Szczęśliwy Lazzaro

"Szczęśliwy Lazzaro" to dzieło rzadkiej urody. Oddaje hołd tradycji włoskiego kina, jest przesycone szczerym humanizmem i tworzy świat, w którym filmowa wyobraźnia, religia i cudowność biorą nas w objęcia nadziei i pocieszenia. Alice Rohrwacher pokazuje, że szczere i bezpretensjonalne kino może być postsekularnym credo.

Reżyserka zaprasza widzów do Włoch B, dalekich od pocztówkowej ikonografii słonecznej Italii. Na ich patrona wybiera Łazarza, opiekuna trędowatych, których współczesną wersję stanowią wykluczeni przez chciwość i kapitalizm. Niewielka grupa bohaterów żyje na malowniczej sycylijskiej wyspie – marginesie nowoczesności zorganizowanym na kształt dawnego folwarku, bez dostępu do zewnętrznego świata, techniki czy informacji. Ich naiwność zostaje wykorzystana przez cyniczną baronessę, która czyni z nich posłusznych parobków, więzi i wyzyskuje w zacofanym gospodarstwie. Lazzaro, główny bohater filmowej przypowieści, jest w tym baśniowo-koszmarnym świecie kimś w rodzaju świętego głupca, którego poczciwość okazuje się cnotą obnażającą znieczulenie na krzywdę ekonomicznego wykluczenia.

Źródło tej postironicznej hagiografii jest podwójne; można wręcz powiedzieć, że Rohrwacher patronują dwa zastępy świętych: ci w chrześcijańskiej aureoli oraz włoscy reżyserzy kanonizowani przez historię kina.

Reżyserka w dość swobodny sposób nawiązuje do żywotów świętych. Główny bohater wydaje się połączeniem swego imiennika wskrzeszonego przez Chrystusa oraz Franciszka z Asyżu. Z prekursorem chrześcijańskiej ekologii łączy go nadzwyczajna, wręcz nieziemska relacja z przyrodą. Lazzaro jest organiczną częścią krwiobiegu natury, wsłuchuje się w jej rytm, nawiązuje bezsłowne porozumienie ze zwierzętami. Jest przy tym osobą, której „świętość” nie ogranicza się do nimbu niedoścignionego ideału, lecz stanowi łaskę promieniującą na napotkanych bliźnich, zdających się czerpać dobro i radość z przebywania w jego towarzystwie. Znakomicie oddaje to pokorna gra Adriana Tardiolo. Spoglądając na jego nieskalane oblicze, można odnieść wrażenie, że debiutujący dwudziestolatek jest żywcem wyjęty z pastelowego obrazka rozdawanego dzieciom na katechezie, bije z niego święty spokój i bezsłowna radość.

Cała obsada Szczęśliwego Lazzara zasługuje zresztą na najwyższe uznanie. Albie Rohrwacher (prywatnie siostra reżyserki), Nicoletcie Braschi, Tommasowi Ragno i innym udaje się stworzyć przejmujące kreacje, znakomicie zorkiestrowane w chórze bohaterów-wyrzutków.

I to właśnie ten rodzaj filmowych bohaterów: ubogich, cichych i czystego serca łączy Szczęśliwego Lazzara z innym panteonem – twórcami złotej ery włoskiego kina. Patronami Rohrwacher są mistrzowie filmowej empatii: Roberto Rossellini i bracia Taviani, a także Federico Fellini, Pier Paolo Pasolini czy Vittorio De Sica – artyści, którzy do katolickiego imaginarium i społecznego tła dodawali czasem element cudowności, pozwalając, by kino choć na chwilę stało się magiczną alternatywą dla umęczonego świata. Reżyserka znowu (po Cudach [2014]) rozgaszcza się w scenerii znanej z neorealistycznych przypowieści – na zubożałej włoskiej prowincji, która jest miejscem zapomnianych ludzkich dramatów. W przeciwieństwie do Luki Guadagnino i Paola Sorrentino, najważniejszych obecnie twórców z Półwyspu Apenińskiego, nie reprodukuje filmowego ekscesu zanurzonego w blichtrze dolce vita, lecz wskrzesza aurę włoskiego kina, którego największą siłą było pochylenie się nad słabością człowieka. Scena, w której bezdomni zostają wyproszeni z barokowej świątyni, spokojna i piękna, choć kipiąca żalem i niezgodą na społeczną niesprawiedliwość, jest moim zdaniem jedną z najbardziej dojmujących w całej historii cinema italiano.

Szczęśliwy Lazzaro jest tym samym dziełem łączącym – niczym kiedyś Ewangelia według świętego Mateusza (1964, P.P. Pasolini) czy Misja (1986, R. Joffé) – zdawałoby się biegunowe przekonania katolików i lewicujących ludzi kultury.

Został doceniony w Cannes (nagroda za najlepszy scenariusz) i nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś znalazł się na zaktualizowanej watykańskiej liście filmów o szczególnych walorach moralnych; wyobrażam też sobie, że będzie go polecać zarówno „Krytyka Polityczna”, jak i „Gość Niedzielny”. Alice Rohrwacher udowodniła, że miejsce spotkania różnych światopoglądów może zaistnieć, o ile jest zakamarkiem świątyni kina. Stworzenie takiej enklawy humanizmu to chyba największy jak do tej pory cud reżyserki, który także jej powinien zapewnić filmową kanonizację.

 

Lazzaro felice
Włochy, Francja, Niemcy, Szwajcaria 2018, 130’
reż. i scen. Alice Rohrwacher, zdj. Hélène Louvart, prod. Tempesta, Amka Films Productions, Ad Vitam Production, Pola Pandora Filmproduktions, wyst. Adriano Tardiolo, Alba Rohrwacher, Nicoletta Braschi, Tommaso Ragno, Sergi López

Komentuj