Moja siostra Iga zrobiła webdoca

O Chlebiotkach, gdzie się wychowałyśmy. O zbudowanej w czynie społecznym szkole, która była naszym domem. O mieszkańcach Chlebiotk i dzisiejszym ich życiu, podwórkach otoczonych tujami, żeby się odgrodzić od sąsiadów, oraz pekińczykach, które plączą się po oborach. Ale przede wszystkim o różnych formach pamięci, rozpisanych na mapie webdoca.

Spytacie, co to jest webdoc. Też nie wiedziałam. Webdoc to dokument w internecie; interaktywny, bo angażujący do rozmaitych działań. Ten Igi został stworzony w formie strony internetowej, z wykorzystaniem różnych środków: filmu, fotografii, tekstu i dźwięku. Na różnych poziomach budują one świat przedstawiony, który odbiorca składa sobie z fragmentów; każdy inaczej.

Tu widać, jak jesteśmy różne. Iga miała ten świat bardzo wyraźnie zapisany w sobie, pamiętała ludzi, wydarzenia czy wręcz wrażenia z tamtych czasów. Wiele z nich nie było miłych. Przemocowy ojciec, dyrektor szkoły, i znajdowanie się naszej rodziny na świeczniku nie ułatwiały bycia częścią tego świata. Mimo to Iga chłonęła wszystko bardzo wyraźnie. Była w tym głęboko zanurzona. Teraz weszła w ten świat równie mocno, szybko stała się częścią dużej społeczności – rozrzuconej dosłownie po całym świecie – dla której szkoła w Chlebiotkach, jej budowa i historia były ważnym doświadczeniem. Na początku próbowałam uczestniczyć w Igi i mamy rozmowach o tych osobach. Ale szybko się poddałam. Nie miałam pojęcia, o kim one mówią. Czarna dziura.

Bo ja żyłam z tym miejscem na dystans. Odgradzałam się w moim własnym mechanizmie obronnym. Pamiętam przekonanie z dzieciństwa, że to wszystko jest tylko przejściowe, a moje właściwe życie będzie gdzie indziej.

Nie znaczy to, że nie wykreowałam sobie w głowie chlebiockiej krainy szczęśliwości – małej podlaskiej wsi otoczonej lasami i łąkami (byle tylko nie trzeba było chodzić na grzyby i zbierać jagód!), naszych spacerów, a później wypraw rowerowych. I obraz szkoły, a raczej dwa: ten pierwszy, kiedy są w niej dzieci, i drugi, po lekcjach, wieczorami, podczas wakacji – wtedy jest bardziej nasza, pusta, bawimy się w klasach, na korytarzu i szkolnym boisku. Dobrze wyreżyserowany materiał. Może dlatego tak bardzo fascynują mnie filmy dotykające pamięci, na czele z Tam, gdzie rosną poziomki (1957) Bergmana, który obejrzałam po raz pierwszy w Chlebiotkach. Pamiętam ten wieczór – najpierw przeraził mnie ten film, by za chwilę zafascynować i zahipnotyzować.

Tamten seans otworzył drzwi, które poprowadziły mnie ku późniejszym zawodowym działaniom w świecie filmu. Niezwykle intensywnym od pierwszego dnia i wyjątkowym w wielu momentach. Chociaż to nie była prosta droga – właściwie gdyby nie jedno zakochanie plus kilka zbiegów okoliczności, mogłabym dziś przyjmować pacjentów w gabinecie psychologicznym.

Ale jestem tutaj i widzę, jak bardzo świat się zmienił przez te lata, kiedy oglądam filmy zawodowo. Dekadę temu słuchałam jak opowieści z innej planety historii o paryskich urzędnikach, którzy tak bardzo wtrącają się w organizację imprezy filmowej, że potrafią zablokować wizytę świetnego reżysera z Azji, bo nie chcą „kolejnej osoby z Chin”. Dziś sama wiem, jak to jest szukać złotego środka między wolnością programową a oczekiwaniami finansujących. I jak trudno wtedy o konsensus.

Dzięki webdocowi Igi Chlebiotki wróciły do naszej rodziny. Nieraz w absurdalnych historiach. Budynek szkoły kilka lat temu kupił na OLX-ie były uczeń, Wojtek, i próbuje zmienić w prywatny dom seniora. Przy wszystkich innych zajęciach Wojtka, braku środków na tę inwestycję i jego temperamencie całość brzmi jak projekt, który się nigdy nie wydarzy. Mimo to on cały czas nad nim pracuje.

Wiem, znowu tworzę mit, ale niezwykle pasuje mi taka postawa na teraz. Spokojne działanie. Bez szamotania się. Konsekwentnie, jednak przy wyłączonej potrzebie kontrolowania wszystkiego w każdym momencie. Uczę się tego. Po wieloletniej wzorowej praktyce działania w sposób wręcz odwrotny nie jest to proste. Ale są już chyba pierwsze efekty. „Nie ma pani planu B” – powiedział ostatnio pan Andrzej Barański podczas naszego spotkania. Nie mam. I bardzo mi się to podoba.

Joanna Łapińska, fot. Anna Jochymek

 

Felieton z cyklu PUNKTY STYKU

Artykuły tego samego autora

Komentuj