Substancja

Bracia Grimm kręciliby właśnie takie filmy. Baśń Coralie Fargeat przypomina opowieści, które przekazywali sobie z ust do ust niemieccy chłopi w najgłębszych ostępach Reinhardswaldu. Pełne mroku, krwi, terroru – i starości. Substancja oferuje podróż przez baśniowe archetypy, by dowieść, że od stuleci rządzą nami te same lęki.

Elisabeth to królowa Hollywood. Jest śliczna, utalentowana i podziwiana przez tłumy. Umieszczone wzdłuż Sunset Boulevard billboardy z jej podobizną wciąż ją zapewniają: „Jesteś najpiękniejsza”. Dobrze znamy tę baśń. W końcu pojawi się ta przeklęta bladolica. A potem zostaną już tylko zatrute jabłko, więdnąca skóra i pogłębiające się zmarszczki.

Fargeat nie odtwarza baśni dosłownie, ale zmiany są doprawdy kosmetyczne, wynikające z przeniesienia akcji do współczesnego Hollywood.

Elisabeth traci pracę w telewizji, bo jej ciało nie mieści się dłużej w standardach stacji. Kobieta nie potrafi pogodzić się z procesem starzenia i dyktatem mężczyzn, którzy oznajmiają – jak zwierciadełko złej królowej – że jej czas przeminął. Wtedy pojawia się tytułowa substancja, medykament dostarczany przez tajemniczą firmę, oferującą wieczną młodość. Dzięki niej Elisabeth może na nowo zakosztować słodkiego smaku młodości: jędrnych piersi, sprężystych pośladków, nieskazitelnych ud i pozbawionego tłuszczu brzucha, czyli tego, na co ślinią się węszące po lesie złe wilki.

To tylko początek wielkiej księgi baśni, którą otwiera francuska reżyserka. W jej filmie nie zabraknie nawiązań do postaci i sytuacji znanych z Czerwonego Kapturka, Kopciuszka, Pięknej i Bestii, ale też literackich skojarzeń z Quasimodem czy monstrum Frankensteina. Motywy wzięte z zamierzchłych opowieści są zszywane ze znacznie nowszą popkulturą: filmami Stanleya Kubricka, Briana De Palmy czy kinem wampirycznym. Fargeat celowo wynaturza cytaty, przeistacza je i mutuje. W konsekwencji nieśmiały Kopciuszek rozsmakuje się w krwi swej macochy, Piękna zamienia się w Bestię, a Quasimodo topi w krwawym deszczu niczym Carrie. Dodatkowo zostaje to zaprawione chorą wyobraźnią Davida Cronenberga – Fargeat rozkoszuje się rozpadem ciał i pulsującymi wnętrznościami. Tak w ciele, jak i w baśniach widzi twórczą hiperbolę. Poetyka ludowych opowieści posługuje się wielkimi literami, metaforami, które trudno przeoczyć. Reżyserka zamienia więc subtelność sensów w pokraczne, rozrastające się ze sceny na scenę, oślizgłe monstrum. Nie bawi się w półśrodki, z upodobaniem epatując dosadnością, przesadą i nadmiarem.

Substancja to orgia złego smaku. Każdy element oślepia jaskrawością. Bohaterowie podchodzą zbyt blisko kamery, jędrne pośladki falują w nazbyt zwolnionym tempie.

Z tego samego powodu wszyscy mężczyźni to wynaturzeni mizogini, którzy ślinią się na widok najmniejszego skrawka młodego ciała, kobiety zaś to dyszące pieski, skomlące kusymi wdziankami o poklask, drapanie za uszkiem i gwałcący wzrok sapiących samców. Krzycząc prosto do ucha, Fargeat rozsadza bębenki toksycznego patriarchatu, który sprowadza kobiety do towaru z określonym terminem ważności: wystawionym do oglądania w wielkiej witrynie mediów, które narzucają estetyczne wymagania i role do spełnienia. Seksualizując, uprzedmiotawiając, zamieniając w puste ciało, Fargeat przedstawia swoje bohaterki jako zakładniczki świata zdominowanego przez męskie spojrzenie i narzucane przez nie kanony piękna, a przez to walczy z probierzem wartości, jakim jest ilość wody w naskórku.

Jednocześnie jednak to doskonale znana i pewnie niekończąca się historia o niechybnym przemijaniu, paskudnym odorze śmierci (tutaj maskowanym botoksem). Wreszcie to także opowieść o życiowym balansie – nie tylko różnych etapów, ale również między prywatnym a zawodowym. Obsesja bohaterki na punkcie wyglądu wiąże się w równym stopniu z niezgodą na wycofanie się w pozbawioną reflektorów prywatność. Piękna twarz i jędrne ciało to w końcu narzędzia pracy Elisabeth, prowadzącej telewizyjny fitness. Praca, splendor, samoocena zszywają się z ciałem i byciem-w-świecie kobiety.

Jak dobrej baśni, Substancji nie da się sprowadzić do prostego morału. Mówiąc o przekleństwie powierzchowności kultury, sama oferuje niezwykłą orgię widzialności. Jaskrawe kolory, atrakcyjne ciała i telewizyjna estetyka wykrzywiają się ostatecznie w pokraczną formę Cronenbergowskiej Muchy (1986). Zuchwałe pomysły – i fabularne, i wizualne – kwitną niczym krosty na czole dojrzewającego młodzieńca. Ropieją, nabrzmiewają, wywołują mdłości. A Fargeat z zapamiętaniem je przekłuwa, by obrzydzać i dziwacznie fascynować.

Substancja

The Substance

USA, Wielka Brytania, Francja 2024, 140’

reż. i scen. Coralie Fargeat, zdj. Benjamin Kracun, muz. Raffartie, prod. Blacksmith Pictures, Universal Pictures, Working Title Films, wyst. Demi Moore, Margaret Qualley, Dennis Quaid

Komentuj