Pewnej nocy w Miami…

Jednym z najciekawszych środków wyrazu służących opisywaniu amerykańskiej rzeczywistości z perspektywy czarnoskórej mniejszości stała się w ostatnich latach ucieczka do filmowej awangardy. Sięgając po poetykę surrealizmu, twórcy takich przedsięwzięć jak "Atlanta" (2016–2018, AMC), "Uciekaj!" (2017, J. Peele) czy "Przepraszam, że przeszkadzam" (2018, B. Riley) komunikują absurdy istnienia w czarnej Ameryce. I choć na pierwszy rzut oka w "Pewnej nocy w Miami..." nie ma śladu po podobnym odrealnieniu, nad filmem reżyserki debiutantki Reginy King również unosi się nierzeczywista aura.

Oto w pewien lutowy wieczór 1964 roku w niewielkim hotelu spotykają się cztery afroamerykańskie ikony: Cassius Clay, Jim Brown, Sam Cooke i Malcolm X. Wprawdzie bohaterowie chcą świętować historyczne zwycięstwo Claya na ringu, jednak noc przeistacza się w gęsty, sceniczny fantazmat. Przez większość czasu akcji postacie konsekwentnie pozostają w „zabutelkowanej” przestrzeni, błąkając się po niewielkim pokoju, kolejno podnosząc i opuszczając gardę do starć, które przyjmują postać zażartych dyskusji o polityce, dyskryminacji rasowej, walce o prawa obywatelskie i własnej roli w reprezentowaniu tożsamości zbiorowej. Teatralny rodowód Pewnej nocy w Miami… przejawia się w aranżacji przestrzeni, dominacji słów nad obrazami i w rytmice podawanych przez aktorów tekstów. Sami bohaterowie są tu tyleż umowni, co szczelnie obudowani we współcześnie oznaczone dziedzictwo.

Każda z postaci znajduje się na symbolicznym zakręcie, zaś dzięki filmowej dramatyzacji spotkanie w hotelu Hampton House przyjmuje funkcję decydującego łącznika w niekompletnych życiorysach.

Clay, świeżo upieczony, 22-letni mistrz świata, znajduje się o krok od konwersji na islam (w istocie oficjalne ogłoszenie ze strony boksera padło następnego ranka po opisanym w filmie spotkaniu). Brown rozmyśla nad porzuceniem futbolu na rzecz kariery aktorskiej, ryzykując zarazem, że w Hollywood padnie ofiarą umotywowanych jego kolorem skóry castingów. Cooke, wówczas już muzyczna gwiazda o ustalonej reputacji i człowiek instytucja, koncertuje na południu USA i śpiewa sentymentalne standardy zblazowanym rasistom. Z kolei Malcolm X, znużony męczennik, którego życie kompletnie zaabsorbowała walka o wolność obywatelską, szykuje się do odejścia z Narodu Islamu – decyzję tę przypłaci życiem już niecały rok później.

Choć do spotkania w opisanych okolicznościach doszło w rzeczywistości, to w przestrzeni filmowej trudno doszukiwać się wiernego odzwierciedlenia zdarzeń rozgrywających się za zamkniętymi drzwiami. Po części dlatego, że skąpe w tym względzie przekazy uczestników nigdy nie pozwoliły na spójną rekonstrukcję, ale przede wszystkim dlatego, że wypełnienie historycznej luki nie jest tu nadrzędną motywacją. Zamiast biografizować czwórkę aktywistów, film King, zaadaptowany ze sztuki Kempa Powersa, konstruuje postaci, opierając się na popularnych, upublicznionych kontekstach, a następnie konsekwentnie odsłania rysy czterech młodych mężczyzn, definiowanych przez przynależność rasową, sukces i przekonania.

To właśnie wprawne opisanie skomplikowanych relacji między prywatną a publiczną personą, między osobistym sukcesem a koniecznością nieustannego poszerzania platformy do nagłaśniania społecznych dysproporcji, wydaje się jednym z największych dokonań Pewnej nocy w Miami…

Innym jest zobrazowanie przekroju możliwych postaw wobec bieżących przejawów rasowej niesprawiedliwości w Ameryce. W serii wywiadów promujących film King podkreślała, że celem Pewnej nocy w Miami… nie jest stawianie twardych wniosków, lecz odzwierciedlenie realnych dylematów mniejszości na przykładzie jej najtrwalszych symboli. Fikcyjną dyskusję – zwłaszcza dysputy między Samem Cookiem, ekonomicznie wyzwolonym artystą bez wyraźnych politycznych inklinacji, a Malcolmem X, postrzegającym scenę muzyczną jako kolejny oręż kulturowego buntu – moglibyśmy odczytać także na gruncie ewolucji współczesnego kina, które coraz chętniej sięga po tematykę Black Lives Matter.

W obliczu wyrazistego aktorstwa i reżyserskiej finezji nietrudno też wyobrazić sobie Pewnej nocy w Miami… jako liczącego się gracza w tegorocznym wyścigu oscarowym. Mając przed sobą kolejny film dialogujący z historią afroamerykańskich ruchów obywatelskich, Akademia Filmowa może zrekompensować werdykt sprzed dwóch lat, kiedy to alarmujące Czarne bractwo. BlacKkKlansman (2018) Spike’a Lee uległo dobrodusznemu, ale i przestarzałemu Green Bookowi (2018, P. Farrelly).

Pewnej nocy w Miami…

One Night in Miami

USA 2020, 114’

reż. Regina King, scen. Kemp Powers, zdj. Tami Reiker, muz. Terence Blanchard, prod. Jess Wu Calder, Keith Calder, Jody Klein, wyst. Kingsley Ben-Adir, Eli Goree, Aldis Hodge, Leslie Odom Jr.

Artykuły tego samego autora

Komentuj