#mniebawi: wypiski z propedeutyki żartu

Jak odnieść sukces, opowiadając jeden żart przez 74 minuty, komu nie wysyłać kwestionariuszy satysfakcji konsumenta, jak strollować 30 milionów użytkowników Twittera (i kilka gremiów przyznających nagrody filmowe) oraz kto – lub co – decyduje o tym, że coś jest śmieszne. W rolach głównych: memy, króliki, historia sztuki, stand-up, Twitter, hiperbola, Conspiracy Keanu, forum dla pacjentów onkologicznych, Tadeusz Drozda.

Przez pół roku od obejrzenia Titane (2021, J. Ducournau) nosiłam w głowie mema. Zbudowany na uderzającym skojarzeniu, prostej przewrotce i drobnej złośliwości, wyświetlił mi się przed oczyma w trakcie seansu w od razu skończonej, doskonałej formie. Natychmiast po wyjściu z sali kinowej rzuciłam się do wyszukiwarki grafiki. Niestety, dystrybutorzy wykazali się wyjątkową czujnością: kadry z drugiej połowy filmu – po przeobrażeniu się granej przez Agathe Rousselle postaci z Alexii w Adriena – nie wyciekły do sieci przez cały okres festiwalowej i kinowej dystrybucji (wiem, sprawdzałam). Nie pozostało mi nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na pojawienie się filmu na platformach online. Tymczasem niezrealizowany mem – coraz bardziej hermetyczny, coraz mniej na czasie – tkwił w mojej głowie uparcie jak, nie przymierzając, tytanowa płytka.

Mem jest zrobiony w aplikacji do notatek na telefonie i wygląda tak: na zdjęciu Rousselle jako Adrien siedzi w fotelu wozu strażackiego; ma ogoloną głowę, szczupła twarz zwrócona jest w stronę widza, podkrążone oczy patrzą z wyrzutem gdzieś poza kamerę. Podpis nawiązuje do ogranej formatki dialogu o jedzeniu, które mamy w domu: „Maman, on peut avoir Bartosz Bielenia?”.

To jest mój ulubiony rodzaj mema, bo wymaga znajomości kilku kontekstów z bardzo różnych, kontrastujących ze sobą porządków – a każdy kontekst otwiera kolejne, coraz odleglejsze. Bawi mnie więc zestawienie popularnego, „niskiego” formatu z festiwalowym repertuarem, filmami nominowanymi i nagradzanymi. Bawi mnie fabularna zbieżność dwóch opowieści o bohaterach podających się za kogoś innego i odnajdujących w tej nowej roli jakąś prawdę o sobie. Strukturalne powielenie tej zbieżności w memicznej templatce, której humor często opiera się na zamianie oryginału na podróbkę – bawi podwójnie. Bawi zbolała mina Rousselle, która wydaje się głęboko zniesmaczona żartem, w którym mimowolnie uczestniczy. Bawi odwrócenie zachodniocentrycznej perspektywy, przewrotna wizja Francuzów aspirujących do polskiego kina, myślących o własnej kinematografii jako podrzędnej, pośledniej, gorszej. Bawi mnie też samo proste przepisanie oklepanej formuły na francuski. Czy poprawne? Nie jestem pewna. Ważne, że zrozumiałe. Ale czy na pewno?

I czy to w ogóle jest śmieszne?

Jak wytłumaczyć memy martwemu królikowi?

Czy z powyższego fragmentu można wywnioskować, że opowiadanie memów i wyjaśnianie żartów to moje hobby? A może raczej praca na rzecz społeczności lokalnej: jako dzika lokatorka anglojęzycznego internetu czuję się w obowiązku zapewnić osobom z mojego otoczenia równy dostęp do wiedzy o wszystkich kontekstach niezbędnych do swobodnego poruszania się we współczesnej kulturze memicznej (#humor_prawem_nie_towarem). Procedura wygląda następująco. W rozmowie na dowolny temat żartobliwie nawiązuję do popularnego i uniwersalnego w moim odczuciu mema lub innego kontekstu kulturowego, który, jak się szybko okazuje, jest czytelny tylko dla mnie i może trzech innych osób na planecie. Zamiast pokornie zgodzić się, że mój żart był nietrafiony, a w najlepszym wypadku hermetyczny, wstrzymuję naturalny bieg rozmowy, żeby wyjaśnić moim interlokutorom w możliwie najbardziej rozwlekły sposób wszystkie konteksty niezbędne do przyznania, że moje błyskotliwe nawiązanie było, istotnie, bardzo zabawne. Żeby było jasne, w tłumaczeniu żartów w ogóle nie chodzi już o to, by wywołać uśmiech na twarzach moich rozmówców – chodzi wyłącznie o skłonienie ich do rozpoznania, że powiedziałam coś obiektywnie śmiesznego. Na tym etapie albo następuje zerwanie przyjaźni, albo, przy odrobinie dobrej woli i pomyślnym układzie charakterologicznym, przebijamy się razem na drugą stronę najbardziej krępującej, żenującej i nieznośnej interakcji znanej gatunkowi ludzkiemu: rozwlekłe tłumaczenie żartu jest tak bardzo nieśmieszne, że aż staje się zabawne.

W powyższym akapicie posłużyłam się hiperbolą, ale podstawowy mechanizm, który opisałam, jest – na nieszczęście moich krewnych i znajomych – prawdziwy. Są wśród nich nawet tacy, którzy uważają, że należałoby zrobić z tego stand-up. Zaczynałby się od słabego otwarcia („Okej, no więc jest taki mem…”), jego konstrukcja opierałaby się na rozwlekłości w miejsce spodziewanej zwięzłości, widownia byłaby alienowana i ignorowana, a do tego nie mogłaby nawet liczyć na zabawną czy wręcz jakąkolwiek puentę. W pewnym sensie mogłoby to być nawet śmieszne. Uważam jednak, że stand-up to przereklamowana, nadużywana forma, która zbyt chętnie wykorzystuje przewidywalne, ograne chwyty, łatwo popada w banał i zwykle w ogóle mnie nie śmieszy – dlatego poświęcę mu jakieś dwie trzecie niniejszego tekstu.

Wyjaśniam konteksty wyjaśniania kontekstów żartów nie po to, żeby zanudzić czytelniczki i czytelników „Ekranów” na śmierć – potraktujcie to jako bonus – ale po to, by wprowadzić nas w temat przyglądania się humorowi z poziomu meta: nie jako bardziej lub mniej zabawnemu materiałowi, lecz jako określonej strukturze, formie poetyckiej czy też figurze stylistycznej. Najpopularniejsze z bardzo licznych teorii próbujących wyjaśniać źródła, funkcje i sposoby działania humoru opierają się na hipotezie niespójności lub sprzeczności (incongruity), która może zachodzić na różnych poziomach żartobliwej wypowiedzi bądź sytuacji. Żart – czy mem – jest zbudowaną w określony sposób sytuacją komunikacyjną, bazującą na delikatnej równowadze piętrowej konfiguracji wiadomych i ujawnianych w odpowiednim momencie niewiadomych. Wpisana w nią asymetria wiedzy jest konstrukcyjnie bliska kłamstwu. W tej perspektywie można się zgodzić z poglądem, że każdy, nawet najbardziej niewinny żart odbywa się czyimś (odbiorcy) kosztem, a więc zasadza się na przekroczeniu – z tym, że przekroczenie to nie musi polegać (jak zdaje się uważać wielu komików) na naruszeniu zasad współżycia społecznego (o redefinicji „graniczności” żartu pisze w tym numerze „Ekranów” Karol Laska). Niezbędne dla humoru przekroczenie jest już obecne w samej strukturze żartu, w dwuznaczności rozwiązywanej lub ujawnianej za pomocą konstrukcji setuppunchline, w naruszeniu nawyków odbiorców i podważeniu ich oczekiwań – przy jednoczesnym porozumiewawczym mrugnięciu, włączeniu ich do grona wtajemniczonych, do wspólnoty śmiechu. (Na tym ostatnim mechanizmie zasadza się mój hipotetyczny nieśmieszny stand-up: żeruje na instynktach społecznych i poczuciu wyższości publiczności, na jej pragnieniu przynależenia do grupy tych, którzy wiedzą).

Hannah Gadsby doskonale rozumie, jakie znaczenie ma struktura dla humoru, dlatego poświęca pierwszy kwadrans swojego stand-upu Douglas (Netflix, 2020) szczegółowemu omówieniu planu wieczoru, włącznie z zaspojlowaniem kluczowych zwrotów akcji. Zapowiedzieć, co zamierza się zrobić, a potem to zrealizować, to nie zasada dobrego stand-upu, ale dobrego wystąpienia konferencyjnego (co ma sens o tyle, że jednym z podpunktów na agendzie jest wykład z historii sztuki). Douglas to zaplanowana w najmniejszych detalach kronika zapowiedzianej eksplozji śmiechu: Gadsby nie tylko anonsuje temat ostatniego żartu w programie (jest nim Louis C.K. – „antyszczepionkowiec komedii”), lecz także od razu informuje widzów, jaka będzie ich reakcja zarówno na sam dowcip („Hahaha!”), jak i na rozpoznanie piętrowej metakonstrukcji („Ooo!”), której autotematyczny prolog jest kluczową częścią („Eej!”). W swoim najnowszym stand-upie Something Special (Netflix, 2023) Gadsby rozwija metakomediową formułę przetestowaną w Douglasie, choć w nowym materiale formalna samoświadomość działa inaczej. Pozornie przypadkowe elementy rozproszone po meandrycznym secie przypominającym nieumiejętnie opowiadaną anegdotę – w której króliki mieszają się z przemyśleniami o zaręczynach i nawiązaniami do poprzednich stand-upów – okazują się częściami składowymi końcowego punchlineu. W pewnym sensie cały 74-minutowy stand-up zbudowany jest wokół jednego żartu: stanowi rozwleczony setup, wyjaśniający konteksty, które będą potrzebne do zrozumienia puenty – wielokrotnie zapowiadanej, a nawet powtarzanej dosłownie w czasie występu, ale nie rozpoznanej przez widownię do samego końca.

 

Something Special

 

Oczywiście żart to nie tylko forma: to też interakcja społeczna oparta na porozumieniu – nie tylko na poprawnym odczytaniu konstrukcji i konwencji, ale również na wspólnocie wiedzy, doświadczeń, afektu. Na przykład dla osób nieznających nowego stand-upu Gadsby – a także performansu niemieckiego artysty Josepha Beuysa Jak wytłumaczyć obrazy martwemu zającowi z 1965 roku – śródtytuł otwierający tę sekcję jest nie tylko nieśmieszny, ale kompletnie abstrakcyjny (choć zakładam, że i w tej abstrakcji można znaleźć ziarno absurdalnego humoru). W ramach akcji Beuys chodził przez trzy godziny po zamkniętej sali Galerie Schmela z martwym zającem w ramionach i opowiadał mu o znaczeniu swoich prac zebranych na solowej wystawie. Widownia zgromadzona przed galerią mogła obserwować działanie przez okna, lecz nie została dopuszczona do rozmowy artysty ze zwierzęciem. Czy performans był formą krytyki, podającej w wątpliwość rolę i znaczenie instytucji sztuki? A może należy na niego spojrzeć z perspektywy symboliki alchemicznej? Czy mamy do czynienia z wczesnym przykładem perspektywy posthumanistycznej w działaniach performatywnych? A może akcja Beuysa była wyrafinowanym żartem? Czy właśnie wzięliście udział w wykładzie z historii sztuki?

Liczę się z tym, że martwy królik z zasady nie dla każdego będzie w równym stopniu zabawny – i to nas prowadzi do kolejnego istotnego elementu humoru, jakim jest ryzyko.

 

Hello, I have cancer!

Zostańmy jeszcze na chwilę przy króliku – tym razem w formie plastikowej zabawki, ale nie róbcie sobie nadziei na poprawę tonu, będzie tylko gorzej. W artykule opublikowanym w 2018 roku w czasopiśmie „Journal of Pragmatics” lingwistka Zsófia Demjén stosuje teorię układów złożonych do analizy wpisów na forum dla pacjentów onkologicznych, śledząc źródła popularności i sposoby funkcjonowania niesmacznego dowcipu, który przez jakiś czas krążył w tej internetowej społeczności (Demjén 2018). Żart o czekoladkach Rolo (nie będę go tłumaczyć – wierzę, że sami się domyślicie, gdzie można sobie wsadzić czekoladowego cukierka) pojawia się na forum 235 razy, ma swój własny cykl życiowy (autorka nie odważyła się użyć w tytule tekstu frazy „życie i śmierć” – zdecydowała się na „narodziny i schyłek”), w trakcie którego zmieniają się jego formy leksykalne, uzus i konteksty afektywne. Uczestnicy forum inkorporują Rolo w coraz to nowsze, często dwuznaczne lub wulgarne scenariusze i formuły, łącząc różne elementy oryginalnego wpisu, faktyczne i fikcyjne właściwości czekoladek i ich rozpoznawalną kampanię reklamową z własnymi doświadczeniami życia z rakiem jelita grubego. Ich „krawędziowy” humor służy oswajaniu związanych z chorobą lęku i bólu, rozbrajaniu uciążliwości leczenia i badań kontrolnych, ale też budowaniu na wspólnych przeżyciach i punktach odniesienia hermetycznej wspólnoty śmiechu.

Teoria może próbować to opisać, ale – nawet najbardziej złożona – nie złapie tego króliczka. Wnioski, jakie autorka wysnuwa w swoim artykule, sprowadzają się do rozpoznania, że humor słowny jest zjawiskiem skomplikowanym i wieloczynnikowym, który może pełnić różne funkcje – co skłania mnie do podejrzenia, że artykuł Demjén powstał dlatego, iż ktoś na uczelni przyłapał ją, jak śmieje się z żartów o dupie na forum dla pacjentów onkologicznych.

Czy wypada śmiać się z żartów o raku? A czy można je opowiadać? Należy o to zapytać amerykańską komiczkę Tig Notaro, która w sierpniu 2012 roku przywitała publiczność w kultowym klubie komediowym Largo słowami: „Dobry wieczór, cześć! Mam raka, jak się macie?”. Oklaski szybko ucichły, gdzieniegdzie rozległ się nerwowy śmiech. Stand-uperka już wówczas była znana z ogrywania niezręcznych sytuacji i wybitnego poker face’a, trudno się więc dziwić, że widownia nie była pewna, czy ma do czynienia z autentycznym wyznaniem, czy z ryzykownym żartem w bardzo złym tonie. Notaro miała za sobą kilka trudnych miesięcy. Zaczęło się od powikłań po zapaleniu płuc, w marcu przeszła ciężką infekcję bakteryjną przewodu pokarmowego, tydzień po wyjściu ze szpitala nagle zmarła jej matka, krótko później rozpadł się jej kilkuletni związek, diagnozę nowotworu złośliwego otrzymała cztery dni przed występem. „W przypadku humoru równanie to: Tragedia + Czas = Komedia. Jestem teraz na etapie tragedii” – przyznaje na początku setu. Opowiada o kwestionariuszu satysfakcji konsumenta, który przesłano jej ze szpitala krótko po śmierci matki („Właściwie to mam jedną sugestię: nie wysyłajcie kwestionariuszy zmarłym”), o infekcji bakteryjnej jako diecie cud i o „śmiesznych” kartkach okolicznościowych z życzeniami z okazji raka. Skarży się, że przyjaciele przestali rozmawiać z nią o czymkolwiek innym, bo krępują się opowiadać jej o tym, co dzieje się w ich życiu („Niech ktoś ze mną porozmawia! Mój czas jest ograniczo… och”). Jak wspomina po latach, balansowała między niestosownością a ryzykiem, że jej zbudowany na groteskowym nawarstwieniu tragedii materiał nie będzie zabawny: „Naprawdę myślałam, że mogę tego wieczoru ponieść klapę, a potem zostać zapomniana i umrzeć – i uznałam, że to też byłoby śmieszne” (Notaro 2023).

Notaro nie poniosła klapy, nie została zapomniana i nie umarła. Jej trudne wyznanie i czarny humor zadziałały włączająco, bo była gotowa otworzyć się i odsłonić, a zarazem wziąć na swoje barki ciężar interakcji. Kiedy podczas setu ktoś z widzów reaguje wyjątkowo emocjonalnie na jeden z żartów w mroczniejszym rejestrze, Notaro zapewnia: „Wszystko w porządku, wszystko będzie dobrze…”. Po krótkiej pauzie dodaje: „Potencjalnie… może nie być dobrze”. Emocjonalne odnalezienie się w żarcie, słynne memiczne „rel” (aktualnie trzeci rok z rzędu niewybrane „Młodzieżowym Słowem Roku”) nie musi polegać na tożsamości doświadczeń i wspólnocie afektów – może zawierać się w relacji nawiązanej z publicznością, krótkim spotkaniu opartym na szczerości i wzajemnym zaufaniu.

Ale czasem rel to za mało. Na fali popularności serialu Awantura (Netflix, 2023) obejrzałam jakiś czas temu fragment stand-upu Ali Wong (Don Wong [Netflix, 2022]), w którym komiczka wygłasza ze sceny prawdziwe zdania o patriarchacie i przytacza sytuacje ze swojego życia, które je potwierdzają, na co widownia reaguje wybuchami śmiechu. Piszę to bez złośliwości: byłam skonfundowana. Wiem, o co chodzi, mam rel, ale do dziś nie bardzo rozumiem: gdzie był w tym wszystkim żart? Ale może nie powinnam być zbyt surowa dla Wong. W końcu kobiety mają ciężko w życiu zawodowym, co nie?

Z tego wszystkiego zapomniałabym o króliku. Bo widzicie, pierwszy wpis w wątku na forum dla pacjentów onkologicznych, ten, który zapoczątkował żart badany przez Demjén, nie miał nic wspólnego z czekoladkami. „Pomyślałam, czy nie byłoby zabawnie, gdybym wsadziła tam coś naprawdę dziwnego tylko po to, by zobaczyć jego [onkologa] minę” – zastanawia się użytkowniczka HoneyBee w drodze na badanie kontrolne per rectum. „Przykro mi, Bee, nadal coś czuję… to nie wygląda na twój guz… zdecydowanie coś tam… och, to zabawkowy królik z jajka niespodzianki” (za: Demjén 2018).

 

Tadeusz Drozda czyta Jokera

We wtorek 18 lipca 2023 roku Octopus Film Festival ogłosił na swoim profilu facebookowym, że podczas tegorocznej edycji w ramach seansu z lektorem satyryk, komik, konferansjer i stand-uper Tadeusz Drozda przeczyta ścieżkę dialogową do filmu Joker (2019, T. Phillips).

Pomysł jest zarazem okropny i doskonały. Obiektywnie śmieszny. Pozwólcie, że wytłumaczę.

Seanse z lektorem to wieloletnia tradycja festiwalu, której korzenie sięgają wcześniejszego projektu – cyklu pokazów VHS HELL prezentującego niskobudżetowe filmy gatunkowe i zapomniane perełki kina klasy B, często z kasety VHS i/lub z dialogami improwizowanymi na żywo przez zaproszonego gościa. Tadeusz Drozda dołączył do długiej listy kultowych głosów: m.in. Katarzyny Figury (Nagi instynkt [1992, P. Verhoeven]), Piotra Cyrwusa (Komando [1985, M.L. Lester]), Krystyny Czubówny i Tomasza Knapika (Pulp Fiction [1994, Q. Tarantino]). Oczywiście połowa frajdy to odpowiednio błyskotliwe i przewrotne dopasowanie filmu i lektora. W tym przypadku przewrotność nie sprowadza się wyłącznie do gry zbieżności i kontrastów: zestawienia „niskiej”, prześmiewczej formuły z nagradzanym tytułem, improwizowanych żartów z poważnym tonem, strukturalnego powielenia w osobie lektora filmowych postaci komika/stand-upera i gospodarza popularnego programu rozrywkowego, piętrowo ironicznego splotu śmiechu i zażenowania, jaki w kilku pokoleniach uruchamia samo wspomnienie motywu przewodniego Śmiechu warte (TVP, 1994–2009). Na wyższy poziom (GalaxyBrain.jpg) przenoszą ten żart wypowiedzi reżysera Jokera, którego zdaniem twórcy odchodzą od komedii, bo nie mogą pozwolić sobie na stosowanie obraźliwego humoru. „Trudno dyskutować z 30 milionami osób na Twitterze” – skarży się dziennikarzowi „Vanity Fair” (Hagan 2019) (czy 30 milionów użytkowników Twittera może się mylić?). Pomysł na film narodził się więc z pytania: „Jak zrobić coś prześmiewczego, ale pieprzyć komedię?”, a odpowiedzią na nie było sięgnięcie po najbardziej popularny – wśród osób na Twitterze – nurt: kino superbohaterskie. Trollerski skok na kasę udał się wzorcowo, ale w postawie Todda Phillipsa uderza nie tylko (dziwna u twórcy znanego z kontrowersyjnego humoru) awersja do wystawiania się na ryzyko, lecz także nieodparte wrażenie, że reżyserowi nigdy nie chodziło o komedię – że interesowała go ona o tyle, o ile dawała przyzwolenie na pewne przekroczenia.

Tymczasem, jak się okazuje, żyjemy w społeczeństwie. Społeczny jest nie tylko humor, ale i kino, z którym użytkownicy wchodzą w interakcje na własnych zasadach – i którego używają do wchodzenia w interakcje ze sobą nawzajem. (Przedmiotem złośliwych i życzliwych żartów i memów stają się nie tylko sceny i postaci z filmów, ale również aktorzy: zaskoczona Scarlett Johansson, smutny Keanu Reeves, zmęczony Ben Affleck, beztroski Leonardo DiCaprio, Leonardo DiCaprio z kieliszkiem i ten drugi Leonardo DiCaprio z kieliszkiem). Czasem, bardzo rzadko, w tym polu wzajemnych oddziaływań faktycznie zdarza się, że internetowa aktywność fanów wpływa na dzieło – czego najlepszym (i najbardziej memicznym) przykładem jest Sonic. Szybki jak błyskawica (2020, J. Fowler). Po premierze pierwszego zwiastuna filmu media społecznościowe eksplodowały żartami i memami ośmieszającymi kuriozalny cyfrowy design tytułowego bohatera: za długie nogi, za małe oczy, zbyt wąski tułów, zbyt liczne zęby. Zorganizowana bodyshamingowa akcja twitterowej cyberprzemocy (żartuję) przyniosła skutki: studio w ciągu miesiąca zapowiedziało zmiany, wypuszczony po pół roku zwiastun z nowym projektem postaci spotkał się z ogromnym entuzjazmem, a sam film osiągnął świetny wynik kasowy, bijąc kilka rekordów i przełamując trwające wówczas od dekady rządy Marvela w kategorii kino superbohaterskie. Tym, co zadziałało, nie były napędzane świętym oburzeniem petycje, ale żarty i memy – a przede wszystkim otwartość twórców na przyjęcie feedbacku i wyjście naprzeciw oczekiwaniom fanów. Więc tak jak mówiłam: społeczeństwo.

Mimo tego wyjątkowego przypadku powtarzane przez część twórców legendy o ogromnej mocy sprawczej Twittera pozostają, delikatnie mówiąc, grubo przesadzone – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przynajmniej niektórzy z nich tak naprawdę boją się, iż użytkownicy portalu okażą się od nich śmieszniejsi. W tej perspektywie prześmiewcze i lekceważące potraktowanie Jokera przez organizatorów Octopusa – zgodnie z własną maksymą Todda Phillipsa – bawi mnie więc podwójnie. Dostał to, na co zasługuje.

Albo i nie.

 

Tadeusz Drozda nie czyta Jokera

W poniedziałek 7 sierpnia 2023 roku Octopus Film Festival ogłosił na swoim profilu facebookowym, że podczas tegorocznej edycji w ramach seansu z lektorem satyryk, komik, konferansjer i stand-uper Tadeusz Drozda nie przeczyta ścieżki dialogowej do filmu Joker.

Dosłownie na kilka dni przed planowanym pokazem polski dystrybutor filmu zablokował seans „z uwagi na kwestie formalne” – okazało się, że improwizowane na żywo dialogi zbyt mocno naruszają integralność filmu, którego słynny (i memiczny) finałowy monolog oskarża przedstawicieli systemu o próbę decydowania o tym, co jest śmieszne, a co nie. Joker został szybko zastąpiony kultowym slasherem Masakra w Halloween (2016, D. Leone), co lepiej wpisywało się w profil festiwalu i wzbudziło dość jednogłośny zachwyt jego uczestników, ale jednocześnie wymazało część zabawnych metakontekstów – a zarazem stworzyło inne, bo przecież dystrybutorska panika jest bardzo śmieszna sama w sobie. Ostatecznie okazuje się więc, że prawdziwym zagrożeniem dla humoru w XXI wieku nie jest 30 milionów użytkowników Twittera, ale – jak zawsze – przerażeni jego subwersywnym potencjałem decydenci.

Wiem, o czym mówię – w końcu mój mem z Titane też był zależny od decyzji dystrybutora.

 

 

Bibliografia:

Demjén Z., Complexity Theory and Conversational Humour: Tracing the Birth and Decline of a Running Joke in an Online Cancer Support Community, „Journal of Pragmatics” 2018, t. 133.

Hagan J., “I Fucking Love My Life”: Joaquin Phoenix on Joker, Why River Is His Rosebud, His Rooney Research, and His “Prenatal” Gift for Dark Characters, „Vanity Fair”, 1.10.2019, dostęp online: vanityfair.com.

Lee C., Beyond the Creepy Teeth: How “Sonic the Hedgehog” Saved Itself, Vulture, 14.02.2020, dostęp online: vulture.com.

Notaro T., Don’t Ask Tig: Marc Maron [podcast], 9.08.2023, dostęp online: dontasktg.org.

Artykuły tego samego autora

Komentuj