Memiarze-krytycy. Alternatywne obiegi filmowych dyskusji
Żarty, zwłaszcza te internetowe, z natury są trudne do opisania i wytłumaczenia. Próby takie, zazwyczaj bardzo słusznie, odbiera się jako faux pas, hermetyczność stanowi bowiem często jedną z warstw ironii. Memujemy współcześnie wszystko: życie codzienne, pracę, politykę, wojnę, kryzysy, nic dziwnego więc, że także kino podlega temu procesowi. Humor obrazkowy i tekstowy bawi, to jasne, ale pozwala również na konfrontację z innym oglądem rzeczywistości bądź daje dostęp do nieznanych dotychczas faktów. W kontekście bezprecedensowej, globalnej gorączki na punkcie „Barbenheimera” warto przyjrzeć się rodzimym wytworom memetycznego strumienia kolektywnej kreatywności.Wielka migracja piszących o filmach z drukowanych łamów do internetu przybiera na sile wprost proporcjonalnie do postępujących przemian na rynku medialnym. Często ogłaszana śmierć krytyki jest w rzeczywistości niczym więcej niż śmiercią prasy. Recenzenci, publicyści, a także gryzipiórki-rzezimieszki zabierający głos wyłącznie dla ekscesu odnaleźli się w przestrzeniach wirtualnych nie gorzej niż na papierze. Wydaje się, jakby od zamknięcia wyznaczającego przez dekady standardy czasopisma „Film” i (nie pierwszej zresztą) dyskusji na temat tego, czy blogi oraz portale internetowe pogrzebią na zawsze prasę drukowaną, minęła już prawie cała wieczność, mimo że to tylko 10 lat. Web 2.0 również bardzo się w tym czasie zmienił: narzędzia oferowane przez media społecznościowe przejęły użytkowników forów tematycznych oraz samych twórców treści. Choć w momencie pisania tego tekstu rynek platform uległ pluralizacji, a różne grupy (wiekowe i nie tylko) rozproszyły się po odmętach sieciowej rzeczywistości, to przez ostatnie lata prawdziwym monolitem, serwisem, w którym „konto miał każdy”, był Facebook. To tam powstały fanpage’e, hejtpage’e oraz grupy po dziś dzień stanowiące głosy krytyczne, nierzadko bardziej wyraziste i lepiej słyszalne niż zinstytucjonalizowane potoki drukowanych słów. Zebrane w kolejnych akapitach niniejszego tekstu profile i społeczności zastąpiły standardowe formy wyrażania opinii zwartym, humorystycznym przekazem. W niektórych przypadkach stały się one przy tym równorzędnymi wobec czasopism czy portali podmiotami krytycznymi, coraz częściej uzupełniającymi belki patronackie festiwali i wydarzeń, aktywnie uczestnicząc w promocji kultury filmowej w Polsce.
Kino nie na poważnie
„Założyłem ten fanpejdż przede wszystkim dlatego, żeby nikt nie zrobił tego przede mną” – impuls do powstania większości internetowych inicjatyw z początków minionej dekady, w tym również swojej, wyjaśnia twórczyni profilu „Typowy Jędrzej – student filmoznawstwa”. Jak dodaje: „dopiero po założeniu zacząłem się zastanawiać, co faktycznie miałbym tam wrzucać i – idąc za przykładem innych podobnych fanpejdży – postawiłem na memy, które trochę obśmiewają to, co robią studenci, ale jednocześnie (żeby mieć lajeczki) chciałem, żeby to były zachowania, z którymi sami mogą się utożsamiać”. Funkcjonujący od blisko 10 lat fanpage swoją nazwę zawdzięcza ówczesnemu trendowi w nazewnictwie prześmiewczych stron. Był „typowy Seba” – obcięty na łyso rycerz ortalionu jedną ręką trzymający gardę, a drugą butelkę piwa, był „typowy Mirek” – przygarbiony handlarz z wąsem wpychający Polakom wyklepany złom zza zachodniej granicy; na popularności konwencji drwienia ze stereotypów wyrósł wkrótce profil „Typowy Student”, a za nim „typowi Macieje”, „typowi Karole”, „typowe Piotrki”, studenci medycyny/prawa/ekonomii wyśmiewani za pomocą najprostszego z najprostszych formatów memicznych – dwóch partii tekstu zapisanych fontem Impact na zdjęciu chodzącej inspiracji. Pastiszowy wizerunek adepta filmoznawstwa uległ na przestrzeni lat niewielkiej przemianie: wciąż ma rudawe włosy, choć znacznie dłuższe, podwinięte nogawki, przewiewny T-shirt i lnianą torbę na ramieniu. „Typowy Jędrzej” nadal do pisania postów używa wyłącznie wielkich liter, ale jego aktywność wykracza poza obrazki z szablonu. Ze swoją działalnością wypłynął na znacznie szersze wody niż grono obserwujących na Facebooku – zaczynając od profili w innych mediach społecznościowych, przez współprace promocyjne z festiwalami i kinami, podcast pod adekwatnym tytułem „Typowy podcast”, na próbach stand-upowych w warszawskim klubie Resort kończąc.
Źródło: Typowy Jędrzej – student filmoznawstwa
Podobny start miała bodaj najpopularniejsza grupa o tematyce filmowej na polskim Facebooku, służąca zarówno kłótniom o poszczególne tytuły czy twórców, jak i zwykłemu śmieszkowaniu, dziś nosząca nazwę „Sekcja Filmowa”. Założona jako tematyczna odnoga „Jak będzie w Akapie?” (skrót: „jbwa”, „jebawka”), hyde parku powstałego na zgliszczach byłego forum libertariańskiego, dziś liczy sobie prawie 50 tysięcy członków (znacznie więcej niż grupa matka). Od 2015 roku zmieniły się nazwa, administracja, zaangażowanie postujących oraz komentujących, aktywność poszczególnych członków czy trendy. W międzyczasie wykształcił się jednak kolektywny głos krytyczny, tworzący własne zestawienia polecanych pozycji, wyśmiewający premiery Smoleńska (2016, A. Krauze) czy produkcji Patryka Vegi, zawsze znajdujący odpowiedź na pytanie: „Czy znacie jakiś film podobny do…?”. Wreszcie potoczna nazwa, nawiązująca do innych „jebawek” („Jepiwka”, „Muzykawka”, „Pomysławka”), wykorzystana została do opus magnum społeczności sekcji – założenia profilu „Filmawka” i opiniotwórczego portalu internetowego filmawka.pl. Jak mówi dziś jego redaktorka naczelna Maja Głogowska: „Czuliśmy, że w Polsce brakuje portalu, który pisałby o kinie festiwalowym, o wielkich twórcach spoza mainstreamu – i takiego, który umiałby dotrzeć do czytelników, próbować przekonać ludzi do tego kina. (…) Myślę, że ten płomień ogrzewał też żar poczucia humoru grupkowiczów. Pokazywaliśmy sobie, że o kinie można pisać na luzie”.
Sam portal na profilach w mediach społecznościowych od początku istnienia stara się dwojako wykorzystywać kapitał społecznościowy zbudowany na facebookowej grupie. Z jednej strony udostępnia swoimi kanałami memy cudze lub autorstwa członków redakcji (ostatnio nawet stanowiące opłacaną przez firmy dystrybutorskie promocję), z drugiej – nieraz angażuje członków „Sekcji Filmowej” do udziału w promocji. Czasem są to działania sugestywne i podprogowe, jak choćby zmiana zdjęcia w tle. Był jednak przykład doskonałego zagospodarowania organicznych zasięgów do szeptanego marketingu, który przewyższył oczekiwania – kampania „Mam bilet na »Parasite«” zachęcająca do wybrania się na koreański współczesny klasyk w ramach przedpremierowych pokazów, by skłonić duże sieci do wprowadzenia go na afisze. Grupowicze, jak również „Filmawka” (nie bez wsparcia fanów samej firmy Gutek Film) tworzyli memy, ustawiali sobie popularne wówczas dedykowane nakładki na zdjęcie profilowe, angażowali znajomych, aktywnie uczestniczyli w profrekwencyjnej akcji dystrybutora. Cała operacja przyniosła zamierzony skutek – Parasite (2019, Bong Joon-ho) premierowo wyświetlony został w 92 polskich kinach, w tym na ekranach trzech największych sieci multipleksów.
„Dużo w tym było chęci spuszczenia powietrza z nadętego balonika, potrzeba dobrej zabawy i memowania, przy której raz na jakiś czas zdarzy się szczera chęć przekonania ludzi do tytułów, które nas jarają” – opowiada zaś Adam Krośnicki-Midoń, jeden z założycieli i administratorów fanpage’a „Godardowskie igraszki i wujkowie Apichatponga Weerasethakula”. To pewnego rodzaju awangarda na memiarsko-krytycznym poletku – piewcy dyskursu o tym, że kino „nigdy nie było na poważnie”, importujący do świata filmu postironiczną wizję humoru, typową dla generacji Z. Choć celem profilu ewidentnie nie jest pozycjonowanie się jako przeciwwaga dla portali recenzenckich bądź filmoznawczych, to należy docenić próby krytyki krytyki w jego wydaniu, choćby w wielu seriach memów żartujących z egocentryzmu i megalomanii Tomasza Raczka czy poprzez nagłaśnianie seksistowskich wpisów autora facebookowego bloga „Sezon nagród filmowych”, informującego na co dzień o laureatach statuetek czy zwycięzcach festiwali. Tak jak „Typowy Jędrzej” czy „Filmawka”, „Godardowskie igraszki i wujkowie Apichatponga Weerasethakula” poza działalnością internetową współpracują także z większymi od siebie podmiotami. Nową niepisaną tradycję stanowi quiz filmowy organizowany przez autorów strony w trakcie wrocławskich Nowych Horyzontów. Wcześniej mieli oni nawet własne próby organizacyjne – w pierwszym roku pandemii COVID-19, korzystając z zasobów wolnego dostępu i platform VOD, przedsięwzięli iście kinofilskie wydarzenie: Internetowy Festiwal Filmowy, autorską selekcję tytułów znajdujących się w sieciowych przestrzeniach ułożoną w harmonogram pokazów w domowym zaciszu.
Odwracanie znaczeń
Polska kinematografia z całym dobrodziejstwem inwentarza przysporzyła sporo okazji do internetowych drwin lub przepływów świadomości – od demotów-„cenzowajdów” przypominających o tym, że największy z polskich filmowców podczas kręcenia Popiołów (1965, A. Wajda) zabił konia na potrzeby inscenizacji, po memy uderzające we współczesne nazwiska. Jedną z takich osobistości jest między innymi Andrzej Saramonowicz, reżyser, samozwańczy „twórca kultowych polskich komedii, z których cytatów ludzie używają w życiu codziennym”, ponadto publicysta i komentator rzeczywistości, który dorobił się hejtpage’a nazwanego „Andrzej Saramonowicz, twórca kultowych polskich komedii” oraz hejtgrupy „Mocne słowa jak na twórcę filmu Lejdis”. Niektórzy obserwujący prowadzą także własną partyzantkę w komentarzach pod postami na jego profilu, prowokując trollingiem i wyśmiewając posty. Bo trzeba przyznać, że sam niejednokrotnie się podkłada: przesadnym samouwielbieniem własnej osoby i dorobku, seksistowskimi wtrętami w felietonach czy postach, klasizmem pod przykrywką liberalizmu, ale też absurdalnymi przemyśleniami publikowanymi w swoich kanałach, jak choćby post „Przyznaję, że jestem LGBT+. Gdzie + oznacza heteroseksualizm”. Toteż działalność hejtpage’a dedykowanego autorowi Lejdis (2008, A. Saramonowicz) opiera się na działaniu stricte subwersywnym – publikacji powtórzenia pierwotnej wypowiedzi (np. jako zrzut z ekranu) okraszonej krótkim, humorystycznym komentarzem. Największą antyreklamę reżyser robi sobie przecież sam.
Podobną, choć znacznie bardziej rozbudowaną koncepcyjnie strategię obrał profil poświęcony wyśmiewaniu twórczości Patryka Vegi. „Papryk Vege Prezentuje Arcykurwadzieła Światowego Kina” to powstały w okolicach premiery Botoksu (2017, P. Vega) parodystyczny hejtpage skupiony na tworzeniu fikcyjnych pomysłów na przyszłe projekty reżysera. Można w tym przypadku mówić o spójnym stylu formalnym i estetycznym, bowiem wszystkie memy utrzymywano w konwencji minimalistycznego komiksu, rysowanego swawolną czarną kreską na białym tle. Odtwórczość i schematyczność kolejnych produkcji jednego z najpopularniejszych polskich filmowców komentowane były zazwyczaj krótkim, zapętlonym komunikatem: „Obnażam mroczne kulisy brutalnego świata… [w zależności od obrazka: nauczycieli/epidemiologów/myśliwych]”. Strona wykorzystywała charakterystykę jego projektów – nadmiar wulgaryzmów, karykaturalne postaci, krzykliwą publicystykę – do komentowania bieżących spraw społecznych i politycznych. Warto zaznaczyć, że nazwa „Papryk Vege Prezentuje…” najprawdopodobniej pochodzi od copypasty wyśmiewającej zwiastuny utworów autora Pitbulla (2005, P. Vega), humorystycznej przeróbki scenopisu stylizowanej na prawdziwy skrypt zapowiedzi filmu Patryka Vegi. Oba te profile zdają się najlepszym potwierdzeniem tego, że w przypadku rozbójników box office’u za nic mających artystyczną wartość lepiej sprawdza się krótki, parodystyczny przekaz niźli rozmyta w tuzinach akapitów krytyczna recenzja.
Duchologiczny charakter (chętnie eksploatowany w internetowych viralach) i ponadczasowość rodzimej klasyki podkreśla zaś profil „Sekcja Gimnastyczna”, założony w pierwszych miesiącach 2016 roku. To jedna z najpopularniejszych stron wykorzystujących kino do działalności memicznej w naszym kraju. Aktualnie na Facebooku obserwuje ją ponad 400 tysięcy osób. Skupiając się na krytyce codzienności pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, wykorzystuje kadry z filmografii Stanisława Barei, Marka Koterskiego, Juliusza Machulskiego, Marka Piwowskiego, Wojciecha Smarzowskiego i innych do punktowania afer, wypowiedzi polityków lub decyzji władz. Zestawia je z prawdziwymi nagłówkami albo własnymi przeróbkami, nierzadko imitującymi realne, w celu skrytykowania lub zwykłego wyśmiania sytuacji. Utwory pokroju Rejsu (1970, M. Piwowski), Misia (1981, S. Bareja) czy Dnia świra (2002, M. Koterski) po ingerencji w pierwotną treść zyskują uniwersalny sznyt, kodują nowe znaczenia, często zbieżne z intencjami samych twórców. Polskie kino, a zwłaszcza peerelowskie komedie i satyry wydają się wręcz niewyczerpanym rezerwuarem szablonów do memów, przeróbek i kolaży.
Z krytycznego undergroundu
Łatwe do zaobserwowania w polskim internecie grono kinofilów, którzy swe recenzenckie aspiracje zaczęli realizować poprzez humorystyczne obrazki, wpisy czy krótkie wideo, zasługuje na szerszą recepcję. Z różnym skutkiem próbowano już ten trend kilkukrotnie zmonetyzować – w ramach zachęcającej do tworzenia memów, skierowanej do młodzieży kampanii promocyjnej Apokawixy (2022, X. Żuławski) czy poprzez całe wydarzenia pokroju płockiego Big Festivalowski, przedsięwzięcia filmowo-komediowego inspirowanego kultowym klasykiem braci Coen (Big Lebowski, 1998). Pierwszej edycji towarzyszyło nawet szeroko ogłaszane otwarcie pierwszego w Polsce Muzeum Memów. Działania „Typowego Jędrzeja”, „Filmawki” czy „Godardowskich igraszek…” zyskały już pewien rozgłos, spotkały się z życzliwym przyjęciem dystrybutorów, kin bądź festiwali w formie współprac, a także mniej lub bardziej oficjalnych działań promocyjnych. Obecność memiarzy odnotowało również środowisko filmoznawcze, coraz częściej zapraszając ich jako panelistów podczas zjazdów i forów, choć nie zawsze traktując na równi ze sobą. „Istotnym i wymownym szczegółem było to, że Rektor, jako jedynym ze wszystkich składów gości, nie podał nam dłoni przed i po dyskusji” – wspomina akademickie standardy Adam Krośnicki-Midoń, uczestnik jednej z dyskusji na poznańskim Forum Krytyki Filmowej.
Opieranie publicystycznego dorobku w całości lub większości na humorystycznym przekazie może prowadzić w najlepszym wypadku do bycia uznanym za wesołka, w najgorszym – za niepoważnego, niewartego honorowego uścisku przygłupa. A jednak są ludzie, którzy uparli się, że warto promować mniej poważne narracje, bo racjonalizacja przeżyć to nie tylko bałwochwalcze pamflety o immersyjnym mise en scène, ale też zwykła swawolność, kręcenie beki z konwencji i norm. Jak dodaje Maja Głogowska: „Chcemy przekonywać nieprzekonanych, a memy są dobrym środkiem ku temu – instagramowicz zobaczy ładny kadr na memie o relacjach i może kupi bilet na film, choć normalnie być może nigdy nie zajrzałby do kina studyjnego”. Zmieniające się realia wydawnicze, ale i czysto technologiczno-cywilizacyjne, czyli w skrócie przedkładanie formy obrazkowej nad tekstową, to chyba główny prognostyk, że liczba podobnych profili (choć już raczej na innych platformach niż Facebook) będzie tylko rosnąć i zyskiwać publiczność. To dobrze, gdyby bowiem zestawić opiniotwórczość wyżej wymienionych z „poważnymi” czasopismami bądź portalami, prawdopodobnie etatowym redaktorom pozostałoby zwijać łamy i zakładać śmieszkowe profile w sieci. Memiarze-krytycy stali się inherentną częścią obiegu recepcji na rodzimym rynku, z jednej strony uzupełniając opisowe wrażenia treściami wizualnymi, z drugiej – zagarniając żądną karykatur i subwersywnej ironii internetową niszę, niezauważoną przez duże media.
***
Nie tylko Facebook
Kino rozbudza także wyobraźnię memiarzy z innych mediów społecznościowych. Na TikToku, zgodnie z efemeryczną naturą portalu, trendy wyznaczają przede wszystkim współczesne premiery streamingowe, choć zdarzają się mrugnięcia okiem w stronę klasyki. Spore grono kinofilów memuje w serwisie X, ale trudno wyróżnić nań wyraziste profile z zaangażowanym kręgiem fanów. Na Instagramie prym zdają się wieść filie przywołanych w tekście facebookowych fanpage’y; krajobraz uzupełniają okołofilmowe wtręty na prześmiewczych profilach spod znaku „intellectuals”.
Komentuj