Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata

Entuzjaści obrazoburczych dzieł Radu Judego nie powinni być rozczarowani – reżyser Aferim! (2015) nakręcił kolejny „antyrumuński” film. Twórcy nagrodzonego w Locarno Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata (tytuł odsyła do aforyzmu Stanisława Jerzego Leca) nie zależy jednak na zadowoleniu kogokolwiek – jego film konsternuje heterogeniczną poetyką, drażni długością poszczególnych ujęć i zamierzoną niedbałością o narracyjną potoczystość, zaś poziom wulgarności monologów głównej bohaterki zapewne u wielu wywoła dyskomfort.

Tak wygląda przepis na wywrotowe tour de force jednego z wybitniejszych prowokatorów współczesnego kina. Nie obiecujcie sobie… poniekąd rozwija tematykę poprzedniego dzieła Judego, Niefortunnego numerka lub szalonego porno (2021). W obu filmach podążamy tropem meandrującej po mieście kobiety, w obu też bohaterka staje się obiektem słownych ataków ze strony mężczyzn uzbrojonych w arsenał seksistowskich inwektyw. W przypadku Angeli, protagonistki Nie obiecujcie sobie…, obelgi mogą co najwyżej posłużyć jako inspiracja – mozolną pracę kierowcy urozmaica ona sobie regularnie nagrywanymi filmikami do mediów społecznościowych, na potrzeby których zakłada cyfrową maskę „Bobity”, postaci nieprzypadkowo podobnej do Andrew Tate’a (niegdyś sportowca, dziś toksycznego internetowego celebryty). Karykaturalny awatar (skądinąd powołany do życia przez Ilinicę Manolache, odtwórczynię głównej roli, na długo przed realizacją filmu) pozwala bohaterce na aktywizację swojego Mr. Hyde’a. Poglądy „Bobity”, szowinistycznego prymitywa dumnie wyrażającego podziw dla Putina, z pewnością nie są jej bliskie, ale za sprawą ich hiperbolizacji Angela wyraża subwersywne podejście do swej codzienności, szczelnie wypełnionej obowiązkami służbowymi.

Choć pod względem rozpiętości podejmowanych tematów Nie obiecujcie sobie… przypomina poprzednie filmy Judego, to nie ulega wątpliwości, że w tym wypadku problematyka oscyluje przede wszystkim wokół pracy.

Zadaniem Angeli, asystentki producenta, jest zebranie sfilmowanych oświadczeń ludzi poszkodowanych na skutek wypadków, do jakich miało dojść w miejscu zatrudnienia. Austriacka korporacja, reprezentowana przez praprawnuczkę Goethego (sic!), nie zamierza jednak komukolwiek zadośćuczynić (a już zwłaszcza obywatelom „drugorzędnego” państwa Europy), a raczej wykorzystać pokrzywdzone osoby do udziału w krótkim filmie, który umożliwiłby firmie uniknięcie prawnych konsekwencji. Na powstawaniu nagrania koncentruje się druga część dzieła Judego – kulisy realizacji zostają tu przedstawione w blisko 40-minutowym ujęciu nakręconym ze statycznej kamery, rejestrującej prezentację starannie opracowanego komunikatu o potrzebie stosowania się do zasad BHP, wygłoszonego obojętnie przez jedną z ofiar incydentu. Absurd tego typu sytuacji Jude zna z autopsji – sam przed laty brał udział w podobnych przedsięwzięciach, z czego zdał sprawę w Najszczęśliwszej dziewczynie na świecie (2009), traktującej o procesie produkcji reklamy.

Rozwlekła sekwencja – w dodatku celowo pozbawiona wzmacniającej wymowę puenty – kontrastuje z wcześniejszymi, dynamicznie montowanymi scenami miejskiego wojażu Angeli, gdzie ziarniste czarno-białe ujęcia przeciwstawiane są zarejestrowanym za pomocą smartfona, rozpikselowanym wideo „Bobity”. Współczesny pejzaż kontrapunktowany jest zaś obszernymi cytatami z filmu Angela jedzie dalej (1982, L. Bratu), zapomnianego rumuńskiego dzieła o taksówkarce (w tytułowej roli wystąpiła Dorina Lazăr, która powraca do tej kreacji również w Nie obiecujcie sobie…). Zestawienie filmów powstałych w odstępie 41 lat prowokuje pytania o paralele między kapitalistycznym wyzyskiem a komunistycznymi zakazami. Jude nie tylko przywołuje dłuższe fragmenty Angela jedzie dalej – zamieniając swoje dzieło w swoisty quasi-sequel – ale wielokrotnie też je spowalnia, przybliżając jednocześnie te elementy kadru, które, jego zdaniem, pozwoliłyby docenić niemal niewidoczny „dokumentalny” potencjał filmu Luciana Bratu.

Ten wichrzycielski amalgamat nie powinien zdziwić odbiorców znających dorobek autora Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy (2018). Jude swe historiozoficzne wypowiedzi wzbogacał już przecież groteskowymi wtrętami, skutecznie niuansującymi poważny dyskurs. Modernistyczna dygresyjność jego nowego dzieła w jeszcze większym stopniu intrygująco spaja się z fabułą – jej rezultatem jest tyleż film drogi skupiony na ironicznym punktowaniu zależności między Zachodem a Wschodem Europy, co autotematyczny traktat o montażowych możliwościach audiowizualnego medium, które na ludziach pracy koncentruje się już od czasów pamiętnego wyjścia pewnych robotników z francuskiej fabryki.

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Rady Jude

Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata

Nu aștepta prea mult de la sfârșitul lumii

Rumunia, Luksemburg, Francja, Chorwacja 2023, 163’

reż. i scen. Radu Jude, zdj. Marius Panduru, prod. 4 Proof Film, Bord Cadre Films, Kinorama, wyst. Ilinca Manolache, Nina Hoss, Dorina Lazar, Şerban Pavlu

Komentuj