Filmowa Odrzania. Kino Ziem Odzyskanych
Filmów dotyczących powojennej integracji poniemieckich ziem na zachodzie i północy Polski jest więcej, niż się wydaje, i mniej, niż powinno, zważywszy na historyczne, polityczne i społeczne znaczenie tego procesu. Powstawały w różnych okolicznościach i warunkach politycznych, rozgrywały się w różnych częściach tzw. Ziem Odzyskanych i sięgały po odmienne konwencje gatunkowe, niemniej łączy je na tyle dużo, że układają się w odrębny nurt rodzimej kinematografii.Urodziłem się w Bytomiu, wychowywałem zaś w Zielonej Górze. Moi rodzice wciąż mieszkają przy ulicy Pionierów Lubuskich, swoją nazwą upamiętniającej pierwszych osadników przyjeżdżających w te strony po wojnie. „Poniemieckie” było słowem stale towarzyszącym mojemu dzieciństwu, wpisanym w otaczające mnie zabytki, miejsca czy krajobrazy. Nigdy jednak nie odczuwałem odmiennego charakteru tej części Polski względem jej centralnych czy wschodnich obszarów, w mojej rodzinie nigdy też nie mówiło się za wiele o okolicznościach, w jakich trafili tutaj moi dziadkowie, a ja i moi rodzice byliśmy już „stąd”. Dopiero w ostatnich latach, gdy temat ten zaczął być systematycznie poruszany w publicystyce i reportażach historycznych, zacząłem odkrywać olbrzymie znaczenie procesów, jakie dokonały się na tych terenach.
Przeciw wiślanizacji
„Rower poniemiecki, a kot z miasta Łodzi pochodzi!”
(wszystkie cytowane dialogi zaczerpnięto z filmu Sami swoi [1967, S. Chęciński])
II wojna światowa całkowicie przemodelowała granice Polski – około 40% przedwojennego terytorium kraju zostało wchłonięte przez Związek Radziecki, Polsce przypadły z kolei tzw. ziemie poniemieckie na zachodzie i północy: Śląsk (Dolny, Opolski i część Górnego), Ziemia Lubuska, Pomorze, Warmia i Mazury. Dziś już trudno wyobrazić sobie, jak wielkie to było wyzwanie dla wyniszczonego wojenną pożogą kraju. Wyzwanie administracyjne, wymagające ustanowienia nowych władz i tkanki państwowej, ekonomiczne, związane z integracją wszystkich ziem w jeden organizm gospodarczy, polityczne, gdyż status tych terenów oraz kształt granicy były nieustannie kontestowane, i wreszcie – co być może najważniejsze – społeczne, bo jego skutkiem były wielomilionowe migracje, zarówno dobrowolne, jak i przymusowe, wytwarzające nowe konfiguracje kulturowe, układy klasowe czy mieszanki językowe i etniczne.
Choć towarzyszące tym przesunięciom wstrząsy w dużym stopniu zdeterminowały charakter powojennej Polski, przez minione 80 lat nie doczekały się one adekwatnej kulturowej reprezentacji, jakby obezwładniona traumą II wojny światowej polska kultura tak zapamiętała się w jej przeżywaniu, że zapomniała o niektórych jej najistotniejszych konsekwencjach. Jak to jednak nierzadko bywa z wypartymi treściami, temat tzw. Ziem Odzyskanych, jak w PRL-u oficjalnie nazwano nowo przyłączone do Polski terytoria, powraca w pokoleniu wnuków. Kolejni autorzy szukają alternatywy dla skompromitowanej nazwy, pisząc o „Poniemiecji” (Międzymorze [2017] Ziemowita Szczerka), „Odrzanii” (książka Zbigniewa Rokity z 2023 roku) czy „Niedopolsce” (publikacja Sławomira Sochaja z 2024 roku).
Nie odcinając się od najbardziej zakorzenionego w codziennym języku terminu Ziem Odzyskanych, w tym tekście najchętniej podążam jednak za obrazową, a jednocześnie najmniej obarczoną historycznymi czy wartościującymi skojarzeniami Odrzanią. Obejmuje ona wprawdzie ziemie nieleżące przecież w całości nad Odrą, ale dla których druga największa w Polsce rzeka może stanowić symboliczny punkt odniesienia. Zbigniew Rokita przeciwstawia ją centralnej (zarówno w sensie dosłownym, jak i przenośnym) i dominującej w naszej kulturze Wiślanii, a także zmitologizowanej Polsce Zabużańskiej. Jak pisał pochodzący z Gliwic autor: „W liceum w klasie humanistycznej przerabialiśmy utwory kilkudziesięciu autorów i autorek, ale żaden wiersz, żaden dramat, żadna powieść nie tłumaczyła mi Polski odrzańskiej ani Polski kłodnickiej. Przez kilkanaście lat szkoły miałem czytać tylko i wyłącznie utwory opowiadające bądź o Wiślanii, bądź o dawniej związanych z Polską ziemiach, które zostały gdzieś na Wschodzie. Bo mnie chciano nie spolonizować, ale zwiślanizować” (Rokita 2023, s. 181–182). Także kanon polskiego kina jest nieproporcjonalnie wiślański. Celem niniejszego tekstu jest zatem przynajmniej częściowe rozszczelnienie go przez zasygnalizowanie niewielkiego, ale istniejącego od dekad nurtu filmów dotyczących pionierskiego okresu terenów poniemieckich.
Zaskakujący może być fakt, że wątkami tymi nie zajmowała się kształtowana bezpośrednio po wojnie państwowa kinematografia. Powstało wówczas jedynie kilka średniometrażowych dokumentów – Odrą do Bałtyku (1946, S. Urbanowicz), Odbudowa Ziem Odzyskanych (1947, R. Banach) i Nasze Ziemie Zachodnie (1947, K. Swinarska, E. Cękalski), a także niektóre materiały Polskiej Kroniki Filmowej. Kontrastuje to zwłaszcza ze stosunkową obfitością wczesnych literackich podejść do tematu: od pionierskiej w tym zakresie przygodowej powieści Wojciecha Grzelika Gdy Zachód był dziki z 1946 roku po teksty Henryka Worcella oraz Eugeniusza Paukszty, którzy większość swojej literackiej kariery poświęcili Ziemiom Odzyskanym. Nic dziwnego, że gros filmów fabularnych o tej tematyce będzie w przyszłości adaptacjami.
Pierwsze z nich – Godziny nadziei (1955, J. Rybkowski) oraz Trzy kobiety (1956, S. Różewicz) – wyprodukowane zostały w połowie lat 50., ale największa fala zainteresowania tematem przypadła na lata 60. i początek 70. Było to pokłosie polityki kulturalnej państwa za czasów rządów Władysława Gomułki. W latach 40. pełnił on funkcję ministra Ziem Odzyskanych i kiedy został I sekretarzem, jego nacjonalistyczna polityka opierała się między innymi na podkreślaniu odwiecznej polskości ziem zachodnich i północnych. To wtedy zrealizowane zostały najbardziej kojarzone z tą tematyką tytuły: Nikt nie woła (1960, K. Kutz), Prawo i pięść (1964, J. Hoffman, E. Skórzewski) oraz Sami swoi, a w ich cieniu także szereg innych, nierzadko ciekawych artystycznie i interesujących pod względem wymowy dzieł.
Drang nach Westen
„– My w okupację więcej przeszli.
– A my przejechali.”
Zaczyna się zwykle w drodze, jakby przybywający na Ziemie Odzyskane ludzie nie mieli historii, a tylko związaną z wyludnionymi obszarami i radykalnie otwartą na wszystkie możliwości przyszłość. Nie wiemy, skąd, kiedy i w jakich okolicznościach wyruszyli, za to już w pierwszej scenie obserwujemy ich przyjazd, wtargnięcie w zastaną przestrzeń około- lub powojennego chaosu: pieszo (Południk zero [1970, W. Podgórski], Azyl [1978, R. Załuski]), zaprzężonym w konie wozem (Grzech Antoniego Grudy [1975, J. Sztwiertnia]), ciężarówką (Agnieszka 46 [1964, S. Chęciński], Skąpani w ogniu [1963, J. Passendorfer], Raj na ziemi [1970, Z. Kuźmiński]), nawet samolotem (Godziny nadziei), ale zgodnie z autentycznym doświadczeniem wielu przesiedleńców zdecydowanie najczęściej pociągiem (Nikt nie woła, Prawo i pięść, Sami swoi, Rok spokojnego słońca [1984, K. Zanussi] i kilka innych). Warunki są spartańskie, a składy przepełnione – bohaterowie Prawa i pięści podróżują w bydlęcych wagonach, zaś Bożek, protagonista Nikt nie woła, na dachu. We Wkrótce nadejdą bracia (1985, K. Kutz) codzienne witanie na dworcu kolejnych przyjezdnych staje się lejtmotywem, wyznaczającym rytm fabuły i mierzącym upływ czasu.
Kim są? To zależy, z którym z dwóch podstawowych typów opowiadania mamy do czynienia: „militarnym” czy „cywilnym”. W tym pierwszym centralną postacią jest najczęściej zdemobilizowany lub pozostający na czynnej służbie żołnierz, czasem z doświadczeniem konspiracyjnym bądź obozowym. Przeważnie jest niezależny i samotny, nawet jeśli otoczony swoimi kompanami z oddziału. To mężczyzna ciężko doświadczony przez wojenne lata – twardy i utrzymujący kręgosłup moralny w pozbawionym pewników świecie. Ma poczucie, że wojna się skończyła i zasłużył na to, aby wieść spokojne życie, ale niezastygła jeszcze po wojennej zawierusze rzeczywistość zwykle stawia opór i przynosi zagrożenie – ze strony niedobitków niemieckich wojsk (Raj na ziemi, Pierwszy dzień wolności [1964, A. Ford]) lub dywersantów (Pułapka [1970, A.J. Piotrowski]), zbrojnych band (Skąpani w ogniu), szabrowników (Prawo i pięść, Południk zero) czy ścigających go dawnych towarzyszy z konspiracji (Nikt nie woła, Wkrótce nadejdą bracia). Odparcie ich będzie odbywać się nie tylko w interesie własnym, ale również w obronie kształtującej się społeczności Odrzanii, przede wszystkim bezradnych kobiet.
W wariancie „cywilnym” zestaw postaci jest znacznie bardziej różnorodny – tu częściej spotkamy obejmujące ziemię pod uprawę rodziny (Sami swoi, Grzech Antoniego Grudy) lub osadników tworzących nową społeczność (Przystań [1970, P. Komorowski]), a także samotne kobiety, które straciły bliskich na wojnie i szukają nowego miejsca do życia (Trzy kobiety, nowela Wdowa z Krzyża Walecznych [1958, K. Kutz] czy Rok spokojnego słońca) bądź też przybywają tworzyć nową administrację państwową (Agnieszka 46). Trudności, z którymi się mierzą, mają przeważnie charakter codzienny, związany z problemami lokalowymi, sąsiedzkimi waśniami czy zagospodarowaniem pól uprawnych.
Agnieszkę 46 Sylwestra Chęcińskiego można czytać wręcz jako polemikę z „militarnym” typem opowiadania o Ziemiach Odzyskanych. Główny konflikt filmu rozgrywa się bowiem między tytułową nauczycielką, reprezentującą nowe, cywilne i edukacyjne potrzeby powojennego świata, a granym przez Leona Niemczyka sołtysem Bałczem, który stał na czele kompanii zdobywającej te tereny i cieszy się statusem bohatera. Jego oparty na sile autorytet wydaje się już anachroniczny w czasie pokoju. Na planie symbolicznym zatem film Chęcińskiego opowiada o odchodzeniu „męskiego” wojennego porządku na rzecz nowego, bardziej „kobiecego” i cywilizowanego życia. Kult „bohaterszczyzny” już wcześniej ironicznie potraktował Kazimierz Kutz we Wdowie, w której tytułowa bohaterka jest zmęczona przesadną czcią oddawaną jej poległemu mężowi.
Dziki Zachód – geografia wyobrażona
„Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie.”
Ikonografię nurtu tworzą ceglane dworce, opuszczone rynki, niemieckie szyldy i zniszczone witryny starych kamienic. Choć Ziemie Odzyskane obejmują bardzo różne pod względem geograficznym i krajobrazowym tereny, praktycznie wszystkie filmy dotyczące pionierskiego okresu zasiedlania poniemieckich obszarów rozgrywają się na prowincji. Nie uświadczymy największych miast, takich jak Gliwice, Szczecin, Legnica czy Gdańsk, zaś Wrocław pojawia się tylko w jednej sekwencji Drogi na Zachód, ale i wtedy nie zostaje wymieniony z nazwy. Zresztą akcja toczy się prawie zawsze w fikcyjnych miejscowościach, w symboliczny sposób dodatkowo podkreślając fakt nazewniczego niedookreślenia tych terytoriów. Filmowe miasteczka czasem funkcjonują pod nazwami polskimi (jak zainscenizowane w Bystrzycy Kłodzkiej Zielno w Nikt nie woła), czasem niemieckimi (grane przez Łagów Lyx w Godzinach nadziei), niekiedy podwójnymi (zrealizowane w Pasymiu Heidemill/Rosłęk w Południku zero), nierzadko miejsce akcji jest zupełnie niezidentyfikowane.
Arkadiusz Kalin, badacz zajmujący się literackimi przedstawieniami tych terenów, dowodzi, że adekwatne dla zrozumienia ich funkcjonowania w polskiej kulturze są narzędzia krytyki postkolonialnej, w tym pojęcie „geografii wyobrażonej” (zob. Kalin 2019). W tym ujęciu poniemieckie obszary na zachodzie i północy kraju są nie tyle portretowane, ile konstruowane, „wyobrażane” poprzez różnego rodzaju fikcje – literackie i filmowe, ale też propagandowe czy toponimiczne, które ujawniają się, gdy odkryjemy, że przykładowo Gorzów Wielkopolski nigdy nie miał nic wspólnego z Wielkopolską, zaś województwo lubuskie w wątpliwy sposób zostało powiązane z Lubuszem/Lebus, małym miasteczkiem w Niemczech. Skoro więc Odrzania jest z gruntu krainą wymyśloną, od początku swojego istnienia kierującą się regułami geografii wyobrażonej, to nic dziwnego, że rozgrywające się na jej terenie opowieści toczą się w fikcyjnych miejscach, a my do dziś nie możemy znaleźć dla niej żadnej stabilnej nazwy.
Do wymienionych wcześniej propozycji nazw poniemieckich obszarów trzeba w tym miejscu dodać też dwie historyczne, które już w latach 40. stanowiły powszechnie stosowaną przeciwwagę dla optymistycznej narracji o Ziemiach Odzyskanych – „ziemie wyzyskane” oraz „Dziki Zachód”. Pierwsza z nich wskazywała na dokonywane tam kradzieże i rozboje, zarówno „oficjalne”, wyrażające się rabunkową polityką przechodzących tamtędy wojsk i wczesnej administracji, jak i te będące dziełem szabrowników oraz awanturników, których masowo przyciągały wyludnione tereny. Z kolei ta druga konotowała sytuację chaosu, bezprawia i niebezpieczeństwa, szybko zakorzeniając się w zbiorowej wyobraźni – a także w kinie. Niektóre filmy, jak Godziny nadziei czy Droga na Zachód, portretują te ziemie dopiero w trakcie ich odzyskiwania, gdy wciąż jeszcze granice nie zostały ukształtowane i trwają walki z niedobitkami niemieckiej armii lub zbrojnymi bandami (propagandowe wymogi nakazywały w roli czarnych charakterów regularnie obsadzać grupy Narodowych Sił Zbrojnych). Nierzadko nawiązując do konwencji kina wojennego, portretują one wysiłek i niebezpieczeństwo, w których wykuwały się obecne granice Polski.
Kino opowiadało o westernowym pograniczu, uwewnętrzniając też mit Dzikiego Zachodu – w Pobojowisku (1985, J. Budkiewicz) burmistrz tytułowego nadmorskiego miasteczka podejmuje głównego bohatera słowami: „Witam pana na Dzikim Zachodzie”. Nic więc dziwnego, że w militarnych narracjach postać żołnierza po przejściach często przybiera funkcję szeryfa na pozbawionej silnej władzy rubieży, tak jak to bywało w klasycznym amerykańskim westernie. Najbliżej tej formuły (a raczej jej wschodnioeuropejskiej odmiany, czyli easternu) znajduje się Prawo i pięść, co zresztą dostrzegali komentatorzy już po premierze filmu, wskazując na charakterystyczne dla gatunku typy postaci i konfliktów, a nawet elementy ikonografii, włącznie z rewolwerową strzelaniną i sceną w barze. Podobnym tropem idzie Południk zero Waldemara Podgórskiego, w którym już w pierwszym ujęciu poznajemy bohaterów przemierzających mazurską „prerię” w rytm wyraźnie westernowej muzyki Katarzyny Gärtner. Jest wśród nich grany przez Ryszarda Filipskiego porucznik Bartkowiak, który będzie musiał zaprowadzić porządek w terroryzowanym przez bandę zdemobilizowanych żołnierzy miasteczku. Oba filmy za pomocą konwencji arcyamerykańskiego gatunku w atrakcyjny sposób opowiadały o realiach tużpowojennej Odrzanii.
Kajś na Śląsku, czyli dylematy tożsamości
„– O, człowiek!
– E tam, człowiek – musi jakiś tutejszy.”
Przejściowy i graniczny charakter tzw. Ziem Odzyskanych sprawił, że szybko zamieniły się one w swoisty tygiel narodowościowy i językowy – miejsce, w którym krzyżowały się losy lokalnych i przyjezdnych, wojskowych i jeńców, uciekinierów i wyzwolonych z obozów. Różnorodność tę widać w filmach, w których nieustannie powracają zarówno niemieccy, jak i sowieccy żołnierze. Zgodnie z propagandowymi wymaganiami lat 60. ci pierwsi przedstawiani są nieodmiennie jako groźni i okrutni (nierzadko także dla własnych rodaków), ci drudzy zaś – wyłącznie jako przyjaciele i sojusznicy. Czasem spotkamy nawet włoskich oraz alianckich wojskowych (Godziny nadziei czy Rok spokojnego słońca).
Różne jest również pochodzenie autochtonów, których poznają bohaterowie przybywający do Odrzanii. Wszak znaczna jej część obejmuje społeczności, do których nie da się przyłożyć prostych binarnych kategorii narodowościowych, dzielących ludność na Niemców i Polaków. Zwłaszcza w regionach takich jak Śląsk, Mazury czy Kaszuby mieszające się przez całe stulecia różnego rodzaju wpływy narodowe, nałożone w dodatku na rdzenne tradycje, wytworzyły niepowtarzalną lokalną tożsamość, język i zwyczaje. Realia II wojny światowej i często równie bezlitosnego „pokoju” po niej nie sprzyjały jakimkolwiek niejednoznacznościom i nierzadko mieszkańcy cierpieli podwójnie, szykanowani przez III Rzeszę jako zbyt polscy, a przez powojenne władze jako zbyt niemieccy.
W Skąpanych w ogniu Beata Tyszkiewicz gra Ślązaczkę, której rodzina od lat walczyła o polskość tego regionu. I choć wraz z siostrą czekały na Polskę, a mąż jednej z nich uciekł z Werhmachtu, teraz są przez przyjezdnych Polaków prześladowane jako Niemki. Nawet próby zapewnienia im ochrony przez dzielnego kapitana Sowińskiego nie uchronią przed gorzkim finałem, jakim jest wymuszony wyjazd do Niemiec. Z podobną empatią portretowana jest postać Gerharda Dudka w filmie Pułapka – mężczyzny uznawanego przez przyjezdnych za Niemca, zaś przez miejscowych za Polaka, ostatecznie ginącego z ręki niemieckich dywersantów. Skomplikowanie śląskich losów najlepiej ujawnia się w centralnym konflikcie filmu, rozgrywającym się pomiędzy głównym bohaterem, oficerem polskiego wojska, który wraca w rodzinne strony, a jego należącym do SS kuzynem.
Podobne problemy spotykały zamieszkujących dawne Prusy Wschodnie Mazurów. W polskich filmach najczęściej poznajemy ich za pośrednictwem przybyszy z centralnej Polski, trafiających do nieznanej im krainy, której powikłane układy etniczne i chaotyczna powojenna sytuacja stają na drodze do spokojnego i szczęśliwego życia. W Południku zero po raz kolejny stosunek do miejscowych staje się papierkiem lakmusowym poglądów bohaterów – porucznik Bartkowiak dostrzega polskość Mazurów („Dziś każdy, kto czuje się Polakiem, jest Polakiem. Jesteście u siebie i sami będziecie sobą rządzić, a my będziemy wam tylko w tym pomagać”), podczas gdy negatywne postaci podkreślają ich niemieckość (nazywając ich „szkopami”, którzy trzymają „zdjęcia synków w mundurze Wehrmachtu”). Na bycie po prostu Mazurami nie ma miejsca. Co znamienne, polonizacja też przedstawiana jest jako proces opresyjny, przykładowo gdy porucznik instruuje pana Kukulka, że wbrew własnej woli ma się stać Kukułką, zaś cała lokalna społeczność zmuszona jest śpiewać Rotę.
Bynajmniej nie jest jednak tak, że tożsamość przybyłych nie stanowi problemu. W tym względzie rewersem Ziem Odzyskanych są wszak przedwojenne polskie ziemie przejęte na wschodzie przez ZSRR, także naznaczone mieszaniną kultur i języków. Wprawdzie wbrew popularnemu mitowi większość osób przyjeżdżających na Ziemie Odzyskane nie pochodziła z przedwojennych tzw. Kresów Wschodnich, ale wciąż była to bardzo duża i zauważalna grupa. W filmowej Odrzanii jednak niespecjalnie to widać. Cesje terytorialne na rzecz Związku Radzieckiego były drażliwym i potencjalnie niecenzuralnym tematem, dlatego rzadko wspomina się o tym, skąd przybywają osadnicy. Czasami co najwyżej wschodnie pochodzenie drugoplanowej postaci zaznaczone jest jej akcentem lub rosyjskojęzycznymi wtrętami, jak w wypadku granego przez Wojciecha Siemiona kierowcy w Skąpanych w ogniu. Wspomina on, że jego rodzina przeniosła się pod Wrocław, lecz nigdy nie dowiemy się skąd, bo już nazwy takie jak Lwów, Wilno czy Wołyń paść na ekranie nie mogły.
Najczęściej funkcję tę pełniły postaci grane przez Wacława Kowalskiego, którego ludowo-kresowa ekspresja wypadała najautentyczniej. Tak było w Przystani, Raju na ziemi czy Azylu, ale legendarna stała się jego kreacja Kazimierza Pawlaka, głowy jednej ze zwaśnionych rodzin w kultowych Samych swoich, w których kresowe pochodzenie bohaterów nie tylko nie było ukrywane, a stało się jednym z najbardziej charakterystycznych i wyeksponowanych elementów filmu. Być może to postrzegana jako mniej groźna politycznie komediowa formuła dzieła sprawiła, że pojawić się w nim mogły wyraźny wschodni zaśpiew w mowie postaci, wspomnienia o zostawionych za Bugiem wyidealizowanych rodzinnych Krużewnikach i przywieziona stamtąd w lnianym woreczku ziemia – motywy tak dobrze znane wielu przesiedlonym, w tym rodzinie scenarzysty filmu Andrzeja Mularczyka, a w oficjalnej kulturze zwykle przemilczane.
Należy też pamiętać, że ziemie, które dla jednych jawiły się jako odzyskane, dla innych zostały utracone, zaś to, co z naszej perspektywy jest poniemieckie, niegdyś było przedpolskie. Do wielokulturowego obrazu tych terenów trzeba zatem dołączyć jeszcze wizerunki ich niemieckich mieszkańców. Wielu z nich uciekło lub zostało ewakuowanych jeszcze w czasie działań wojennych, duża część wyjechała dobrowolnie albo została wypędzona w pierwszych miesiącach i latach po wojnie, wreszcie niektórzy pozostali. W polskich wizjach kształtowania się Odrzanii to zwykle pomniejsze postaci drugoplanowe – ksiądz w Samych swoich czy pielęgniarka w Raju na ziemi. Czasem jednak stawały się one istotną częścią fabuły, zwłaszcza gdy chodziło o samotne kobiety, częściej postrzegane jako ofiary wojny, inaczej niż utożsamiani przeważnie z nazistowskim reżimem mężczyźni. I tak na przykład w Pobojowisku główny bohater zamieszkuje u pragnącej wyjechać do Szwajcarii Niemki, zaś w opartym na dramacie Leona Kruczkowskiego Pierwszym dniu wolności grany przez Tadeusza Łomnickiego porucznik staje w obronie starego lekarza i jego trzech nastoletnich córek, a postawa wobec pokonanych będzie probierzem moralnych standardów, do których nie dosięgają niektórzy szukający okrutnej zemsty polscy żołnierze.
Jak pisze zajmująca się tym tematem filmoznawczyni Ilona Copik, podjęcie tematów tożsamościowych i narodowościowych w kinie tego okresu sprawiało, iż filmy dotykające problematyki Ziem Odzyskanych „nie tylko tworzyły obowiązujące modele pamięci, ale też kreowały określony repertuar zbiorowych wyobrażeń, który w warunkach nowej geografii i nowego ustroju miał być podwaliną tożsamości społecznej”, opartej przede wszystkim na narodowej jedności, wypierającej albo przynajmniej nadpisującej lokalne czy regionalne rodzaje identyfikacji (Copik 2021, s. 74). Wydaje się jednak, że pomimo tak określonych potrzeb propagandowych, które w okresie PRL-u uniemożliwiały przedstawienie adekwatnych kontekstów w sposób uczciwy i zniuansowany, samo zaprezentowanie na ekranie tej mieszaniny tożsamości miało charakter wyzwalający.
Zaskakująco niewiele też w tych filmach propagandy nakierowanej na podkreślanie „odwiecznej polskości dawnych ziem piastowskich”, stanowiącej oczko w głowie rządów Gomułki, a objawiającej się choćby w nadodrzańskim nazewnictwie – na Dolnym Śląsku czy Pomorzu nieomal każdy zamek, wieża, boisko, klub, ulica lub osiedle wnet stawały się „piastowskie”, ewentualnie odnosiły się do Lecha, Mieszka bądź Chrobrego. W filmach tego typu wtręty są sporadyczne i raczej subtelne, tak jak w Trzech kobietach, gdzie w czasie zwiedzania lokalnego zamku zalecający się do jednej z tytułowych bohaterek mężczyzna tłumaczy, że jeszcze do XVI wieku rezydował tam kasztelan polski, a potem zamek przejęli „niemieccy bandyci”.
Ziemie zapomniane
„– A tera zdejm czapkę, jak i ja zdjął.
– A… a na co mnie to?
– Na okoliczność. Że nasza wędrówka ludów już się zakończyła.”
Z biegiem lat pamięć o II wojnie światowej oraz pionierskim okresie na tzw. Ziemiach Odzyskanych stawała się dla kolejnych pokoleń doświadczeniem zapośredniczonym – znanym raczej z podręczników historii, filmów i opowieści rodziców oraz dziadków niż własnej przeszłości. Z czasem więc zaczęły powstawać filmy, które konstruowały swego rodzaju perspektywę postpamięci, zgodnie z którą lata 40. stanowiły odkrywany w retrospekcjach historyczny kontekst. Taką strukturę odnajdziemy w Sobótkach (1966, P. Komorowski) oraz Albumie polskim (1970, J. Rybkowski), w których wychowane w czasie pokoju i zanurzone w żywiołowej kulturze młodzieżowej przełomu lat 60. i 70. dzieci odkrywają dramatyczne losy swoich rodziców. Retoryka w obu wypadkach jest dość prosta i raczej moralizująca: młode, beztroskie pokolenie powinno docenić wyrzeczenia i trudy swoich przodków i nie zmarnować danej im szansy. Co znamienne, oba filmy mają charakter rocznicowy i rozgrywają się kolejno w 20. oraz 25. rocznicę zakończenia II wojny światowej. Jednocześnie Album polski można potraktować jako symboliczne zwieńczenie gomułkowskiego okresu w opowiadaniu o Ziemiach Odzyskanych – został zrealizowany już w 1970 roku, czyli roku zmiany na stanowisku I sekretarza PZPR, ale też podpisania układu między Polską a RFN oficjalnie utrwalającego granice na Odrze i Nysie Łużyckiej. Pojawia się w nim scena, w której współcześni młodzi bohaterowie mają problemy ze zlokalizowaniem w okolicach Wałcza przedwojennej granicy II RP. Wymowa jest oczywista – u progu lat 70. proces integracji się zakończył, a Ziemie Zachodnie są już tak samo polskie jak te centralne.
W latach 70. i 80. powstała jeszcze garstka przywoływanych w toku tego tekstu tytułów o rodzeniu się polskiej Odrzanii, ale temat ten nigdy nie był już tak eksponowany jak w latach 60. Pomimo żywego zainteresowania historyków i publicystów, na razie nie podjęło go także kino najnowsze. Spośród niespełna 30 filmów fabularnych poruszających ten temat zaledwie kilka powstało po roku 1989, czyli w momencie, gdy o tym okresie można mówić bez nacechowania ideologicznego. Od polityki całkowicie abstrahuje Wilkołak (2018, A. Panek), dla którego zaadaptowany na sierociniec poniemiecki pałac stanowi raczej sztafaż dla budowania horrorowego napięcia niż refleksji nad poniemieckością Dolnego Śląska. Z kolei dwa z nich – Odjazd (1991) Piotra i Magdaleny Łazarkiewiczów, a także Wróżby kumaka (2005, R. Gliński) – wpisują się w zarysowaną wyżej perspektywę pamięci, traktując przełom polityczny 1989 roku jako pretekst dla skonfrontowania się z rodzinną historią i tożsamością dwóch Mazurek, które po 1945 roku zostały w Polsce (Odjazd), oraz urodzonego w Gdańsku niemieckiego historyka sztuki, który po latach odwiedza miasto swojego dzieciństwa (Wróżby kumaka).
Mazurska tematyka łączy Odjazd z Różą (2011). Film Wojciecha Smarzowskiego, choć powstał wiele dekad od czasu świetności nurtu i odwracająca niektóre jego wektory (zwłaszcza bezpardonowo pokazując okrucieństwo „wyzwalającej” te tereny Armii Czerwonej), pod wieloma względami stanowi jego wyraźną kontynuację. Znów mamy więc byłego żołnierza po przejściach, który z centralnej Polski trafia na jej nowe północne kresy, i samotną Mazurkę o powikłanej historii rodzinnej. Znów mamy też próbę zachowania moralnego kompasu i hartu ducha w obliczu historycznej zawieruchy i zwykłej ludzkiej podłości oraz chciwości, uosabianej przez szabrowników. Etos militarnej narracji o Ziemiach Odzyskanych w Róży przetrwał praktycznie nienaruszony od lat 60.
Pozostaje mieć nadzieję, że dzieło Smarzowskiego nie będzie zupełnie osamotnionym w XXI wieku filmowym głosem w toczącej się dyskusji na temat poniemieckich terenów dzisiejszej Polski. Wszakże w najwybitniejszych utworach dotyczących pionierskiego okresu tzw. Ziem Odzyskanych obszary te ukazywane były w całej ich złożoności – jako miejsce szansy i nadziei, przyciągające osoby pragnące nowego życia, schronienie dla tych szukających ucieczki przed przeszłością i teraźniejszością, ale też kraina chaosu i ciągłej niepewności, w której mieszają się narodowości, postawy i pragnienia.
Bibliografia
Copik I., Przemieszczona tożsamość. Kino PRL wobec problemu Ziem Zachodnich, „Kwartalnik Filmowy” 2021, nr 116.
Kalin A., Mit Ziem Odzyskanych w literaturze. Postkolonialny przypadek Ziemi Lubuskiej, Akademia im. Jakuba z Paradyża, 2019.
Rokita Z., Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych, Znak, 2023.
Zapraszamy na cykl Filmoteki Narodowej poświęcony filmowym obrazom przyłączenia poniemieckich ziem do Polski „Filmowa Odrzania. «Ziemie Odzyskane»” na ekranie”, który potrwa od 8 maja do 25 czerwca w Kinie Iluzjon. Wydarzenie zostanie podzielone na 10 bloków tematycznych. Kuratorem cyklu jest filmoznawca, redaktor naczelny pisma „Ekrany” Miłosz Stelmach. Pełny terminarz pokazów znajduję się pod linkiem: Filmowa Odrzania. Wstęp wolny.
Komentarze
Komentarze: 1
Komentuj
Fotograf
5 maja 2025 at 23:18
Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na opisywany temat, ale niestety tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Świetny artykuł. Zdecydowanie będę polecał to miejsce i często tu zaglądał, aby poczytać nowe rzeczy.