być. Jest w Alcarràs coś niepozwalającego widzowi być kategorycznym. Nie wiem, jak to nazwać – może zwyczajnym humanizmem?

Alcarràs

Hiszpania, Włochy 2022, 120’

reż. Carla Simón, scen. Carla Simón, Arnau Vilaró, zdj. Daniela Cajías, prod. Avalon, Kino Produzioni, Diputació de Lleida, Elástica Films, wyst. Jordi Pujol Dolcet, Anna Otin, Xènia Roset, Albert Bosch, Ainet Jounou, Josep Abad

Komentuj