Titane

Ducournau udało się sprawnie połączyć dwie skrajności. Z jednej strony Titane to film wybitnie „dyskursywny”, przepracowujący liczne wątki obecne we współczesnych debatach kulturoznawczych czy filozoficznych. Ale jednocześnie to przede wszystkim wyjątkowo sensualne i intensywne doświadczenie audiowizualne. Titane bowiem bardziej niż narracją operuje wrażeniowością i zapadającymi w pamięć, niemal wyrywającymi się z opowieści scenami – tymi drastycznymi, zmysłowymi, ale też poruszającymi. To w nich kryje się magnetyczna siła filmu, który jednocześnie przyciąga i odpycha.

Gdybyśmy przeanalizowali historię festiwalu w Cannes, Titane musiałoby zdawać się wyjątkowo słabo rokującym kandydatem do Złotej Palmy. To bowiem film wyreżyserowany przez kobietę (dopiero drugą w historii zdobywczynię głównego lauru w Cannes!) bez wyrobionego nazwiska (jej debiutanckie Mięso z 2016 roku wywołało w kinofilskiej społeczności spore zainteresowanie, ale daleko mu do festiwalowego pupila), posługującą się w dodatku kodami transgresyjnego kina dyskomfortu (którego na tego typu filmowych imprezach nie brakuje, ale raczej w pobocznych sekcjach). Tym lepiej więc, że tegoroczne jury pod przewodnictwem Spike’a Lee postanowiło tak odważnie wprowadzić Julię Ducournau do kanonu współczesnego kina – teraz już nie może pozostać niezauważona, a jej nowe dzieło będzie zapewne mocno dyskutowane, wywołując skrajne reakcje, od zniesmaczenia przez niezrozumienie po zachwyty i uczone egzegezy.

Początkowo Titane może przypominać nieco pikantniej doprawione Mięso. Film jest znacznie bardziej wystylizowany, pełen nasyconych barw oraz zmysłowych, niemalże fetyszystycznych ujęć łączących ciało i maszynę (już w trzeciej scenie obserwujemy erotyczny taniec wśród stuningowanych samochodów), a w jego centrum także znajduje się młoda bohaterka, która dokonuje kolejnych aktów transgresji.

Tym razem jednak proces porzucania norm społecznych nie został rozciągnięty na cały film, lecz dokonuje się jakby na przyspieszeniu, a do tarantinowskiej z ducha jatki dochodzi, zanim jeszcze mija pierwsze pół godziny projekcji. W tym schemacie narracyjnym jest coś z antymieszczańskiej prowokacji – hardkorowego i ostentacyjnego buntu grzecznej córeczki z dobrze sytuowanej rodziny, z jakiej pochodzą nie tylko protagonistki obu filmów Ducournau, ale i sama reżyserka.

Kiedy jednak wydaje się, że będziemy obserwować już tylko kolejne odsłony ironiczno-estetycznego spektaklu okrucieństwa, następuje niespodziewana przewrotka – oto uciekająca przed wymiarem sprawiedliwości Alexia zostaje wzięta przez szefa lokalnego oddziału straży pożarnej za dawno zaginionego syna Adriena. Nieprawdopodobieństwo całej sytuacji podbija jeszcze umowność konwencji, ale na płaszczyźnie narracyjnej służy za twardy reset, znamionując początek zupełnie nowej dynamiki.

Znów na pierwszy plan wysuwa się cielesność obu postaci, teraz jednak bardziej ukrywana niż pokazywana – Alexia musi zasłaniać krągłości swojego ciała przed świeżo przybranym ojcem, ten zaś w sekrecie szprycuje się sterydami budującymi jego starzejącą się, ale wciąż potężną sylwetkę. To rozwój relacji i psychofizycznego napięcia między nimi będzie napędzał dalszą część filmu.

Ducournau udało się sprawnie połączyć dwie skrajności. Z jednej bowiem strony Titane to film wybitnie „dyskursywny”, przepracowujący liczne wątki obecne we współczesnych debatach kulturoznawczych czy filozoficznych. Podejrzewam, że jeszcze długo będzie on dostarczał tematów niezliczonym esejom, pracom magisterskim i wystąpieniom konferencyjnym, w których analizy doczeka się zawarta w nim problematyka performatywności płci, tożsamości posttraumatycznej, toksycznej męskości, posthumanizmu czy co tam akurat będzie modne na studiach humanistycznych. Owa dyskursywność objawia się także poprzez dialog z różnymi nurtami współczesnego kina: od wspomnianej rozróby w stylu Tarantino, przez Cronenbergowską technoerotykę i stanowiące kontynuację francuskiej ekstremy naruszenia oraz eksploracje cielesności, po wyrazistą warstwę wizualną w typie ostatnich dzieł Refna. W czasie seansu kolejne odniesienia, powinowactwa i skojarzenia przychodziły mi do głowy w tempie wystrzałów z karabinu maszynowego.

Ale jednocześnie film Ducournau to przede wszystkim wyjątkowo sensualne i intensywne doświadczenie audiowizualne. Titane bowiem bardziej niż narracją operuje wrażeniowością i zapadającymi w pamięć, niemal wyrywającymi się z opowieści scenami – tymi drastycznymi (jak żmudne i brutalne samookaleczenie usiłującej zmienić swój wygląd bohaterki), zmysłowymi (jak homoerotyczne tańce nabuzowanych, na poły obnażonych strażaków, przerwane przez dezorientujący, ale niepozwalający oderwać wzroku performans Alexii/Adriena), ale też poruszającymi (jak podszyte brutalnością, ostatecznie jednak skrywające czułość momenty fizycznego i emocjonalnego zbliżenia przysposobionej rodziny). To w nich kryje się magnetyczna siła filmu, który jednocześnie przyciąga i odpycha.

Titane

Francja 2021, 108’

reż. i scen. Julia Ducournau, zdj. Ruben Impens, muz. Séverin Favriau, Jim Williams, prod. Kazak Productions, wyst. Agathe Rousselle, Vincent Lindon, Garance Marillier

Komentuj