Jestem najlepsza. Ja, Tonya

Bulwersująca historia Tonyi Harding – doskonale rokującej łyżwiarki figurowej, zamieszanej w brutalny atak na rywalkę, Nancy Kerrigan – wydaje się samograjem. Scenariusz mógłby powstać ze zlepku prasowych doniesień oraz sensacyjnych reportaży lub koncentrować się na filmowym śledztwie w poetyce "true crime stories". Zamiast tego otrzymaliśmy jednak film nieoczywisty w przekazie, odstawiający na bok to, co najgorsze w stereotypowym amerykańskim biopicu.

Reżyser Craig Gillespie portretuje główną bohaterkę jako zahartowaną w boju z despotyczną matką (świetna Allison Janney, nagrodzona Złotym Globem) i skłonnym do przemocy mężem Jeffem (Sebastian Stan), nieprzebierającą w słowach chłopczycę z amerykańskiej prowincji. Tonya nie wzbudza jednoznacznej sympatii, równocześnie jednak niełatwo jej nie lubić. Choć, niczym w klasycznym filmie biograficznym, opowieść prowadzona jest z jej perspektywy, a kamera nieustannie pozostaje blisko tytułowej bohaterki, twórcy stosują także zabiegi dystansujące. W odpowiednich momentach rozładowują napięcie humorem, rozbijają główną narrację zainscenizowanymi na podstawie autentycznych rozmów wywiadami z głównymi bohaterami i burzą czwartą ścianę – postaci często zwracają się do kamery, komentując wydarzenia. Kiedy w połowie projekcji nieuchronnie zbliża się newralgiczny punkt historii, Tonya zapowiada go: „Na to wszyscy czekaliście, wtedy zdarzył się ten pieprzony incydent”.

Tak zsubiektywizowana narracja i gra z oczekiwaniami widza służą ucieczce od taniej sensacji. Reżyser unika jednoznacznych ocen, podkreślając umowny i wariantywny charakter przedstawionych wydarzeń.

Małżeńskie konflikty między Jeffem i Tonyą pokazuje z perspektywy obojga małżonków, a feralną sprawę ataku na Kerrigan w znacznym stopniu traktuje jako poboczną historię, utrudniającą oskarżanej o współudział Harding przygotowanie się do turnieju. Jestem najlepsza… mimo swego publicystycznego potencjału w największym stopniu pozostaje bowiem opowieścią o trudach życia prywatnego i sportowej kariery.

Dziewczyna z niezamożnej rodziny, której nie stać na odpowiednio strojną sukienkę, zmuszona okrywać się przed występami futerkiem uszytym ze skór upolowanych przez ojca królików, wkracza do świata elitarnego, eleganckiego sportu.

W drodze do pierwszych sukcesów, ogólnokrajowego uznania i nominacji olimpijskiej Tonya zmaga się z jawną dyskryminacją Amerykańskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego. Reprezentanci establishmentu widzą w niej przedstawicielkę rednecków (sama zresztą mówi o sobie: „nigdy nie przepraszałam za bycie biedną wieśniarą”), osobę nieokrzesaną i nieprzystającą do wizerunku dyscypliny, który usiłują propagować. Sędziowie zaniżają więc jej oceny i, jak na ironię, odmawiają prawa do uczciwej konkurencji. Przełom następuje, gdy Harding jako pierwsza Amerykanka z powodzeniem wykonuje na zawodach potrójnego aksla – najtrudniejszy ze skoków w kobiecym łyżwiarstwie.

Bezwzględny rygor i to, co matka Tonyi uważa za negatywną motywację („Jeździ lepiej, kiedy jest wkurzona”), są w istocie przejawem emocjonalnego i psychicznego znęcania. Początkowo spore wsparcie dla łyżwiarki stanowił mąż Jeff, który jednak ostatecznie nieumyślnie przyczynił się do upadku kariery żony. Oskarżenia z ekranu padają także pod adresem głodnej sensacyjnych newsów i chętnie ferującej wyroki opinii publicznej. Atmosfera skandalu z pewnością nie sprzyjała zachowaniu olimpijskiego spokoju i zaważyła na rozczarowującym wyniku Harding podczas igrzysk w Lillehammer.

Przeglądając zdjęcia Tonyi Harding, można uznać, że aktorką, którą uroda naturalnie predestynuje do roli osławionej łyżwiarki, jest Amy Adams. Twórcy filmu dokonali bardziej nieoczywistego wyboru, stawiając na Australijkę Margot Robbie.

Upodobnienie jej do amerykańskiej łyżwiarki musiało kosztować charakteryzatorów sporo wysiłku. Harding w interpretacji Robbie pod powierzchownością niepokornej, pyskatej dziewuchy z nizin społecznych skrywa oblicze skrzywdzonej, czułej młodej kobiety i ambitnej sportsmenki. W jednej chwili jej nieokiełznana pasja przeradza się w pełen rozpaczy szloch, który musi za moment ustąpić czarującemu, scenicznemu uśmiechowi – bez niego bowiem nie ma szans na maksymalne noty. Odgrywając te stany, Margot Robbie wykonuje świetną robotę, wartą być może nawet Oscara – najwyższego złotego lauru w swojej profesji. Lauru, którego Tonya była tak blisko i tak daleko jednocześnie.

Jestem najlepsza. Ja, Tonya
I, Tonya
USA 2017, 119’
reż. Craig Gillespie, scen. Steven Rogers, zdj. Nicolas Karakatsanis, muz. Peter Nashel, prod. Clubhouse Pictures, LuckyChap Entertainment, wyst. Margot Robbie, Allison Janney, Sebastian Stan, Julianne Nicholson, Paul Walter Hauser

Komentuj