Biedne istoty
Niewielu jest twórców, którzy w tak organiczny sposób łączyliby żelazną konsekwencję w doborze poruszanych problemów z ciągłą ewolucją stylistyczną, jak Jorgos Lantimos. Grecki reżyser od debiutanckiej Kinetty (2005) rozwija własne obsesje tematyczne, wśród których prym wiedzie zainteresowanie arbitralnością społecznych konwencji. W kolejnych filmach z podejrzliwością, a czasem też kpiną przyglądał się on konstruktom kulturowym, takim jak język, obyczaje, wzorce seksualności czy relacje międzyludzkie.Jednocześnie stopniowo, z filmu na film, zmieniało się prawie wszystko inne: ascetyzm formalny pierwszych dzieł powoli ustępował ekscentrycznej stylizacji, skrajnie bezekspresyjne aktorstwo nieznanych szerzej wykonawców zostało zastąpione przez efektowne występy międzynarodowych gwiazd, a realia współczesnej Grecji zamieniły się w quasi-hollywoodzkie światotwórstwo o historycznej bądź fantastycznej proweniencji.
Biedne istoty stanowią najświeższe, ale i najmocniejsze potwierdzenie tej trajektorii rozwoju, do ekstremum doprowadzając ekstrawagancję w kwestiach formalnych, tematycznych czy też dotyczących kreacji świata i postaci. W największym skrócie można bowiem scharakteryzować ten film jako steampunkową czarną komedię. Typowe dla greckiego reżysera chwyty uzupełnione zostają tutaj o groteskową estetykę z pogranicza Tima Burtona z jego ekspresjonistycznymi zniekształceniami świata przedstawionego i Wesa Andersona. Dzieło Lanthimosa jawi się jednak jako równie sztuczna i przerysowana, ale daleko mroczniejsza wersja pastelowych, sterylnych i ugrzecznionych światów Teksańczyka, w której wyparte z nich pożądanie, cielesność, szaleństwo i groza powracają w zwielokrotnionej formie, zniekształcając rzeczywistość niczym wszechobecne tu szerokokątne „rybie” obiektywy Robbiego Ryana.
Osadzone w niby-wiktoriańskich realiach Biedne istoty w warstwie fabularnej w czytelny sposób dekonstruują dwustuletnią już klasyczną opowieść o doktorze Frankensteinie. Jego inkarnacją zdaje się podobnie genialny, obdarzony nadmierną pychą Godwin Baxter (którego imię może sugerować boskie zapędy), w interpretacji Willema Dafoe jednocześnie niezwykle magnetyczny, momentami odpychający, ale ostatecznie budzący też współczucie. Jego „potwór” nie jest jednak bynajmniej odrażający – posiadając ciało Emmy Stone, ale umysł niemowlaka, ma on stanowić idealną czystą kartę, glinę, z której Baxter pragnie ulepić nową osobę, co zbliża go także do mityczno-literackiego Pigmaliona. W jego postaci i działaniach, ale też szerzej – scenografii filmu czy kostiumach elementy gotycko-ekspresjonistyczne mieszają się z nawiązaniami do pseudopozytywistycznych dyskursów medycznych czy naukowych właściwych dla XIX wieku (a przynajmniej współczesnych wyobrażeń o nich).
Biedne istoty konsekwentnie obnażają demiurgiczno-patriarchalne oblicze doktora Baxtera, który sprawuje kontrolę nad obdarzoną równie znaczącym imieniem Bellą za pomocą lekcji języka, wiedzy naukowej i społecznego autorytetu, czyli przymiotów kojarzonych ze sferą kultury i rozumu. Właściwym punktem zawiązania akcji jest zaś odkrycie przez Bellę przyjemności erotycznej, która szybko okazuje się nieakceptowalna w ramach wiktoriańskiego społeczeństwa, ale też pełni rolę subwersywną, rozsadzając zastany porządek i relacje. Całą trajektorię narracji można postrzegać jako opowieść o zyskiwaniu samoświadomości przez bohaterkę, która miała wpisywać się w męski fetysz atrakcyjnej kobiety o intelekcie dziecka, ale dzięki zyskaniu kontroli nad swoją seksualnością buduje własną podmiotowość.
Deklarowana w ten sposób feministyczna orientacja nie jest jednak oczywista – wieloznaczność i umowność filmu Lanthimosa otwierają go na bardzo różne odczytania, w tym także oskarżenia dotyczące sprowadzania głównej postaci przede wszystkim do jej sfery seksualnej.
Niezależnie od tych wątpliwości nie da się traktować tej opowieści jako narracji triumfalnej. Dziś po wszystkich popkulturowych przetworzeniach, często utrzymanych w konwencji horroru, mało kto pamięta, że twór Frankensteina w powieści Shelley nie był bynajmniej bezmyślnym monstrum, ale postacią bardzo inteligentną i samoświadomą, a nade wszystko – tragiczną. Biedne istoty, a może raczej Biedactwa, jak pewnie należałoby przetłumaczyć ów tytuł, przywracają ten melancholijno-egzystencjalny wątek, nawet jeśli przykryty grubą warstwą groteski i czarnego humoru.
Biedne istoty
Poor Things
Irlandia, Wielka Brytania, USA 2023, 141’
reż. Jorgos Lanthimos, scen. Tony McNamara, zdj. Robbie Ryan, prod. Film4 Productions, Element Pictures, TSG Entertainment, Searchlight Pictures, muz. Jerskin Fendrix, wyst. Emma Stone, Willem Dafoe, Mark Ruffalo, Hanna Schygulla
Komentuj