Przytul nas, żółwico. „Czerwony żółw”

"Czerwony żółw" jest inkarnacją filmowej uniwersalności. Nie posługuje się słowami, nie dzieli widzów ze względu na wiek, pochodzenie ani kapitał kulturowy. Rozbudza pragnienie o powrocie na łono natury, które spełnia, pozwalając nam przez chwilę zanurzyć się w pływie błogich obrazów. To film-ekosystem o swoistej dynamice montażu, koloru i dźwięków, a także okaz kreatywnej symbiozy natury i sztuki animacji.

Słynne japońskie studio Ghibli zaprosiło do współpracy Michaëla Dudok de Wita, gdy świeciło jeszcze odbitym blaskiem dawnych sukcesów. Pierwszy niejapoński twórca w królestwie anime wniósł do projektu wyjątkową wrażliwość audiowizualną, która zaowocowała nominacją do Oscara w kategorii animacji pełnometrażowej. Choć początkowe kadry filmu zalane są przez fale charakterystyczne dla japońskiej ikonografii i przywodzące na myśli ryciny Hokusaia, kolejne obrazy są już specyficzne dla świata wyobraźni de Wita. Fabuła została zredukowana do archetypicznej historii o rozbitku wyrzuconym na brzeg bezludnej wyspy. Konfrontując się z jej ogromem i obcością, jest zdany na własną zaradność oraz łaskę bezwzględnej natury. Gdy wydaje się skazany na wieczną izolację, spotyka tytułowego żółwia i przestaje być sam.

Czerwony żółw jest bezsprzecznie filmem ekologicznym, unikając jednak kolein „ekoterroryzmu” czy lamentu nad degradacją środowiska. To ponadczasowa baśń, która obrazuje człowieka jako element przyrody i dzięki subtelnej posthumanistycznej optyce kreśli ich niejednoznaczne relacje.

Jest zarówno anty-Pokotem (2017, A. Holland), jak i anty-Zjawą (2015, A.G. Iñárritu) – nie oskarża człowieka o unicestwianie przyrody ani nie każe mu walczyć z nią o własne życie. Jednym ze sposobów uniknięcia doraźnej publicystyki, wcale nie tak rzadkiej w filmach o podobnej tematyce, było wyrugowanie z filmu słów. Życie poza cywilizacją to przede wszystkim uczenie się komunikacji z otoczeniem i obserwowanie znaków natury, jakże różnych od znanych nam kodów i symboli. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mit o powrocie do dzikiej przyrody rymuje się w Czerwonym żółwiu z pragnieniem stworzenia narracji opierającej się nie na słowach, lecz bardziej naturalnym dla filmu potoczystym montażu obrazów i dźwięków.

Ta minikrucjata przeciw logocentryzmowi sprawia, że oglądanie Czerwonego żółwia jest doświadczeniem multisensorycznym. Jesteśmy, zupełnie jak rozbitek pozbawiony podstawowego narzędzia komunikacji, wystawieni na inne bodźce – zarówno płynność, jak i chaotyczność ruchu, wieloznaczność gestu, zmienność kolorów i faktury kadrów oraz dźwiękowego środowiska wyspy.

Film jest niezwykle immersyjny. Nie oszałamia audiowizualnym amalgamatem, lecz koi i uspokaja dzięki harmonii ekranowego biotopu.

De Wit jest przy tym wyśmienitym kolorystą: dzięki cieniowaniu pastelowych barw, wyrafinowanemu monochromatyzmowi i rysowniczej pieczołowitości udało mu się osiągnąć efekt dotykalności tradycyjnych dwuwymiarowych obrazów.

Czerwony żółw stanowi także ciekawą kontrpropozycję dla popularnego kina familijnego, nie posługuje się bowiem charakterystycznymi dla hollywoodzkich animacji strategiami przyciągania do kina rodziców z dziećmi. Obca jest mu popkulturowa dwukodowość, polityczne aluzje i erotyczne podteksty, w których celują studia Pixar czy DreamWorks. Pokoleniowym pomostem Czerwonego żółwia ma być raczej uniwersalność samej historii i minimalistyczne piękno kadrów, uwodzące również najmłodszych, na co dzień narażonych na pstrokaciznę dużych i małych ekranów. Asceza dwuwymiarowego i oszczędnego kolorystycznie filmu nie przeszkadza dziecięcym widzom w zatopieniu się w animacji – animacji milczącej, dostojnej i niespiesznej zupełnie jak jej tytułowy bohater. Czy istnieje lepszy dowód na komunikacyjną moc kina?

W archetypicznej historii rozbitka nie brakuje fabularnej przewrotki, która zasiewa w bezsłownym filmie ziarno niepokoju i podaje w wątpliwość ekranowe wydarzenia. W ostatecznym rozrachunku mit o powrocie do nieskalanej przyrody sam się podważa i gra na nosie odbiorcom, którzy dali mu się uwieść. I choć filmowy ekosystem Czerwonego żółwia przemija wraz z końcem seansu, przekonuje, że tradycyjną animację należy chronić przed wyginięciem.

Czerwony żółw
La tortue rouge
Francja, Belgia, Japonia 2016, 80’
reż. Michaël Dudok de Wit, scen. Michaël Dudok de Wit, Pascale Ferran, muz. Laurent Perez del Mar, prod. Studio Ghibli, Wild Bunch, Prima Linea Productions, Why Not Productions, CN4 Productions, Arte France, Cinéma Belvision

 

Komentuj