Matka odchodzi. „No Home Movie”

Jest w ostatnim dziele Akerman to wszystko, co mogłoby pozwolić potraktować go jako modelowy film córki o odchodzeniu matki. A jednak reżyserka otworzyła tytuł znaczącym zaprzeczeniem. Co składa się na tę autorską niepowtarzalność, potwierdzającą, że mamy do czynienia z czym innym niż domowe wideo?

Osobliwą grę z widzem przeprowadziła Chantal Akerman, tytułując swój ostatni film No Home Movie. Niby ostrzegła, że seans nie zaspokoi oczekiwań miłośników amatorskiego kina rodzinnego (albo przyrzekła, że wykroczy poza – przewidziany przez gatunek – horyzont lukrowanej nudy), ale musiała też założyć, że jej utwór w gruncie rzeczy zmieści się w ramach gatunkowej konwencji. Każda sześćdziesięcioletnia córka, jeśli ma lekką kamerę i minimum doświadczenia, powinna – kiedy tylko otrzyma od domowej opiekunki sygnał, że nadeszła pora – nakręcić podobny film. Znajdą się w nim zapewne te same co u Akerman obrazy: rodzinny wywiad, rejestracja obojętnych rozmów przy stole; ocalenie wyglądu mieszkania, z którego matka już się nie wyprowadzi; zapis rozmów na Skypie, tak filmowanych, by zachować obraz matki w zbliżeniu. Trzeba pilnować, żeby utrwalić ostatni moment, kiedy można jeszcze z gasnącą matką nawiązać kontakt, kiedy zdoła odpowiedzieć na najprostsze pytanie. A potem, w ostatecznym momencie, być przy niej, ale – z szacunku dla intymności – kamery już nie włączać.

Jest więc w ostatnim dziele Akerman to wszystko, co mogłoby pozwolić potraktować go jako modelowy film córki o odchodzeniu matki. A jednak reżyserka otworzyła tytuł znaczącym zaprzeczeniem. Co składa się na tę autorską niepowtarzalność, potwierdzającą, że mamy do czynienia z czym innym niż domowe wideo? Najpierw niepokojące obrazy czego innego i wzięte skądinąd. Pierwsza scena – długo, przez kilka minut wytrzymany obraz wiatru na pustyni, nakręcony w jednym ujęciu, w Izraelu, prawdopodobnie w czasie dokumentacji do filmu Tam (2006), czego dowiadujemy się wyłącznie z pozafilmowych wypowiedzi – stanowi znak firmowy: to autorskie kino mistrzyni kobiecego minimalizmu, albo – jak chce Rafał Syska – depozytariuszki modernizmu, uczennicy Roberta Bressona i Michaela Snowa. Ten znak firmowy powraca w przedłużających się ujęciach, w zamiłowaniu do ciszy, w powtarzanych w toku każdej z kolejnych wizyt w brukselskim domu matki obrazach ogrodu widzianego z okna: najpierw jeszcze z leżakiem ustawionym w słońcu, jakby przed chwilą ktoś na nim siedział, potem już złożonym, w końcu odstawionym na bok, w deszczu.

Przede wszystkim zaś autorski podpis realizuje się w wiedzy miłośników reżyserki, którzy tę szczególną relację między matką a córką śledzą od lat. Matka stale w Brukseli, a córka żyje życiem nomady, w nieustannej podróży. Już we wczesnym filmie Akerman, w nakręconych w Stanach Zjednoczonych Wieściach z domu (1976), obrazom pustych przestrzeni Manhattanu towarzyszą czytane przez autorkę z offu listy od matki, która tęskni i – choć nie wprost – domaga się powrotu córki. Córka o tym wie i – zdając sobie sprawę z nienormalności tak zaborczej relacji – zarazem ją rozumie. Bowiem jej relacja z matką naznaczona jest przez podskórną pamięć ocalonej z Zagłady, której strach nigdy do końca nie znika.

Kiedy więc, jeśli nie w tym właśnie filmie, rejestrującym w sezonie 2013/2014 odchodzenie matki, był czas na wydobycie ostatnich, nieutrwalonych wcześniej wyznań? Córka zbliża się do nich ostrożnie, od strony rozmów o gotowaniu albo czułych pochwał, jak była dumna z matki, gdy ona – taka piękna – przychodziła po nią po lekcjach. Od wspomnień o ojcu, który także przybył do Belgii z Polski, był kochany, ale nie radził sobie po wojnie w skórzanym biznesie. Od sporów o króla Leopolda, którego matka skłonna jest idealizować, więc córka musi jej przypomnieć, że on przecież współpracował z nazistami. Ale to, co najtrudniejsze, i tak nigdy do końca nie zostanie wypowiedziane. Co takiego zaszło, że dziesięcioletnia Natalia w 1938 roku wraz z rodzicami opuściła Polskę? Co przeżyła kilka lat później, kiedy znalazła się tam na powrót, lecz tym razem w obozie, w Auschwitz? Może najbardziej zapadająca w pamięć decyzja reżyserki to opowiedzenie o tym, co najgorsze, bez udziału matki, w rozmowie z meksykańską opiekunką. W kadrze jest tylko ona, poczciwa Meksykanka, która z bezmyślnym uśmiechem przyjmuje do wiadomości docierającą do niej zza kadru opowieść córki. „Aha, to dlatego Natalia jest taka dziwna? To stąd ma ten numer na ręce? Aha, była w obozie? To musiało jej być ciężko”. Tyle zostanie, tyle da się przekazać. Reszta jest milczeniem, jak zawsze.

Autorski znak firmowy przeciąga się do ostatniego obrazu filmu. W sąsiednim, wąskim pokoju córka wstaje z łóżka. Jest już ubrana, zakłada jeszcze buty. Za ścianą matka jeszcze jest, a może już jej nie ma. Na razie nie dowiadujemy się, że minie kilkanaście miesięcy, a córka podąży za matką. Tego z obrazu nigdy nie da się wyczytać.

No Home Movie

Francja, Belgia 2015, 115’

reż., scen. i zdj. Chantal Akerman, prod. Liaison Cinématographique, Paradise Films, wyst.: Chantal Akerman, Natalia Akerman, Sylvaine Akerman

Komentuj