„Sieranevada”. Tango z tradycją

"Sieranevada" to obraz trzech pokoleń, z których najstarsze pamięta jeszcze czasy rządów Gheorghiu-Deja, środkowe – wychowane podczas dyktatury Ceauşescu – stoi w rozkroku między dawnym a obecnym ustrojem, zaś najmłodsze to dzieci i nastolatki: beneficjenci integracji europejskiej, nieznający piętna politycznych opresji i narodowych kompleksów.

Pachnące naftaliną pomieszczenia postkomunistycznych mieszkań skontrastowane z nowoczesnymi apartamentami oraz ciasne wnętrza samochodów, w których zawsze dochodzi do istotnej wymiany zdań, to nieodzowne elementy ikonografii nowego kina rumuńskiego. Komponenty te – początkowo będące scenograficznym kompromisem kinematografii niemogącej pozwolić sobie na inscenizacyjny rozmach – dziś w dużej mierze stanowią świadome wybory artystyczne wielu reżyserów. W sporym gronie utalentowanych rumuńskich twórców to jednak Cristi Puiu potrafi optymalnie wykorzystać ten z pozoru ubogi plan filmowy, podporządkowując go każdorazowo koncepcji narracyjnej dzieła.

Już w debiutanckim Towarze i kasie (2001) reżyser wskazał dom i auto jako dwa szczególne miejsca, służące mu do obrazowania relacji międzyludzkich. Rozwijając ten estetyczny wybór, cztery lata później nakręcił Śmierć pana Lăzărescu, pierwsze uznane arcydzieło tzw. rumuńskiej nowej fali; nietuzinkowy film drogi, w którym podróż odbywa się ambulansem, a mimowolnymi celami kolejnych jej etapów są rozmaite szpitale przekazujące pacjenta z rąk do rąk. Najnowszy film Puiu, enigmatycznie zatytułowana Sieranevada, pod względem struktury narracyjnej stanowi niejako rewers Pana Lăzărescu. Tam sekwencję otwierającą w domu chorego charakteryzowała statyka, tutaj już w drugiej scenie doświadczamy energicznej samochodowej kłótni małżonków. W czasie, w którym Dante Lăzărescu dopiero wyrusza w swoją szpitalną „wędrówkę” i odwiedza kolejne placówki, wspomniana para dociera już do właściwego miejsca akcji. Poza nimi Sieranevadę zaludnia cała plejada postaci, wypełniająca szczelnie czteropokojowe, staroświeckie mieszkanie.

sieranevada

Ową galerię osobowości tworzy wielopokoleniowa familia wraz z kilkorgiem przyjaciół rodziny. Wszyscy spotykają się na wieczerzy, którą ma poprzedzić panichida – prawosławne nabożeństwo żałobne odprawiane między innymi w czterdziesty dzień po śmierci. Wdowa po patriarsze rodu stara się dopilnować, by wszystko przebiegało zgodnie z tradycją, włączając w to anachroniczny zwyczaj przypominający o Chrystusowym zmartwychwstaniu: udzielenia błogosławieństwa przez najmłodszego z mężczyzn ubranego w garnitur zmarłego.

Jak to w życiu bywa, zwłaszcza przy okazji rodzinnych zjazdów, nic nie przebiega zgodnie z planem. Temperatura wzrasta, gdy do mieszkania napływają kolejni goście, a przedłużające się oczekiwanie na spóźnionego księdza przeobraża się w ciąg mniej lub bardziej zaognionych dyskusji.

Puste brzuchy nie sprzyjają miłym pogawędkom, wobec czego odżywają dawne zatargi, a kłótnie i pretensje stają się następstwami nawet banalnej wymiany zdań. Stara komunistka Evelina, przyjaciółka zmarłego seniora, wdaje się w polityczną dysputę z jego córką, szwagierka skarży się siostrze na zdradzającego ją męża, dziecko płacze za ścianą, a nastolatka przyprowadza do mieszkania pijaną do nieprzytomności koleżankę. Niemniej krewniackie swary rządzą się swoimi prawami i domownicy potrafią nadać niesnaskom żartobliwy ton.

Reżyser nieustannie balansuje między komizmem a powagą, finezyjnie przechylając szalę to na jedną, to na drugą stronę – tak by widz sam odnalazł i odczuł nienachalny żart sytuacyjny bądź też moment autentycznego wzruszenia.

Choć podczas blisko trzech godzin seansu możemy niemal poczuć się członkami rodzinnej wspólnoty, to jednak Puiu nie pozwala odbiorcom zanadto zbliżyć się do swoich bohaterów. Wraz z okiem kamery (mistrzowsko prowadzonej przez Barbu Bălășoiu) usytuowanej przeważnie w korytarzu – pomiędzy salonem, kuchnią i łazienką – jesteśmy raczej niezaangażowanymi obserwatorami. Niekiedy jedna rozmowa zaczyna się w przedpokoju, by za chwilę przenieść się do innego pomieszczenia, do którego nie jest nam dane wejść, lecz w tym samym czasie w innym pokoju rozbrzmiewa już nowa konwersacja. Poszczególne sceny wyróżnia swoisty ruch dośrodkowy i głębia ostrości. Nie zawsze to, co najważniejsze, rozgrywa się na pierwszym planie. Reżyser już w Aurorze (2010) podobnie budował przestrzeń, trzymając widza na dystans, niemal zawsze trzy kroki przed progiem uchylonych drzwi, zupełnie jak czynił to na swoich płótnach holenderski malarz epoki baroku Pieter de Hooch.

Kolejne postaci – a jest ich kilkanaście – jak w Tangu (1980) Zbigniewa Rybczyńskiego snują się po mieszkaniu, krążą między pomieszczeniami, niekiedy wychodzą i wracają, często w tych samych kilkunastominutowych ujęciach.

Wraz z zagęszczaniem się atmosfery gości przybywa, lecz ci, w przeciwieństwie do wspomnianej oscarowej animacji, nieustannie konfrontują się ze sobą niczym dwie Rumunie – stara i nowa.

Puiu, podobnie jak jego rodacy po fachu, opowiada przede wszystkim o swoim kraju, o przemianach zachodzących w społeczeństwie, zwłaszcza w kontekście demokratyzacji trwającej niemal dekadę dłużej niż w pozostałych państwach dawnego bloku socjalistycznego. Sieranevada to obraz trzech pokoleń, z których najstarsze pamięta jeszcze czasy rządów Gheorghiu-Deja, środkowe – wychowane podczas dyktatury Ceauşescu – stoi w rozkroku między dawnym a obecnym ustrojem, zaś najmłodsze to dzieci i nastolatki: beneficjenci integracji europejskiej, nieznający piętna politycznych opresji i narodowych kompleksów. Na ogół to środkowa generacja (skądinąd rówieśnicy autora), łącznik starej i nowej Rumunii, jawi się jako najbardziej rozdarta oraz wewnętrznie skonfliktowana i zróżnicowana. To mentalne zawieszenie między tradycją i nowoczesnością metaforycznie wybrzmiewa już w jednej z pierwszych scen, wspomnianej kłótni małżonków w samochodzie. Kobieta gani męża, że zamiast sukienki Śnieżki kupił córeczce na szkolne przedstawienie strój Śpiącej Królewny, Aurory z disnejowskiego klasyka. (Można dopatrzeć się tutaj dyskretnej aluzji do nazwy poprzedniego dzieła Puiu, najprawdopodobniej stanowiącej – tak jak Sieranevada – ironiczny żart, gdyż w istocie oba tytuły nic nie oznaczają, a raczej nie odsyłają do swoich znaczeń arbitralnych.) Sprzeczka dotycząca zaniedbywania obowiązków i wadliwej komunikacji szybko przeradza się w dyskusję na temat zawłaszczania tradycyjnych wizerunków bajkowych postaci przez hollywoodzkie animacje. Ojciec odwołuje się do starych baśni braci Grimm, a reprezentująca konsumpcyjne podejście do życia matka wytyka mu nieznajomość kanonu disnejowskich postaci – jawnego symbolu kultury masowej. Tak jak Disney wypiera dawne wyobrażenia baśniowych figur, tak nowoczesność stopniowo wygasza ortodoksyjne obrzędy. Panichida, będąca powodem spotkania całej rodziny, jest w istocie reliktem przeszłości, wydarzeniem doniosłym już tylko dla pokolenia dziadków – strażników wiary i tradycji. Ich dzieci podchodzą do tego nieco lekceważąco, zaś najmłodsza latorośl dostrzega w tym rytuale głównie żartobliwy potencjał.

Obecna w Sieranevadzie polifonia jest jednocześnie wyrazem dobrotliwej, pozbawionej sarkazmu ironii, jak i głębokiego zrozumienia postaw wszystkich bohaterów oraz poszanowania ich światopoglądów.

Niebawem tak różnorodna panorama kraju zapewne zniknie, staroświeckie obyczaje zupełnie odejdą do lamusa, a rodzinne spotkania staną się rzadkością. Na styku starej i nowej Rumunii rodzą się niuanse, którym familijny entourage pozwala balansować między powagą a błazenadą. Reżyser nie tylko łączy trzy generacje rodaków, lecz też posługując się niby prostą, tradycyjną formą opowiadania filmowego, kieruje ją na niebanalne tory. Intymnej, kameralnej – z pozoru teatralnej – przestrzeni mieszkania nadaje filmową tożsamość. Klaustrofobiczne ujęcia, wieloplanowość, rozmaite kąty widzenia i jazdy kamery oddające perspektywę jednego z gości oddalają ten rodowy portret od scenicznej inscenizacji.

„Jeżeli nie możesz pozbyć się rodzinnego upiora, to naucz go tańczyć” – pisał George Bernard Shaw. Bukareszteński klan z dystansem do siebie zgrabnie pląsa. I bynajmniej nie jest to chocholi taniec, lecz – paradoksalnie – subtelne, oczyszczające tango.

Sieranevada
Rumunia 2016, 173’
reż. i scen. Cristi Puiu, zdj. Barbu Bălășoiu, prod. Mandragora Production 2006, Studioul de Creaţie Cinematografică al Ministerului Culturii, Sister and Brother Mitevski, Spiritus Movens, Alcatraz Films, ARTE France Cinéma, wyst.: Mimi Brănescu, Judith State, Bogdan Dumitrache, Dana Dogaru, Sorin Medeleni, Ana Ciontea, Rolando Matsangos

 

Komentuj