Sound of Metal

Lou i Ruben, para ekscentrycznych muzyków koncertujących w amerykańskich klubach, musi zderzyć się z niespodziewaną utratą słuchu mężczyzny. Łatwo wyobrazić sobie tę historię w hollywoodzkim entourage’u, zbudowaną z wielu sentymentalnych klisz – walki o wystawiony na ciężką próbę związek, zachowanie dotychczasowego zawodowego status quo, przy jednoczesnym odnajdywaniu samego siebie w nowej rzeczywistości. Debiutujący reżyser Darius Marder rozgrywa jednak tę opowieść w półtonach, subtelnych rejestrach, w których rozedrgany emocjonalnie bohater, do tej pory nieustannie rezonujący z otaczającym go światem, zostaje zmuszony, by wsłuchać się we własny wewnętrzny głos.

Bohaterowie to współcześni bitnicy na odwyku – nomadzi tyleż żądni życia, co twardo stąpający po ziemi. Ich codzienność przed utratą słuchu przez Rubena poznajemy tylko pobieżnie, zaburzenie przychodzi szybko i nagle, a diagnoza jest jak gong wymagający natychmiastowej zmiany życiowej scenografii. Uzależnienie bohatera od narkotyków stanowi pretekst do niezwłocznej reakcji, w rezultacie której trafia on do odwykowego ośrodka dla niesłyszących. Życie w trzeźwości zostaje zderzone z życiem bez zmysłu słuchu. Jedno i drugie wymaga nauczenia się egzystowania na nowo – bez dodatkowych bodźców, a za to z pełną akceptacją swojej kondycji i zasad funkcjonowania otoczenia. Jedno z pierwszych zadań Rubena w ośrodku to „nauczyć się być Głuchym” – nie tylko poznać nowy język, ale też uznać swą głuchotę. Zaakceptowanie siebie w nowej rzeczywistości wymaga zbudowania na nowo własnej tożsamości. Czas spędzony na zdobywaniu tych doświadczeń odizolowuje bohatera od dotychczasowych relacji. Lou znika z ekranu pod pretekstem zakazu kontaktu Rubena ze światem zewnętrznym na czas terapii, ale w tym zabiegu narracyjnym mieści się zarówno samotność wewnętrznej walki, jak i brak przenikania się świata słyszących i niesłyszących.

Sound of Metal tworzy przekonujący – zarówno realizacyjnie, jak i fabularnie – obraz rzeczywistości Głuchych, nieczęsto przedstawiany na filmowym ekranie.

Dzieje się tak między innymi dzięki zaangażowanej – również w poznanie niesłyszącego świata – kreacji Riza Ahmeda, zatrudnieniu osób Głuchych oraz znających ich kulturę (jak grający terapeutę Joego Paul Raci), a także uczynieniu ścieżki dźwiękowej jednym z bohaterów filmu. Precyzyjnie zaprojektowana warstwa audialna nie tylko wiarygodnie oddaje efekt postępującej niepełnosprawności słuchu czy użycia implantów, ale posiada też własną dramaturgię. Naprzemiennie przyjmujemy subiektywny odbiór świata (punkt słyszenia) bohatera, by wśród ciszy rozmów usłyszeć dźwięki normalnie funkcjonującej rzeczywistości. Odbiorcze wyostrzenie zmysłów postępuje wraz z rozwojem akceptacji własnego stanu przez Rubena – głębiej odbieramy stłumiony brzęk uderzającej w blachę dłoni niesłyszącego już bohatera niż muzykę z otwierającego film metalowego koncertu.

Debiut Mardera realistycznie pokazuje hermetyczny świat osób z niepełnosprawnością słuchu, nie popadając przy tym w patetyczne tony (jak najsłynniejszy obraz o tej tematyce, Dzieci gorszego Boga [1986] Randy Haines) ani nie wykorzystując fałszywego schematu kompensacji (chętnie używanego szczególnie w popkulturze, na przykład w Baby Driver [2017] Edgara Wrighta). Jednocześnie nie korzysta z eksperymentalnych zabiegów, jak chociażby Plemię (2014) Mirosława Słaboszpyckiego, w całości opowiedziane wyłącznie w języku migowym i przedstawiające pesymistyczny obraz grupy niesłyszących. Mimo że już dwie dekady temu powstał nominowany do Oscara, głośny dokument Sound and Fury (2000) Josha Aronsona, podejmujący problematykę odrzucenia oralizmu przez osoby Głuche, dla wielu widzów nowe reality show Netflixa Migający uniwersytet (2020) może być pierwszym zderzeniem się ze społecznością osób niesłyszących i słabo słyszących. Choć program o studentach Uniwersytetu Gallaudeta przyjmuje radykalnie młodzieżową perspektywę, odsłania to, co dla kultury Głuchych – w filmie nazywających siebie „elitą” – stanowi najważniejszą zasadę:

głuchota nie jest defektem czy brakiem, lecz wartością.

Z tym założeniem będzie musiał zmierzyć się Ruben w Sound of Metal, a wraz z nim widz – usytuowany w tej samej pozycji. Odbiorca, podobnie jak bohater, z początku nie rozumie, dlaczego Joe gniewa się na Rubena za naprawę dachu domu. Proces akceptacji jest o tyle trudny i wartościowy, że nie ma tu łatwych emocji – reżyser nie heroizuje postaw, nie uwzniośla i odmawia współczucia. Traktuje widzów jak terapeuta swoich pacjentów.

 

Sound of Metal

USA 2019, 120’

reż. Darius Marder, scen. Abraham Marder, Darius Marder, zdj. Daniël Bouquet, muz. Nicolas Becker, wyst. Riz Ahmed, Paul Raci, Olivia Cooke

 

Komentarze

  Komentarze: 1

  1. super recenzja, w punkt, dziękuje

Komentuj