Zmiana warty. 42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Za nami święto polskiego kina – 42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Gdynia, jak co roku, na kilka wrześniowych dni stała się stolicą rodzimej kinematografii i przyciągnęła na seanse wielu widzów. Wśród licznych wydarzeń towarzyszących, gali, promocji książek i czasopism filmoznawczych i branżowych oraz paneli dyskusyjnych najistotniejsze są jednak projekcje filmowe. Największym zainteresowaniem publiczności cieszą się szczególnie seanse filmów wyświetlanych w dwóch sekcjach konkursowych – Konkursie Głównym i Innym Spojrzeniu.

W tym roku filmów walczących o Złote Lwy było więcej niż zwykle – aż 17 (choć regulamin przewiduje maksymalnie 16). Ilość oczywiście nie zawsze idzie w parze z jakością – niestety tak było także w przypadku Konkursu Głównego. Nie zaskakuje więc werdykt jury – nagrodzone zostały filmy, które w kuluarowych dyskusjach publiczność oceniała pozytywnie.

Zanim przejdę do tego, co było w Konkursie Głównym najlepsze, skupię się na filmach, które nie zasłużyły na nagrodę (a nawet na ubieganie się o nią). Prawdopodobnie każdy filmoznawca, krytyk filmowy czy inny specjalista związany z branżą spotkał się z opinią, że polskie kino jest kiepskie, na niskim poziomie, gorsze od zagranicznego.

Trudno zgodzić się z tak krzywdzącym, generalizującym spojrzeniem, jednak podobnie trudno ze spokojem przyjmować sytuację, w której polską kinematografię w walce o Złote Lwy reprezentuje spora grupa nieudanych lub przeciętnych filmów.

Jednym z najgorszych filmów prezentowanych w Konkursie Głównym była polsko-chorwacko-bośniacka koprodukcja Catalina opowiadająca o młodej Kolumbijce, która po studiach we Francji stara się o pracę na uniwersytecie. Uwaga widza szybko zostaje rozproszona pomiędzy skomplikowane sytuacje życiowe kolejnych postaci, Nady i Marka (Andrzej Chyra). Reżyser Denijal Hasanović nie pogłębia refleksji nad stanem i motywacją bohaterów, przez co ich zachowanie wydaje się powierzchowne. Szkoda, że w miejsce Cataliny w Konkursie Głównym nie pojawiła się inna koprodukcja – chociażby Droga Aszera (reż. Matan Yair) czy Zwierzęta (reż. Greg Zgliński; film wyświetlany był na festiwalu tylko raz w ramach sekcji Polonica; recenzja znajduje się w „EKRANach” nr 2 (36)/2017).

36_odkrycia_Zwierzęta2

Niezasłużenie w sekcji Konkurs Główny znalazła się także Reakcja łańcuchowa Jakuba Pączka, generalizujący, karykaturalny portret pokolenia millenialsów: trzydziestolatkowie są skazani na porażkę i bierni, popełniają kolejne błędy i obwiniają za to innych. Nie pomagają siermiężne dialogi (m.in. monolog postaci granej przez Andrzeja Mastalerza o tym, jak było „za komuny” i jak jest obecnie) i zaskakujące volty scenariuszowe skumulowane pod koniec filmu.

W kontekście volt (nie)warto wspomnieć o najnowszym filmie Juliusza Machulskiego. Komizm opiera się tutaj między innymi na mało wysublimowanych odwołaniach politycznych, co nie pomaga urozmaicić nieciekawej warstwy fabularnej filmu. Udanym nie można nazwać także Czuwaj, nakręconego przez innego weterana polskiej kinematografii, Roberta Glińskiego. Kolejne podejście reżysera do tematu harcerstwa jest przekłamane – wiele kwestii technicznych związanych z obozowaniem już na pierwszy rzut oka jest niezgodnych z rzeczywistością (co bardzo przeszkadza, gdy film nakręcony jest w kluczu realistycznym). Co więcej, mamy do czynienia z kiepskimi dialogami i niesprecyzowaną motywacją bohaterów, która sprawia, że są mało wiarygodni.

Co ciekawe, na tle powyższych filmów odrobinę zyskuje Wyklęty Konrada Łęckiego. Choć film razi ograniczonym, realizującym współczesną politykę historyczną spojrzeniem na kontrowersyjną sprawę, do której się odnosi, ma kilka zalet – subtelna, nieprzeszarżowana gra aktorska Wojciecha Niemczyka i Marcina Kwaśnego, a także „survivalowe” zdjęcia w lesie.

Publicystyczne zakończenie, jednowymiarowe ukazanie (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych) bohaterów, początkowo siermiężna narracja i nieudane dialogi niestety przykrywają nieliczne pozytywne elementy Wyklętego. Zaskakujące jest jednak to, że film Łęckiego nie okazał się najgorszym filmem festiwalu.

W Konkursie Głównym pojawiło się także kilka filmów w mojej opinii przeciętnych. Jest wśród nich Amok Kasi Adamik, w którym intrygująca historia Krystiana Bali traci potencjał. To nieudany kryminał, który nie utrzymuje widza w napięciu. Bohaterowie są jedynie zarysowani, mało wiarygodni (Łukasz Simlat został nagrodzony za drugoplanową rolę policjanta, jednak uważam, że nie była to najlepsza kreacja tego aktora). Podobnie jest z Człowiekiem z magicznym pudełkiem Bodo Koxa, który dystansuje do przedstawionej historii. Choć scenografia, kostiumy, muzyka (nagrodzona przez jury) i dialogi wydają się spójne i interesujące, narracja i sposób prezentowania bohaterów rozpraszają zainteresowanie widza. Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej w reżyserii Marii Sadowskiej także kuleje pod względem narracji, jest nużąca, choć opowiada o bohaterce na tyle kontrowersyjnej, że można byłoby przedstawić jej losy znacznie ciekawiej.

Filmem, który nagrodziła festiwalowa publiczność, jest Najlepszy Łukasza Palkowskiego, opowiadający o triathloniście Jerzym Górskim, który dzięki sportowi wygrał z narkomanią. To już kolejne udane podejście reżysera do gatunku filmu biograficznego, okraszone świetną rolą Jakuba Gierszała. Na uwagę wśród filmów Konkursu Głównego zasługują także dwa inne filmy z udziałem aktora – opowiadające o młodym prawniku Pomiędzy słowami (reż. Urszula Antoniak) oraz przedstawiająca losy śląskich więźniów obozu pracy Zgoda (reż. Maciej Sobieszczański). Choć najnowszy film Urszuli Antoniak jest gorszy od reszty jej dorobku, wciąż zachowuje jej niepowtarzalny styl, w dużej mierze opierający się na statycznych, przemyślanych zdjęciach (za które w przypadku Pomiędzy słowami operator Lennert Hillege został słusznie nagrodzony). Z kolei film Sobieszczańskiego, choć może wydać się monotonny, świetnie oddaje nastrój rezygnacji, smutku i powojennej degrengolady.

wisłocka

Do filmów wartych uwagi należą także Ptaki śpiewają w Kigali (Srebrne Lwy) Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego (recenzja znajduje się w „EKRANach” nr 5 (39)/2017). Mamy do czynienia z ciągłym dystansowaniem widza – zarówno za pomocą statycznych ujęć, jak i oszczędnej gry aktorskiej – co może być dla jednych zaletą, dla innych wadą filmu. Moim zdaniem reżyserom świetnie udało opowiedzieć się o tragedii – sprawa ludobójstwa w Rwandzie przedstawiona jest bez nadmiernych emocji, tak, aby widz sam mógł ocenić sytuację. Pozytywnie oceniam także odważny Pokot Agnieszki Holland ze świetną rolą Agnieszki Mandat, a także ciekawą pod względem narracyjnym czarną komedię Pawła Maślony Atak paniki (przez wielu widzów określaną mianem „polskich Dzikich historii”). Z kolei jedyna animacja w konkursie – Twój Vincent Doroty Kobieli i Hugh Welchmana – zachwyca warstwą wizualną, która przysłania dość prosty, nieskomplikowany scenariusz.

Dwoma najlepszymi filmami Konkursu Głównego w moim przekonaniu były Wieża. Jasny dzień Jagody Szelc oraz Cicha noc Piotra Domalewskiego. Doceniło je także jury – reżyserka pierwszego z filmów odebrała nagrody za debiut reżyserski i scenariusz, a reżyser drugiego z nich został nagrodzony Złotymi Lwami.

Debiutancki film Jagody Szelc to coś, czego w polskim kinie od dawna nie było. Współpraca z aktorami mało znanymi kinowej publiczności, konsultowanie z nimi scenariusza (o czym reżyserka mówiła, odbierając nagrodę w tej dziedzinie), pełna niedopowiedzeń historia, balansowanie na granicy kilku gatunków, a jednocześnie brak zwrócenia się szczególnie w stronę któregokolwiek z nich przyniosły kino, które nie daje się zamknąć w jakichkolwiek ramach, przedstawiające różne, często zaskakujące strony człowieczeństwa.

Z kolei reżyser Cichej nocy skupił się wyłącznie na brutalnej rzeczywistości, w której polska rodzina od pokoleń zmaga się z biedą i niepowodzeniami, spowodowanymi życiem w określonych warunkach historycznych, geograficznych czy konkretnych tradycjach. Domalewski pokazuje, jak trudne jest życie po swojemu, podczas gdy rodzina wymaga od nas czegoś innego, gdy ma nam za złe, że wybieramy drogę, która jej jest kompletnie nieznana.

W konkursie Inne Spojrzenie o nagrodę Złotego Pazura walczyło siedem filmów. Podobnie jak w Konkursie Głównym poziom był zróżnicowany. Trudniej jednak dostrzec jakąś spójność czy tendencje sugerujące, dlaczego filmy znalazły się w tym właśnie przeglądzie – nie wiadomo, czy chodzi o język (jak byłoby w przypadku Photonu i Szatan kazał tańczyć) czy raczej o to, że film nie zmieścił się do Konkursu Głównego (jak w przypadku Dzikich róż).

W Innym Spojrzeniu pojawiły się dwa filmy nawiązujące do formuły kina niemego. Oba są mało oryginalnymi i raczej nieciekawymi realizacjami „mody na kino nieme” panującej zagranicą od przynajmniej dekady. TodMachine Bogusława Kornasia opowiada o powstawaniu maszyny, która ma wpłynąć na losy wojny. Produkcja nawiązuje do konwencji niemieckiego ekspresjonizmu, konsekwentnie realizując ją w oświetleniu i kreacjach aktorskich. Zdecydowaną wadą filmu jest jego przegadanie (co brzmi paradoksalnie, gdy mowa o filmie niemym) – tablice z dialogami pojawiają się za często, rozbijają akcję i utrudniają uważne śledzenie wydarzeń. Drugim filmem nawiązującym do konwencji kina niemego walczącym o Złoty Pazur było Theatrum Magicum Marcina Giżyckiego oddające hołd kinu spod znaku Georgesa Mélièsa, opowiadające historię grupy bogatych ludzi, którzy wybierają się do teatru na przedstawienie pełne magicznych trików, przypominających te z krótkich metraży francuskiego reżysera. Film jest niespójny, wyłącznie obserwacyjny. Odwołania do Mélièsa opierają się jedynie na prezentowaniu magicznych sztuczek na scenie.

wyklęty

Kolejną nieudaną produkcją w Innym Spojrzeniu było Niewidzialne Pawła Sali. Ciężko stwierdzić, czy to film czy teatr telewizji. Język filmu i scenografia są tu bardzo ograniczone, akcja rozgrywa się głównie w jednym miejscu – w piwnicy, w której mieści się szwalnia. Trzy bohaterki narzekają na swoją biedę i sytuację bez wyjścia, co jakiś czas angażując do dialogu towarzyszącego im młodego krojczego. Świat Sali jest groteskowy, początkowo wciągający (głównie dzięki przesadzonej, oryginalnej grze aktorskiej Sandry Korzeniak), jednak to poczucie szybko niszczą monotonne dialogi. Innym interesującym, ale nieudanym eksperymentem jest Szatan kazał tańczyć Kasi Rosłaniec. To kolejna, obok Reakcji łańcuchowej, próba diagnozy młodych ludzi, z których wynika, że jedyne, co wychodzi im w życiu, to destrukcja.

W Innym Spojrzeniu mogliśmy obejrzeć także pierwszy od lat polski film dla młodego widza, Tarapaty Marty Karwowskiej. Ta historia to kompilacja Serii niefortunnych zdarzeń i powieści Adama Bahdaja, raczej wtórna, ale wciąż przyjemna w odbiorze – szczególnie z rolami Romy Gąsiorowskiej i Piotra Głowackiego. Dość ciężko jest zestawiać ten film z filmami dla „dorosłych” widzów, jednak moim zdaniem jest on dużo lepszy od kilku produkcji, które walczyły o Złote Lwy.

Wielkim przegranym festiwalu są Dzikie róże Anny Jadowskiej. Trudno uwierzyć, że komisja selekcyjna odrzuciła ten film w zeszłym roku, a w tym nie umieściła go w Konkursie Głównym. To wiarygodna i świetnie zagrana opowieść o cierpiącej na depresję i kryzys tożsamości młodej kobiecie mieszkającej na wsi, której otoczenie nie potrafi zrozumieć, ponieważ oczekuje od niej pokornego wypełniania roli dobrej żony i matki.

Marta Nieradkiewicz i Michał Żurawski, a także ich ekranowa córka Natalia Bartnik, stworzyli naprawdę przejmujące kreacje – wielka szkoda, że nie mieli szansy zostać za nie nagrodzeni.

Nie dziwi, że laureatem Złotego Pazura został Norman Leto, reżyser Photonu. To wyjątkowy film, łączący wykład o fizyce kwantowej i okraszoną humorem rolę Andrzeja Chyry. Pomysł na ten film mógł wydawać się ryzykowny, ale podobał się on nie tylko jurorom, ale także publiczności. Całkowicie zgadzam się z tym, co powiedział wręczając nagrodę przewodniczący jury Lech Majewski – film Leto najlepiej ze wszystkich, które były wyświetlane w ramach przeglądu, realizuje pojęcie „innego spojrzenia”.

Tegoroczny Festiwal Polskich Filmów Fabularnych miał wiele wad. Od niepotrzebnych, nieudanych filmów w sekcjach konkursowych, poprzez problemy z nieprawidłowym działaniem nowego systemu rezerwacji (generowanie niekompletnych loginów, niemożliwość zalogowania się, opóźnione działanie systemu w momencie porannego uruchomienia) czy układ seansów w programie (np. tylko dwa lub trzy filmy do wyboru w jednym bloku, choć sal festiwalowych jest wiele). Brakuje z pewnością sekcji Panorama, w ramach której kiedyś wyświetlane były filmy, które nie startowały w żadnym konkursie – być może to właśnie tam można byłoby umieścić produkcje takie, jak Wyklęty czy Volta. Co więcej, umożliwiłoby to także ograniczenie liczby filmów w Konkursie Głównym i postawienie na ich jakość (zabrakło w tej sekcji Serca miłości Łukasza Rondudy – film nie dostał się do Konkursu).

Warto jednak zauważyć, że pomimo niedociągnięć festiwal jest coraz bardziej różnorodny. Udało się osiągnąć to, co jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe – względny parytet wśród autorów filmów, na co zwrócił uwagę także Paweł Pawlikowski, wręczając Jagodzie Szelc nagrodę za najlepszy scenariusz. Spośród dwudziestu czterech filmów w dwóch najważniejszych konkursach dziesięć reżyserowały lub współreżyserowały kobiety.

Ponadto w tym roku w Konkursie Głównym mogliśmy oglądać kilka pełnometrażowych debiutów (Wieża. Jasny Dzień, Catalina, Cicha noc, Reakcja łańcuchowa, Wyklęty), z czego dwa zostały uhonorowane ważnymi nagrodami. Jerzy Antczak podczas wręczania Złotych Lwów doszedł do wniosku, że w polskiej kinematografii przyszła „zmiana warty”. Jeśli rzeczywiście tak się dzieje, liczę na to, że wniesie do polskiej kinematografii wiele dobrego.

Komentuj