Kompot na Centralnym, trawa u króla sedesów
Polscy filmowcy nieśmiało kiełznali temat narkotyków długo po tym, gdy został on oswojony przez kino zachodnie. Co i jak zażywali bohaterowie i bohaterki polskich filmów lat 90.? Oraz co kinowe reprezentacje mówią nam o ówczesnej polityce narkotykowej?W latach 60. amerykańskie kino zaczęło interesować się narkotykami już nie tylko w kontekście szkód zdrowotnych czy społecznych. Chodziło również o przyjemność. Bohaterowie filmów Rogera Cormana radośnie i bez konsekwencji palili trawę i wrzucali kwasy, a scenarzyści ich za to nie karali. W 1970 roku Oscara za najlepszy film zdobył Nocny kowboj (1969, J. Schlesinger), w którym pomylenie papierosa z jointem poskutkowało ekscytującą sceną psychodelicznego tripu. W tym samym roku do dwóch statuetek nominowano też Swobodnego jeźdźca (1969, D. Hopper) – produkcję mocno roznarkotyzowaną i do dziś otoczoną (nie zawsze prawdziwymi) legendami na temat tego, ile i co jej twórcy brali na planie. W kolejnych latach publiczność pokochała Cheecha, Chonga i im podobnych wiecznie zjaranych bohaterów komedii stonerskich. Al Pacino osiągnął szczyt bycia cool, gdy spoglądał groźnie zza kokainowej hałdy w Człowieku z blizną (1983, B. De Palma). A na zachodzie Europy powstawały głośne obrazy podejmujące tematykę heroinową – My dzieci z dworca Zoo (1981, U. Edel) czy Pośród ciemności (1983, P. Almodóvar).
Towary zastępcze
Coraz częstsze motywy narkotykowe w zachodnich scenariuszach były konsekwencją przemian obyczajowych, które do Polski docierały w ograniczonym stopniu. „Zachodnich” substancji psychoaktywnych – kokainy, heroiny czy LSD – nad Wisłą w zasadzie nie było; Polska Ludowa nie stanowiła dla przemytników atrakcyjnego szlaku przerzutowego. Nie istnieli więc również dilerzy. Jeśli już ktoś coś posiadał, to raczej niewielkie ilości przewiezione przez granicę na własny użytek. Czarny rynek zaczął rozwijać się dopiero pod koniec lat 80. (Międzybrodzki 2012, s. 73).
W schyłkowej fazie PRL-u popularny stał się mak i wytwarzany z niego „kompot”, nazywany również polską heroiną – a to z uwagi na fakt, że przepis opracowali studenci z Politechniki Gdańskiej
Nie znaczy to jednak, że Polacy niczego po wojnie nie zażywali. Już w latach 50. dało o sobie znać zjawisko lekomanii, w kolejnych dekadach coraz częściej dotyczące uczniów i studentów (Staniaszek 1993, s. 15–17). Eksperymentowano nie tylko z medykamentami, ale także z detergentami i chemią gospodarczą – „smażyło się” proszek Ixi albo wąchało klej Butapren (Międzybrodzki 2012, s. 68). Była też marihuana, o czym świadczą zarówno wspomnienia muzyków rockowych, jak i ich piosenki, choćby Zielone usta Republiki (1981), Andzia i ja Oddziału Zamkniętego (1983) czy Chmurka Lady Pank (1986). Co ciekawe – ten ostatni utwór pochodzi ze ścieżki dźwiękowej do serialu animowanego dla dzieci O dwóch takich, co ukradli księżyc (TVP, 1984).
W schyłkowej fazie PRL-u popularny stał się mak i wytwarzany z niego „kompot”, nazywany również polską heroiną – a to z uwagi na fakt, że przepis opracowali studenci z Politechniki Gdańskiej. Władze o użytkownikach nielegalnych substancji psychoaktywnych raczej nie mówiły, a jeśli już, to w odniesieniu do krajów zachodnich (Abucewicz 2009, s. 59–60). Aż do momentu, gdy problem zaczął wymykać się spod kontroli. Według oficjalnych danych w 1975 roku zjawisko nałogowego zażywania dotyczyło 6200 osób. Dekadę później liczba ta wzrosła do ponad 16,5 tysiąca przypadków. Dla porównania: w latach 50. odnotowywano od 500 do 700 przypadków rocznie (Adamczyk 2006, s. 38).
Wtajemniczenie w dziedzinę
Wróćmy jednak do okresu „przedkompotowego”. Czy PRL-owskie kino interesowało się substancjami psychoaktywnymi innymi niż alkohol? Rzadko. Podczas gdy amerykańscy filmowcy wyspecjalizowali się już w dosadnych scenach tripów, Krzysztof Zanussi dość nieśmiało umieścił w Iluminacji (1972) imprezę, w trakcie której grupa młodych ludzi podaje sobie z rąk do rąk skręta. Czy to marihuana?Film nie mówi tego wprost, ale psychoaktywność wyraźnie sugerowana jest poprzez efekt „rybiego oka” i transową muzykę wygrywaną na fletach i bębnach djembe. Wątpliwości rozwiał kilka lat później fragment scenariusza, umieszczony w książce reżysera Scenariusze filmowe: „Przyjęcie w zamożnej willi. Kilkadziesiąt osób. (…) W jednym z pokojów snobistyczne wtajemniczenie w dziedzinę marihuany. Skręcony starannie papieros wędrował z ust do ust. Przyćmione światła, cicha muzyka Wschodu. Franciszek zaciągnął się dymem i zakrztusił. Świat zawirował mu w oczach. Kiedy wyszedł z pokoju, większość gości w sennym nastroju sączyła resztki trunków. Ktoś brzdąkał na fortepianie. Dwie podpite kobiety czuliły się w łazience” (Zanussi 1978, s. 208-209).
Czy była to pierwsza w polskim kinie scena narkotykowego haju? Niewykluczone, przy czym została ona przemycona „pod radarem” przeciętnego widza. W latach 70. zrozumieć ją mogli jedynie – używając języka Zanussiego – „wtajemniczeni w dziedzinę marihuany”. Trzeba jednak oddać reżyserowi, że trzymał rękę na pulsie w zakresie trendów zachodniej kinematografii. Bardziej wprost, choć dużo później i w ramach komedii, tematykę konopi poruszył Kogel-mogel (1988, R. Załuski). Jego protagonistka, zatrudniona jako opiekunka do dziecka, została posądzona o podanie podopiecznemu zioła, co miało u niego wywołać… sny o E.T. „Pali marychę” – straszy matkę chłopca jej koleżanka. „Życia nie znasz? Marycha to marihuana. Dziecku też pewnie daje. Nie mówił ci, że śni mu się coś dziwnego?”. Przerażona rozmówczyni odpowiada: „Mówił, że śni mu się jakiś stwór z kosmosu, co ma wyłupiaste oczy i świecący palec, i żeby mu takiego kupić”.
Zdecydowanie poważniej do kwestii substancji podeszli twórcy dramatów o użytkownikach kompotu: …jestem przeciw (1985, A. Trzos-Rastawiecki) oraz Pantarej (1987, K. Sowiński). Oba wiązały „kompociarzy” ze środowiskami przestępczymi i obrazowały młodych ludzi ekspresowo wyniszczanych przez nałóg. Obie produkcje miały w tamtym czasie stanowić przestrogę dla rodziców nastolatków – …jestem przeciw został nawet zrealizowany we współpracy z Markiem Kotańskim, założycielem MONAR-u (Młodzieżowego Ruchu na rzecz Przeciwdziałania Narkomanii – organizacji powstałej w roku 1981 i istniejącej do dziś). W postać tyrana kierującego ośrodkiem dla osób uzależnionych, wzorowaną oczywiście na „Kotanie”, wcielił się Daniel Olbrychski. To filmy nieco dziś zapomniane, choć przed transformacją ustrojową nie było istotniejszych rodzimych fabuł skupionych na narkotykach.
Wykluczeni
…jestem przeciw i Pantarej stanowiły ewidentną reakcję na wspomniany wcześniej kryzys „kompotowy”. Kryzys, który nie skończył się wraz ze zmianą ustroju. Dowodem jego trwania jest kino. Warto wspomnieć choćby Porę na czarownice (1993, P. Łazarkiewicz), film, w którym śledzimy losy osób wykluczonych nie tylko przez narkotyki. Jola (Jolanta Fraszyńska) i Andrzej (Andrzej Mastalerz) są mieszkającymi na warszawskim Dworcu Centralnym nosicielami wirusa HIV. Ona jest pracownicą seksualną, on gejem. Oboje szukają pomocy w ośrodku dla osób zakażonych, prowadzonym przez duchownego Jana (w tej roli niekoniecznie wiarygodny Bogusław Linda; Marek Koterski napisał po premierze festiwalowej: „nie wierzę w seksownego księdza-guru” [Koterski 1994, s. 58]).
Choć to właśnie wątek ośrodka i niezgody miejscowej społeczności na jego funkcjonowanie jest tu najważniejszy, w Porze na czarownice kluczowe okazuje się też ukazanie społeczności „kompociarzy”. Film Łazarkiewicza unika jednoznacznie pejoratywnego spojrzenia na osoby uzależnione od „polskiej heroiny” – użytkownicy znajdują się tu poza systemem i buntują przeciwko niemu ramię w ramię. To osoby o wiele bardziej samodzielne i empatyczne niż uzależnieni z …jestem przeciw czy Pantarej. Pora na czarownice rozgrywa się w „półświatku”, ale zarówno Jola, jak i Andrzej są skłonni do poświęceń, ludzkich odruchów, wzajemnej pomocy.
Jeśli produkcja Łazarkiewicza wystawia komuś akt oskarżenia, to raczej bigoteryjnemu i lękliwemu społeczeństwu otaczającemu wykluczonych. Ludzie postronni, zamiast pomóc, wolą zastosować wobec osób uzależnionych przemoc – werbalną lub fizyczną. Film kończy się zresztą podpaleniem ośrodka księdza Jana, co stanowi komentarz do ogólnej atmosfery początku lat 90., gdy rzeczywiście zdarzały się lokalne protesty przeciwko powstawaniu placówek dla nosicieli HIV lub użytkowników narkotyków. A lęki nierzadko napędzały media – gdy Wojciech Cejrowski zaprosił do WC Kwadransu Marka Kotańskiego, rękę podał mu w rękawiczce, a pomiędzy mężczyznami zamontowana została szyba (Cybiński 2008).
Teraz Polska
Temat kompotu powraca w Musisz żyć (1997, K. Szołajski), przy czym w filmie pojawiają się też inne substancje. Głównym bohaterem nie jest już osoba uzależniona, lecz jej ojciec – zapracowany bankowiec Adam Hyńczak (Piotr Fronczewski), który próbuje uratować uzależnionego syna Jacka (Wojciech Klata). Znów dostajemy Dworzec Centralny jako miejsce zamieszkania użytkowników kompotu. Jedna z bohaterek, dilerka Yopi (Edyta Łukaszewska), stwierdza ironicznie, że wynalazca tej substancji powinien otrzymać medal Teraz Polska. Musisz żyć jest być może pierwszą polską produkcją, która wyraźnie rozdziela różne grupy narkotyków i przypisuje je do różnych kontekstów – konkretnych miejsc czy przynależności klasowej. Ludzi wstrzykujących sobie kompot Szołajski ukazał „tradycyjnie”: są wychudzeni, snują się bez celu, mają braki w uzębieniu, patrzą mętnie podkrążonymi oczami. Miejsca, w których przebywają, przypominają niekiedy obrazy z nazistowskich obozów koncentracyjnych – niewykluczone, że była to świadoma stylizacja. Heroiniści kontrastują tu z „lepszymi” użytkownikami, którzy ograniczają się do skręta z konopiami czy kreski w klubie. To tam narkotyki sprzedaje Yopi. Użytkownicy substancji nie są więc jednorodną grupą straceńców, jak sugerowały filmy z lat 80. i kampanie społeczne z lat późniejszych (te opatrzone hasłami typu „Zażywasz – przegrywasz”, „Narkotyki to gówno” czy „Narkotyki. Najlepszy sposób na zmarnowanie życia”).
Jednocześnie uzależnienie jest u Szołajskiego konsekwencją przyjęcia i zaakceptowania reguł kapitalistycznej gry przez najbliższe otoczenie zażywającego, w tym Adama, którego Michał Piepiórka zalicza w poczet „herosów wolnego rynku” (Piepiórka 2018, s. 221). Obserwujemy ludzi, którzy nie wiedzą, co się dzieje u członków najbliższej rodziny, bo z nimi nie rozmawiają. Postać Fronczewskiego w jednej ze scen zdobywa się na moment szczerości i wyznaje Yopi: „Nie pamiętam nawet, kiedy normalnie rozmawiałem tak, jak teraz z tobą. W życiu w ogóle, z dziećmi. Z Magdą [żoną – przyp. B.P.] nie zawsze się dobrze układa, niby jest okej, ale… ona ma taką nerwicę. To nie jej wina, ale… próbowała się leczyć, to niewiele dało. Jacek bardzo to przeżył. Ja zrezygnowałem z kariery naukowej. Zająłem się tym bankiem, forsa jest, jakoś wszystko ruszyło do przodu. Budujemy dom, ona ciągle coś zmienia, poprawia, tworzy, ulepsza, teraz na niebiesko. A ja nawet nie mam czasu, żeby się zastanowić, co się dzieje. Kurwa mać, nie wiem, co się dzieje”. Ten moment wyraźnie koresponduje z jedną z ostatnich scen, w której syn wyrzuca ojcu, że ten nic, tylko pracuje. Adam odpowiada mu wtedy: „Co ty myślisz, że mi się chce pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę? Pieprzyć z tymi bankowymi słupkami? Że nie chcę tego wszystkiego rzucić?”.
Zresztą dokładnie ten sam system kapitalistyczny zmusił wspomnianą dilerkę do sprzedawania narkotyków. Na pytanie Adama, czemu zdecydowała się handlować, dziewczyna odpowiada: „Spłacam to cholerne mieszkanie. Nie każdy ma fuchę w banku, tak jak ty. Pracuję, jak umiem, nic innego nie potrafię”. Kapitalistyczny kult sukcesu zgubił też młodego Hyńczaka – Jacek zaczął wciągać amfetaminę przed klasówkami, żeby sprostać wygórowanym oczekiwaniom ojca. Jednak szczególnie interesująca jest scena, w której Hyńczakowie znajdują u syna marihuanę. Ojciec zauważa, że trawa to na szczęście nic takiego. Chwilę później widzimy, jak małżeństwo wspólnie raczy się skrętem i wspomina czasy młodości, gdy palili „na obozie, nad jeziorem”. Musisz żyć to być może pierwszy polski film, który przyznaje, że niektóre narkotyki były w Polsce obecne na długo przed „falą” kompotu – również w latach 60. i 70., w czasach licealno-studenckich rodziców Jacka i jego małżonki.
Trzeba się wyluzować
Obraz Konrada Szołajskiego w przewrotny sposób odnosi się do tzw. gateway theory („teorii bramy”), stworzonej jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, niedowiedzionej naukowo, ale często przytaczanej w USA w latach 70. i 80. (Mateusz Morawiecki powoływał się na nią nawet w 2022 roku). Zaświadcza ona, że korzystanie z „lekkich” używek w młodym wieku prowadzi do otwierania się na „cięższe” substancje w latach późniejszych. Jedną z takich „lżejszych” substancji inicjacyjnych jest marihuana, od której rzekomo zaczyna większość heroinistów czy kokainistów. W Musisz żyć obserwujemy dwie historie zażywania: drogę syna, który od marihuany przeszedł do amfetaminy i skończył na kompocie, oraz ścieżkę jego rodziców, którzy – mimo palenia w młodym wieku – nie poszli dalej. A może nie skończyli na Dworcu Centralnym, bo nie załapali się na cięższe substancje, słabo dostępne w PRL-u lat 60. i 70.?
Jak widać, nawet w filmach antynarkotykowych i wyraźnie dydaktycznych marihuana mogła być substancją „oswojoną”. Polskie kino trawki raczej nie demonizowało w sposób tak dosadny, jak robili to choćby twórcy hollywoodzcy sprzed rewolucji obyczajowej lat 60. Nic dziwnego – nasi reżyserzy wzięli się za tematykę narkotykową dość późno. Próba stworzenia produkcji antykonopijnej w ostatnich latach tysiąclecia byłaby narażona na śmieszność, zwłaszcza wśród młodej publiczności, doskonale znającej obrazy zza oceanu. Rozsądniejszym rozwiązaniem było więc czerpanie inspiracji z Hollywoodu i przepisanie po swojemu wciąż modnej w latach 90. komedii stonerskiej.
Laska, bohater filmu Chłopaki nie płaczą (2000, O. Lubaszenko), to młody chłopak, którego główną ambicją życiową jest „jaranie blantów” (w rolę tę wcielił się naturszczyk Tomasz Bajer). Jego postać to jeden z pierwszych stonerów polskiego kina (obok pani Poznańskiej z Fuksa z 1999 roku czy tajemniczych epizodycznych bohaterów, w których wcielili się raperzy Abradab i Joka z zespołu Kaliber 44 w Poniedziałku Witolda Adamka z 1998 roku). I do dziś jest to chyba stoner najbardziej znany. Laska to syn bogatego ojca („króla sedesów”), który z własnej woli wypadł z kapitalistycznego wyścigu i postanowił ograniczyć swoje aspiracje do przyjemności („Trzeba się wyluzować” – mówi w jednej ze scen do zestresowanego protagonisty). Marihuana pełni w Chłopakach… interesującą, zupełnie nową w polskim kinie rolę – to nie tylko używka nieszkodliwa, ale wręcz zbawienna. Oprócz tego, że pozwala Lasce się wyluzować, ratuje także życie głównemu bohaterowi (Maciej Stuhr), gdy ten podaje skręta chcącemu go zamordować gangsterowi Grusze (Mirosław Zbrojewicz). Joint daje niedoszłemu zabójcy możliwość spojrzenia na siebie, swoje życie i relacje ze światem na nowo. Zioło ratuje głównego bohatera jeszcze raz, gdy Laska wraz z kolegami – kompletnie upaleni – holują pijanych policjantów i przez pomyłkę odstawiają radiowóz przy samochodzie gangsterów. Polska u Lubaszenki to kraj trzech dominujących używek: marihuany palonej przez młode pokolenie, wódki pitej przez pokolenie ich ojców i amfetaminy używanej przez buzujących od agresji gangsterów (stymulanty jako źródło agresji to motyw obecny również choćby w Prawie ojca Marka Kondrata z 1999 roku). Użytkownikiem tej ostatniej jest Grucha, ale „nawraca się” po prawdopodobnie inicjacyjnym spróbowaniu marihuany.
Jarają, jarają
Chłopaki nie płaczą to film z końcówki XX wieku. W pierwszej dekadzie kolejnego stulecia produkcje poruszające tematykę narkotykową pojawiały się zdecydowanie częściej niż w najntisach. Za pisanie filmów i scen, w których się zażywa, zabrały się osoby z pokoleń, dla których obecność „zachodnich” substancji była zdecydowanie bardziej naturalna niż dla ludzi tworzących w latach 90. Tym samym w filmach zaczęło pojawiać się coraz więcej użytkowników okazjonalnych i nieproblemowych. Takich, którzy nie musieli już być agresywnymi dresiarzami, zniszczonymi „kompociarzami” czy lekko spowolnionymi palaczami zioła.
Spektrum podejść do narkotyków w polskim kinie stale się zwiększa. Marihuana stała się wręcz przezroczysta – bywała już używką dnia codziennego (W lesie dziś nie zaśnie nikt Bartosza M. Kowalskiego z 2020 roku) oraz mieszczańskim sposobem na ucieczkę od codzienności (jak w [Nie]znajomych Tadeusza Śliwy z 2019 czy Ataku paniki Pawła Maślony z 2017). Niekiedy niosła wręcz wartość terapeutyczną (W spirali Konrada Aksinowicza z 2015 czy Dziewczyna z szafy Bodo Koxa z 2012). W komediodramacie Moje córki krowy (2015) Kingi Dębskiej zioło przynosiło ulgę zarówno osobie cierpiącej, jak i jej otoczeniu. To obraz narkotyku nie do pomyślenia choćby w nadwiślańskich produkcjach z lat 80.
Warto zauważyć, że droga, jaką przeszło obrazowanie nielegalnych substancji w rodzimym kinie, jest zbliżona do tej, którą przeszły „dragi” w kinie amerykańskim. Przy czym tamtejsza komedia wciąż jest o krok dalej – dla przykładu w Niedobranych Jonathana Levine’a z 2019 roku sympatyczną używką będącą źródłem komedii stało się MDMA. Bohaterów polskich filmów dopiero to czeka. Póki co, zażywają coraz więcej. A polskie kino wcale w związku z tym faktem nie przegrywa.
Bibliografia:
- Abucewicz M., Kto bierze, co i ile. Polska narkomania w liczbach, rozm. przepr. M. Sutowski, [w:] Polityka narkotykowa. Przewodnik Krytyki Politycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2009.
- Adamczyk G., Narkomania jako problem społeczny, [w:] Postawy młodzieży szkół średnich wobec narkomanii. Studium socjologiczne, red. G. Adamczyk, M. Jeżowski, L. Smyczek, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 2006.
- Cybiński Ł., WC Kowboj zamienia Polskę na Ekwador, „Rzeczpospolita”, 22.04.2008, dostęp online: rp.pl.
- Koterski M., Zapiski psychopaty, „Kino” 1994, nr 1.
- Międzybrodzki B., Narkomania wśród polskiej młodzieży na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, „Przegląd Pedagogiczny” 2012, nr 2.
- Piepiórka M., Rockefellerowie i Marks nad Warszawą. Polskie filmy fabularne wobec transformacji gospodarczej, Ossolineum, 2018.
- Staniaszek M., Narkomania w Polsce A.D. 1990, [w:] Zwalczanie narkomanii w Polsce i w świecie, red. J.J. Wąsik, M. Staniaszek, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 1993.
- Zanussi K., Scenariusze filmowe, Państwowe Wydawnictwo Iskry, 1978.
Komentuj