Zendaya. Bogini generacji Z

Czasem jedno słowo mieści cały gwiazdorski blask. Uczynienie własnego imienia symbolem to nie przywilej bóstw ekranu, lecz tuzów muzyki popularnej, takich jak Prince, Beyoncé czy Cher. Gdy w 2010 roku w głównej roli disnejowskiego sitcomu zadebiutowała niejaka Zendaya – wówczas 14-letnia – posługiwanie się samym tylko imieniem, nawet tak osobliwym, mogło zakrawać na pretensjonalność i dziwaczność. Okazało się jednak prefiguracją jej obecnej renomy, jak gdyby status ikony był jej pisany. Rozbrykany kucyk ze stajni Disney Channel ewoluował w prominentną artystkę i pierwszoligową aktorkę, która stale wznosi się na fali. Dziś Zendaya znaczy supergwiazda.

Luty 2015: Zendaya przeżywa apogeum swojej disnejowskiej kariery. Ma już na koncie sitcomowy hit Taniec rządzi (Disney Channel, 2010–2013), dotarcie do finału programu Dancing with the Stars (ABC, 2005–), debiutancki elektropopowy album, a w telewizji właśnie rozpoczyna się emisja jej kolejnego serialu, Nastoletniej agentki (Disney Channel, 2015–2018). Sprawia wrażenie wzorowej młodzieżowej gwiazdy – pozytywnej, inspirującej i wszechstronnej. Pojawia się też po raz pierwszy na ceremonii rozdania Oscarów, dumnie krocząc w przygotowanym specjalnie na tę okazję uczesaniu w formie dredloków. Dzień później prowadząca Policję stylu (E!, 2010–2017) Giuliana Rancic komentuje, że fryzura „wyglądała jakby pachniała olejkiem paczuli i ziołem”. Złośliwa uwaga zostaje uznana za rasistowską i nie uchodzi uwadze mediów. Przez chwilę wydaje się, że disnejowski podlotek zostanie wplątany w polityczną dyskusję i przytłoczony sytuacją, jednak okazuje się, że Zendayi Coleman wcale nie trzeba bronić. W oświadczeniu zamieszczonym na Twitterze i Instagramie celnie punktuje szkodliwość komentarza Rancic, wyrażając jednocześnie dumę z afroamerykańskich loków oraz zestawiając je z siłą i pięknem lwiej grzywy. Jej wpis budzi podziw, udostępniają go kolejne gwiazdy. Kilka miesięcy później Mattel uwiecznia oscarowy look nastolatki w jednej ze swoich lalek Barbie. Czerwony dywan stanie się dla aktorki miejscem kształtującym jej ikoniczny status w równym stopniu co przestrzeń ekranowa.

Luty 2024: trwa kampania promocyjna Diuny: Części drugiej Denisa Villeneuve’a. Na londyńskiej premierze filmu grająca jedną z głównych ról Zendaya pojawia się w połyskującej, futurystycznej zbroi. Srebrny kostium według projektu Thierry’ego Muglera z 1995 roku, wizualnie nawiązujący do robotycznej Marii z Metropolis (1927, F. Lang), jawi się jako hołd nie tylko dla historii mody, ale i kina science fiction, do którego kanonu nowa adaptacja powieści Franka Herberta zapewne wejdzie. Zendaya kroczy piaskowym „dywanem” niczym galaktyczne bóstwo, kradnąc show pozostałym członkom obsady. Bijący od niej blask to tylko po części zasługa stylizacji – w większym stopniu promieniuje dojrzała gwiazdorska aura. „Jest autonomiczną siłą twórczą. Kształtującą się ikoną kultury. Osobą napędzaną czystą inspiracją, empatią i szacunkiem dla swojego zawodu, która wykorzystuje autentyzm jako nową supermoc. (…) Zendaya to przyszłość”. Tak pisał o aktorce Villeneuve na łamach „Time’a” w maju 2022 roku, kiedy to znalazła się ona na liście stu najbardziej wpływowych osób. Wydaje się, że owa przyszłość właśnie nadchodzi. Gromadzony przez lata kapitał symboliczny po raz pierwszy tak intensywnie rozbłysnął na kinowych ekranach. Zendaya jest sercem i sumieniem drugiej Diuny, a lada moment światło ujrzy jej kolejny prestiżowy projekt z rolą pierwszoplanową – Challengers w reżyserii Luki Guadagnina.

 

Rewrite the Stars

W życiu każdej gwiazdy Disney Channel nadchodzi moment, gdy niezależnie od metryki trzeba przestać być nastolatkiem i opuścić wygodny, acz kontrolujący dom. Przekucie zdobytej sławy w postdisnejowski wizerunek nie należy do łatwych procesów, a ponieważ zwykle pokrywa się z rzeczywistym dorastaniem, nierzadko przebiega w rytmie buntu. Może skończyć się to spektakularnym sukcesem – jak w przypadku Miley Cyrus, która w 2013 roku piosenką Wrecking Ball dosadnie odcięła się od słodkiej Hanny Montany, a jej prestiż w branży muzycznej stale rośnie. Mniej szczęścia miała Demi Lovato, której popowa kariera na początku drugiej dekady XXI wieku to pasmo wzlotów i upadków, przypłaconych zresztą zdrowiem. Z kolei Selena Gomez po zakończeniu Czarodziejów z Waverly Place (2007–2012) świetnie odnalazła się jako piosenkarka, biznesmenka i influencerka, jednak mimo jej starań drzwi do wielkoekranowego aktorstwa ledwie się uchyliły. Udało się za to przez nie przejść Zacowi Efronowi, choć trudno nie odnieść wrażenia, że ostatnie 15 lat to ciągłe zapasy z pierwotnym, muzyczno-highschoolowym wizerunkiem.

W tej konstelacji kazus urodzonej we wrześniu 1996 roku Zendayi prezentuje się wyjątkowo, bo chociaż była twarzą Disney Channel w czasach, gdy powyższe gwiazdy pociły się już nad przepisywaniem swojej medialnej tożsamości, dzisiaj to po jej disnejowskich popisach ślad jest najmniejszy. Co więcej, udało się tego dokonać w sposób paradoksalny – nie zrywając z wizerunkiem młodzieżowym, lecz przejmując nad nim kontrolę, miękko translokując go do innych produkcji i tam rozwijając w rozmaity sposób. Podwaliny dla takiego płynnego przejścia w dużej mierze Zendaya wypracowała sobie sama. Po sukcesie sitcomu Taniec rządzi i telewizyjnego filmu Zaplikowani (2014, P. DeLuise) przy kolejnej produkcji jej głos nie pozostawał bez znaczenia. Protagonistka Nastoletniej agentki to po części inwencja aktorki, będącej jedną z producentek. Wyposażyła ją w szereg własnych cech, ale też odwróciła znany z innych seriali stacji schemat bohaterki.

Tytułowa K.C. nie ma żadnych artystycznych inklinacji, lecz za to jest mistrzynią sztuk walki i zaawansowanych technologii, a przy tym odznacza się charakterystyczną dla wielu późniejszych wcieleń Zendayi – rzadko jednak spotykaną wówczas w świecie Disney Channel – towarzyską niezręcznością, echem zwyczajnej, nieperfekcyjnej dziewczyny i wszystkim tym, co czyni postać swojską i dobrą, ale nie za słodką.

W przyszłości wcale nie musiała radykalnie odcinać się od granych przez siebie bohaterek – nie było zarówno takiej potrzeby, jak i czasu. Kręcąc finałowy sezon Nastoletniej agentki, aktorka już miała w kieszeni złoty bilet w postaci angażu do nowej serii filmów o Spider-Manie w uniwersum Marvela, a franczyza ta miała przed sobą najlepszy okres w historii. Kiedy więc latem 2017 roku rozpoczęto emisję trzeciej serii wspomnianego sitcomu, w tym samym czasie już można było oglądać Zendayę jako MJ, ironiczną i bystrą nastolatkę w highscholowym Spider-Manie: Homecoming (2017, J. Watts). Kilka miesięcy później, gdy na Disney Channel wyświetlano ostatnie odcinki Agentki, w kinach rządził Król rozrywki (2017, M. Gracey). W tym cyrkowym musicalu Zendaya wcieliła się w afroamerykańską akrobatkę, przypominając tym samym, że jest artystką wysportowaną i wokalnie uzdolnioną. Aktorce partnerował Zac Efron, a ich wspólna melodramatyczna, popowa ballada Rewrite the Stars stała się szlagierem, zaś ekranowa chemia między nimi rozpalała wyobraźnię młodej widowni. Wydawać by się mogło, że nie dana jest im dedisneizacja. Jednak na aktorkę za rogiem już czekał kolejny przełom.

Król rozrywki

 

All For Us

Euforia (2019–), serial Sama Levinsona zrealizowany dla HBO, okazała się strzałem w dziesiątkę, dookreślającym aktorską tożsamość Zendayi. Opowieść o walczącej z uzależnieniem od narkotyków nastoletniej Rue, rozegrana wokół perypetii jej znajomych, była na tle dotychczasowej filmografii młodej gwiazdy wyborem tyleż radykalnym, co konsekwentnym. Ponownie lądujemy w licealnym ekosystemie, jednak kaliber problemów, z jakimi się mierzy Rue, oraz forma audiowizualna, za pośrednictwem której doświadczamy jej dramatu, odbiegają od dotychczasowych produkcji z udziałem aktorki. Euforia to wysokojakościowy serial przeznaczony dla dorosłych – mroczny, naturalistyczny, niekiedy wręcz nihilistyczny, ale jednocześnie liryczny i niezmiernie atrakcyjny.

Dotychczasowych fanów Zendayi, dorastających wraz z nią, zapewnił, że młodzieżowa gwiazda otworzyła właśnie nowy rozdział w swojej karierze – zdekonstruowała disnejowski wizerunek, buntując się nie poza ekranem, lecz dokonując transgresji w ramach ekranowej fikcji, która wymagała od niej ucieleśnienia zupełnie nowych stanów emocjonalnych i fizycznych, często skrajnych, agonalnych, apatycznych i ekstatycznych.

Taki był właśnie finał pierwszego sezonu, zwieńczony quasi-musicalowym, psychodelicznym numerem All For Us, wyśpiewanym (w duecie z Labrinthem) i zatańczonym przez Zendayę. Taniec, śpiew i nastoletniość, ale w zupełnie nowym entourage’u. Jednocześnie dla wielu widzów i krytyków, stykających się z nią po raz pierwszy w Euforii, z marszu stała się aktorskim odkryciem.

Lato 2019 roku należało do niej. Premiera serialu Levinsona zbiegła się bowiem z triumfalnym, kinowym pochodem widowiska Spider-Man: Daleko od domu (2019, J. Watts). W pierwszej części MJ – zblazowanej, intrygującej outsiderce – zdarzało się kraść sceny, chociaż pojawiła się na ekranie na zaledwie kilka minut. Tym razem, rozwijając jej inicjałowe imię do Michelle Jones-Watson, uczyniono ją wiodącą żeńską postacią filmu i sympatią Petera Parkera, zaś chemia między nią a Tomem Hollandem (owocująca później związkiem w życiu prywatnym) przełożyła się na emocjonalną wiarygodność fabularnego zauroczenia nastolatków. Zendaya wniosła do dość skonwencjonalizowanego pod względem aktorskim uniwersum autentyzm, jakiego nie czuć było tam od dawna. To zasługa zarówno nieszablonowego rysu postaci, jak i nieskrępowanej ekspresji artystki. Choć aktorskie tour de force, ukoronowane Emmy (co uczyniło z niej najmłodszą w historii laureatkę tej nagrody za główną rolę w serialu dramatycznym), Zendaya zaprezentowała w Euforii, to jej bezbłędne momenty łatwiej wydestylować z marvelowskiego blockbustera. Przykładowo w scenie, gdy MJ demaskuje Petera jako Człowieka Pająka, oboje są tak odarci z teatralności i bezpretensjonalni w swoim zakłopotaniu, że ich rozmowa wydaje się niemal zaimprowizowana. Chłopak uroczo i niezgrabnie kleci wymówki, podczas gdy czoło Zendayi cudacznie marszczy się, na jej twarzy pojawiają się mikroreakcje, a ciałem rządzi seria gestów, które zwykle eliminuje się w takich filmach – czasem w ramach autodyscypliny – gdyż uchodzą za niefotogeniczne, zbędne, dziwne. W kolejnej scenie MJ i Peter znajdują się w hotelowym pokoju. Następuje moment konsternacji – nastolatek, chcąc przebrać się w superbohaterski trykot, z rozpędu zaczyna się rozbierać. Zdezorientowana dziewczyna odwraca się, ale kusi ją, by podejrzeć swojego crusha. Rozpoczyna się chwila Zendayowych idiosynkrazji: taniec mięśni twarzy, mimowolne ruchy brwi i gałek ocznych, mieszanka nieskrępowanej, młodzieńczej niecierpliwości i niezręczności, ujęta w niemożność okiełzania własnego ciała.

Euforia

 

Rok 2019 był przełomowy dla kariery gwiazdy jeszcze z jednego powodu. W styczniu ogłoszono obsadę nowej adaptacji Diuny. Zendaya wciela się we Fremenkę Chani i partneruje Timothéemu Chalametowi. Zdjęcia realizowane są wiosną, tuż przed jej dwiema dużymi premierami. Perspektywa kariery aktorskiej z prawdziwego zdarzenia staje się faktem, choć na splendor związany z występem w Diunie Zendaya musiała cierpliwie poczekać. Nie dość, że jej niespełna 10-minutowa rola w pierwszej części spektakularnego science fiction stanowiła ledwie zapowiedź postaci, to na dodatek dystrybucja filmu opóźniła się o rok z powodu pandemii. Diuna: Cześć druga początkowo miała zadebiutować jesienią 2023, ale – tym razem ze względu na strajk aktorów z gildii SAG-AFTRA – przesunięto ją o kilka miesięcy. Pandemiczne opóźnienia wpłynęły też na drugi sezon Euforii, który światło dzienne ujrzał ponad dwa lata po pierwszej serii. W 2021 roku Sam Levinson dał jednak fanom Zendayi niespodziewany prezent – skromny, pandemiczny film, w którym aktorka zagrała razem z Johnem Davidem Washingtonem. Malcolm i Marie, pomyślany jako aktorski pojedynek, nakręcony w jednej lokacji, czarno-biały, teatralny dramat, stylistycznie bliski Kto się boi Virginii Woolf? (1966, M. Nichols), pozwolił gwieździe na eksplorację nowych obszarów swojego rzemiosła. Po raz pierwszy wcieliła się dorosłą postać, po raz pierwszy mogła też zaprezentować się na ekranie w wersji glamour, znanej dotychczas tylko z czerwonego dywanu. Rola niespełnionej aktorki o narkotykowej przeszłości, która, wróciwszy z partnerem do domu z premiery jego filmu, wznieca kłótnię i prowokuje tym samym wiwisekcję całego ich związku, dialoguje jednak z poprzednimi wcieleniami Zendayi.

Gdy zestawimy ze sobą większość jej ról, okaże się, że budują one swoiste multiwersum. MJ ze Spider-Mana jest trochę jak Rue z Euforii, której nie przydarzyło się uzależnienie, a życie potoczyło się inaczej, przez co jest w stanie w pełni wykorzystać swój potencjał. Obie mają podobny styl, trzymają się z boku towarzyskiego mainstreamu, ironizują, nie baczą na konwenanse, oceniająco mrużą oczy i wyrażają wątpliwą aprobatę, potakując z ustami ułożonymi w podkówkę. Z kolei tytułowa Marie z filmu Levinsona to jakby Rue starsza o kilka lat, której udało się pokonać narkotykowy nałóg i wyjść na prostą, choć jej rany i traumy wciąż wymagają przepracowania i uleczenia. Role w dwóch blockbusterowych seriach rymują się za to na poziomie dynamiki bohaterek – pierwsza część i Diuny, i marvelowskiego spiderwersum tylko zapowiadają postaci Zendayi, rozwijając je dopiero w następnych filmach. I choć dziewczyna superbohatera to nie to samo co wybranka serca arystokratycznego mesjasza, rozpoznawalna współczesność ekspresji aktorki przenika nawet fremeńską wojowniczkę, reprezentującą racjonalne pokolenie swojego ludu, sceptyczne wobec proroctw oraz białych zbawców i mącicieli.

Być może stąd bierze się tak częste przy jej kreacjach odczucie „rel”, mieszczące się pod parasolową kategorią ekranowej empatii. Zendaya ma w sobie jednocześnie coś boskiego i prometejskiego, a nade wszystko, bez szkody dla granych postaci, potrafi pozostać autentyczna wobec swojej persony. Złośliwi powiedzą, że zawsze jest taka sama – ja nazwę to gwiazdorską aurą.

 

Blackish

Mało kto pamięta jej nazwisko, sama artystka używa go sporadycznie w przestrzeni publicznej. Jako Zendaya Coleman podpisała się między innymi w przytoczonym we wstępie oświadczeniu skierowanym do Giuliany Rancic, strofującym stereotypizację i piętnowanie dredów, kojarzonych z kulturowym dziedzictwem czarnych. Fizjonomia Amerykanki jest w tym kontekście nieoczywista i stanowi amalgamat etniczności jej rodziców. Matka o pochodzeniu niemiecko-szkockim ma włosy w odcieniu niemal nordyckiego blondu i bardzo jasną karnację. Ojciec zaś – korzenie nigeryjskie, bardzo ciemny odcień skóry i czarne loki splecione w dredy.

Zendaya – z czego sama zdaje sobie sprawę – jest dowodem na funkcjonujący w przemyśle filmowym koloryzm, czyli dyskryminację ze względu na odcień skóry. Zwykle dotyczy ona osób niebiałych – zarówno kobiet, jak i mężczyzn – a konkretnie ich wewnętrznego zróżnicowania w kontekście standardów piękna, wpisywania się w to, co atrakcyjne i seksowne. W praktyce oznacza to mniej więcej, że im ciemniejsza karnacja, wydatniejsze wargi, szerszy nos, tym więcej drzwi do angaży w produkcjach głównego nurtu się zamyka. Innymi słowy, skala czerni kobiet na ekranie nie odzwierciedla skali czerni w społeczeństwie. Być może po części dlatego to Halle Berry, a nie Angela Bassett podbiła filmowy mainstream na początku XXI wieku, a Ayo Edebiri, Letitii Wright czy Yarze Shahidi trudniej niż Alexandrze Shipp czy Zoë Kravitz przebija się szklany sufit. Zendaya wielokrotnie przyznawała, że wie, iż dla Hollywood stanowi „akceptowalną wersję czarnej dziewczyny” i ma świadomość swojego branżowego przywileju, jakim jest jej jasna karnacja. Co ciekawe, angaż do marvelowskiej roli MJ – którą w pierwszej wersji scenariusza napisano jako białą nastolatkę, a potem przepisano pod Zendayę – nie spotkał się z tak gwałtowną reakcją toksycznych fanów, jak choćby obsadzenie Halle Bailey jako tytułowej bohaterki Małej syrenki (2023, R. Marshall). A przecież ukochana Człowieka Pająka, Mary Jane Watson (którą adaptuje postać MJ), i Arielka w swoich „oryginalnych” inkarnacjach wyglądają niemal tak samo.

Spider-Man: Daleko od domu

Zendaya od początku kariery podkreśla swoją przynależność do czarnej kultury oraz aktywnie wykorzystuje własne zasięgi i platformy medialne do rzecznictwa na rzecz równości i różnorodności, także w kontekście niesławnego koloryzmu. Jej star factor oraz producencka sprawczość przy realizacji Nastoletniej agentki miały wpływ na to, że sitcom opowiadał o czarnej rodzinie, za czym szły konkretne decyzje obsadowe. Młoda aktorka wystąpiła też gościnnie w drugim sezonie serialu Czarno to widzę (ABC, 2014–2022) – portretującym współczesne tożsamościowe wyzwania i dylematy czarnych Amerykanów – a jako wschodząca czarna kobieca ikona pojawiła się w afirmatywnym teledysku Beyoncé do piosenki All Night.

 

Zabawa, zabawa, zabawa

Aby zyskać status ikony, nie wystarczą jednak hitowe i prestiżowe produkcje, ceniony aktywizm czy wdzięk i charyzma. Potrzeba jeszcze supermocy – szczególnej więzi z odbiorcami. W wypadku Zendayi mógłby to być podkreślany przez Denisa Villeneuve’a autentyzm. Nietrudno zauważyć, że w większości produkcji gwiazda Euforii wygląda zgoła podobnie i całkiem zwyczajnie – raczej bez makijażu, spektakularnych stylizacji, zwykle w neutralnych płciowo ubraniach. Bohaterki te nie onieśmielają, a wręcz wytwarzają poczucie swojskości. W podobnym kolorycie aktorce zdarza się pojawiać w prywatnych materiałach w mediach społecznościowych. Zendayi udaje się tym samym unikać seksualizowania i uprzedmiotawiającego spojrzenia czy – szerzej – wartościującej soczewki. Niezależnie jak wygląda, w pierwszej kolejności zdaje się wyglądać dla siebie i swojego komfortu. Nawet gdy podczas czerwonego dywanu przed galami i premierami albo w kampaniach reklamowych przywdziewa kostium cesarzowej stylu i modowej wyroczni, czyni to z dystansem do siebie i świadomością kreacji. Każdorazowo daje odczuć jawność konwencji. Perfekcyjny look – jak choćby skórzana, opływowa suknia z weneckiej premiery Diuny, kojarząca się ze starożytnym rzeźbiarskim stylem mokrych szat – to pracochłonna i ekscytująca zabawa. Bawi się tak od 15 lat ze swoim stylistą Law Roachem, nie tworząc jednak mitu doskonałego piękna ani iluzji realności. Ot, zwykła dziewczyna, która czasem lubi zadać szyku i jest w tym zarazem bezpretensjonalnie i bezczelnie świetna. W Malcolmie i Marie zresztą obserwujemy, jak z tytułowej bohaterki – początkowo wyglądającej tak, jak mogłaby wyglądać Zendaya na premierze swojego filmu – znikają kolejne warstwy: uczesanie, makijaż, wieczorowa suknia. Wkrótce ponownie widzimy zwykłą dziewczynę; tę, którą znamy lepiej.

Obecnie Zendaya jest jedną z paru najpopularniejszych gwiazd ekranu na Instagramie – jej profil obserwuje prawie 200 milionów osób. Audiowizualia z jej udziałem stale trendują na TikToku, choć sama nie korzysta z aplikacji kojarzonej z młodszą częścią generacji Z. Jest raczej zillenialką, ale pozostaje królową „zetek”, stając się nową it-girl dla całego pokolenia.

Zendaya wydaje się doskonałym wcieleniem współczesnej gwiazdy, inspirującej do wierności swemu „ja”. Realizuje najpiękniejszy sen o byciu na szczycie i pozostaniu sobą. Mimo nowych etapów kariery od niczego się nie odcinała, niczego gwałtowanie nie transformowała. Autentyzm przenika jej karierę od samego początku aż do teraz. Dziś, nawet jako bogini, Zendaya wie, że warto być blisko ziemi

 

Diuna: Część druga

Komentuj