Widmo solidarności. „The Square”

Kariera Rubena Östlunda to historia spektakularnej ewolucji: obok Złotego Niedźwiedzia w Berlinie za najlepszy krótki metraż ("Incydent w banku", 2009), cztery z pięciu fabuł Szweda trafiły do canneńskiej selekcji.

Najpierw Mimowolnie (2008) zostało zaprezentowane w sekcji Un Certain Regard, następnie reżyser wrócił na Croisette z Grą (2011) pokazaną w konkursie Quinzaine des Réalisateurs, by trzy lata później odebrać nagrodę jury Un Certain Regard za Turystę (2014). W tym roku zaś nie tylko awansował do konkursu głównego, ale jeszcze wyniósł z niego Złotą Palmę. Można przypuszczać, że tym triumfem utorował sobie drogę do grona reżyserów, których dyrektor festiwalu Thierry Frémaux będzie chciał regularnie gościć na czerwonych schodach.

Östlund przyjechał do Cannes z filmem inteligentnym, lecz nie inteligenckim; bezpretensjonalnym, choć opowiadającym o pretensjonalnych snobach; i zrealizowanym z reżyserską brawurą, której kunszt jednocześnie zachwyca i przeraża. The Square od pierwszej sceny jawi się jako dzieło przemyślane w najdrobniejszym detalu, ze znakomicie poprowadzonymi aktorami, operujące krytyką nie tylko zręczną i błyskotliwą, ale przede wszystkim osadzoną w bystrej obserwacji mechanizmów klasowych i zachodnioeuropejskiej mentalności.

O ile w Turyście za arenę pytań egzystencjalnych służył kurort narciarski, to w The Square jest nim muzeum sztuki współczesnej, które Östlund umieszcza w pałacu szwedzkiej rodziny królewskiej (możemy więc wnioskować, że to Szwecja postmonarchiczna, a więc – w podtekście – jeszcze bardziej perfekcyjna i egalitarna). Na placu przed gmachem umieszczona zostaje najnowsza instalacja artystyczna: tytułowy Kwadrat. Dla kuratora muzeum, Christiana, dzieło to ma ewokować wartości, za orędownika których sam się uważa: społeczną solidarność i obywatelski altruizm w dobie charakterystycznego dla pierwszego świata egocentryzmu.

Założeniem Kwadratu jest bowiem zasada, iż w jego obrębie każdy ma „równe prawa i obowiązki”. Potrzebującemu, który znajdzie się w jego granicach, należy udzielić pomocy, a płaczącego pocieszyć; można w nim dawać upust poczuciu niesprawiedliwości, ale też poprosić o wysłuchanie zwierzenia. Jest to przestrzeń bezinteresowności i wzajemnej ufności.

Christian deklaruje bowiem wiarę we wpływ sztuki na rzeczywistość i jej zdolność do naprawy społeczeństwa. Zgodnie z demaskatorskim gestem charakterystycznym dla kina Östlunda, rozwój wydarzeń w przewrotny sposób dowiedzie jednak czegoś dokładnie odwrotnego: ujawni przepaść pomiędzy elitarnym uniwersum muzealnej branży a prawdziwym życiem – i to począwszy od egzystencji samego głównego bohatera. Tytuł filmu ma bowiem podwójne znaczenie – jest to również plac przed muzeum, gdzie w jednej z pierwszych scen dojdzie do incydentu, który uruchomi łańcuch konfrontacji Christiana z mniej uprzywilejowanymi współobywatelami. Tym sposobem kurator stanie twarzą w twarz z tymi, którzy zdecydowanie nie należą do stałych bywalców ekspozycji, lecz których rzecznikiem rzekomo się mieni.

Warto zaznaczyć, że u podstaw filmu leży faktyczny Kwadrat, który Östlund wraz z producentem Kalle Bomanem postawili w kwietniu 2015 roku w szwedzkim mieście Värnamo. Początkowo planowany jako tymczasowa instalacja, eksponat ostatecznie został przeniesiony na stałe na plac miejski, gdzie zaczął żyć własnym życiem, stając się miejscem protestów, manifestacji i innych akcji lokalnej społeczności. Intencją Östlunda było zadanie pytania o to, gdzie kończy się odpowiedzialność aparatu państwowego, a zaczyna odpowiedzialność jednostki za drugą osobę oraz jak przebiegają granice zaufania między ludźmi w przestrzeni publicznej. To kwestie o tyle znaczące, że umieszczone w kontekście modelowego państwa opiekuńczego, jakim dla reszty Europy jest Szwecja. Film bazuje na tym artystycznym eksperymencie, lecz wykorzystuje go do swoich celów. W miarę rozwoju akcji tytułowa figura staje się bowiem nie tylko znakiem wyniosłości sztuki współczesnej, ale przede wszystkim symbolem burżujskiego sumienia, które wydziela sobie zamkniętą przestrzeń na miłosierne gesty zamiast przyjąć solidarność i empatię za ogólną zasadę etyczną.

Dlatego też w The Square dobroczynne instynkty reprezentantów klas wyższych stają się obiektem drwiny. U Östlunda to ubodzy przychodzą na ratunek elitom: kiedy Christian traci z oczu swoje córki w galerii handlowej i usiłuje zatrzymać kogoś w tłumie, żeby poprosić o pomoc, zostaje zignorowany. Ostatecznie zwraca się więc do żebrzącego przy wyjściu mężczyzny, pytając, czy ten nie popilnowałby mu siatek z zakupami, podczas gdy sam stara się odszukać dziewczynki. Tym samym żebrak zostaje ulokowany na ławce w świątyni konsumpcjonizmu i obstawiony ekologicznymi torbami z artykułami pierwszej klasy, których pilnie strzeże.

Östlund jest mistrzem tego typu obrazków i w The Square znajdziemy ich wiele. Prawdziwym majstersztykiem jest jednak siedmiominutowa scena performance’u, jakim Christian chce uświetnić uroczystą kolację wydaną dla grubych ryb światka sztuki współczesnej. Szeroki początkowo margines ciekawości i kulturalnej otwartości zgromadzonych szybko się zawęża, kiedy imitujący goryla, umięśniony „performer” zaczyna przekraczać cienką granicę między spektaklem a atakiem i naruszać sferę komfortu obecnych. Usadzone przy stolikach szychy – z Christianem włącznie – zamieniają się w stado potulnych baranków pod batutą artysty, który z łatwością podważa autentyzm ich solidarnościowych deklaracji. Inscenizacja tej kluczowej w filmie sceny jest zbyt wirtuozerska, żeby zdradzać jej dokładny przebieg. Dość powiedzieć, że w pełni wybrzmiewa w niej Buñuelowska z ducha brawura Östlunda; ta, która zdziera superego z psyche rzekomo najbardziej cywilizowanych warstw społeczeństwa, eksplorując relatywizm obyczajów i „szambo” burżujskiej podświadomości. Motyw unieruchomionej na bankiecie quasi-arystokracji przywodzi na myśl Anioła zagłady (1962), a gra z salonowymi konwenansami kultową scenę z Widma wolności (1974), w której goście siedzieli przy stole na klozetach. Wymowę performance’u w The Square wzmacnia fakt, że Östlund zaangażował do niej autentycznych właścicieli szwedzkich galerii sztuki, którzy często uczęszczają na tego typu wydarzenia.

Przy całej swej błyskotliwości i reżyserskiej maestrii nagrodzony Złotą Palmą film ma jedną główną wadę: jest za długi (czemu sam twórca uparcie przeczy w wywiadach). O ile pierwsza połowa idealnie utrzymuje dynamikę akcji, wprowadzając regularnie nowe elementy, o tyle ostatnie 40 minut nuży, niepotrzebnie powtarzając i utrwalając wątki, które zostały zarysowane już wystarczająco jasno.

The Square był zresztą montowany do ostatniej chwili, dlatego też dołączył do oficjalnej selekcji stosunkowo późno (sam dyrektor festiwalu obejrzał gotowy film dopiero po pierwszej konferencji prasowej).

We wspomnianym Widmie wolności Buñuela jeden z bohaterów, profesor w szkole żandarmerii, wygłaszał podczas zajęć znamienne słowa: „Kiedy porównujemy jedną kulturę do drugiej, wszystko jest kwestią punktu widzenia; zawsze jest się czyimś barbarzyńcą”. W tym samym duchu Östlund igra z mitem swojej ojczyzny jako wzoru socjalistycznej demokracji i jej mieszkańców jako żywych ilustracji świadomości obywatelskiej. W The Square zamożni podbudowują się moralnie, wykorzystując biedę i nierówność jako muzealny koncept, który w codziennym życiu jest dla nich przezroczysty. To barbarzyńcy salonowi, którzy na wernisażu pędzą do koryta, a wstawieni zalegają na królewskich sofach. Na drugim końcu społecznej drabiny ubodzy nie grzeszą pokorą; są roszczeniowi i pyskaci, ale przynajmniej nie tak dwulicowi.

Östlund nie pozostawia własnej branży poza nawiasem tego pamfletu: długa scena, w której Christian, ubrany w smoking, grzebie w śmieciach, została podobno zrealizowana z myślą o canneńskim establishmencie i premierowej publiczności filmu, poddanej dyktatowi dress code’u.

W porównaniu z czarnym humorem Turysty, w którym komizm ścierał się z tragizmem i pozostawiał gorzki posmak, atmosfera The Square jest bardziej karnawałowa, a śmiech mniej ambiwalentny. Więcej tu humoru sytuacyjnego niż konceptualnego, zaś egzystencjalny niepokój wypiera celna drwina. Właśnie ta umiejętność zachowania konsekwencji stylu i rozwijania go bez popadania we wtórność czyni z Östlunda tak interesującego reżysera i każe wyczekiwać jego kolejnych przedsięwzięć.

 

The Square

Szwecja, Niemcy, Francja, Dania, USA 2017, 142’

reż. i scen. Ruben Östlund, zdj. Fredrik Wenzel, prod. Erik Hemmendorff, wyst. Claes Bang, Elisabeth Moss, Dominic West, Terry Notary, Christopher Læssø. Cannes: Złota Palma dla najlepszego filmu

Artykuły tego samego autora

Komentuj