Fuga

Tak się zastanawiam, czy to przypadkiem nie akt najwyższej odwagi, by w rzeczywistości definiowanej przez plemienne podziały społeczne i polityczne przedstawić światu bohaterkę samotną i kompletną, za którą nikt i nic nie stoi. Taką, która i myśli, i czuje, i waha się, i dokonuje wyboru, i nie przeprasza, i nie oskarża, i ostatnie – najważniejsze – nie nazywa. Plastycznie spełniony, wyłaniający się z mroku, niemal monochromatyczny świat reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej oraz aktorki i scenarzystki Gabrieli Muskały jest miejscem widzowi nieprzyjaznym i niewygodnym, w którym pozycja obserwatora szybko zmienia się w pozycję uczestnika.

Tytułowa fuga to dysocjacyjne zaburzenie o podłożu nerwicowym. Mechanizm obronny przed rzeczywistością, która okazała się nie do zniesienia. Cierpi na nią Alicja (Gabriela Muskała) – dawniej Kinga – która po dwóch latach wraca w miejsce, z którego uciekła. Jej świadomość, pamięć, percepcja i tożsamość uległy rozłączeniu. Czy Alicja to Kinga? Czy powrót do domu, do dawnej siebie, ojca, matki, męża i dziecka w ogóle jest możliwy?

Doskonale znamy te historie. Sentymentalne opowieści telewizyjne o amnezji i niespodziewanym powrocie, lub te wypowiadane w języku dramatu psychologicznego, z wielką pokusą chwycenia widza za gardło. Jednak szantaż emocjonalny i prowadzenie za rękę nie jest tym, co interesuje autorkę Córek dancingu (2015).

Zużyta formuła w wyobraźni Smoczyńskiej i Muskały staje się wciągającym thrillerem tożsamościowym – pierwotnym i szczerym – który odkleja się nie tylko od zleżałych rozwiązań dramaturgicznych, lecz również od gładkich manifestów, samorealizacyjnej nowomowy i publicystyki.

Groza tej historii tkwi w nieoczywistościach, niedomknięciach, niejednoznacznościach, a także w pytaniu, które do każdego widza podpełza inaczej i w szczególnym dla niego momencie: „A ty jak wiele poświęcasz?”. Smoczyńska cienką linią kreśli gęstą sieć emocjonalnych zależności i ich opresyjnego charakteru, w których przewagę ma zawsze strona czująca mniej. I chociaż brzmi to jak oskarżenie, zupełnie nim nie jest. Autorka rzuca je jedynie w stronę semantycznego terroru, który kaleczy wszystkich.

Nazwiesz, zostaniesz nazwany – i już jesteś niewolnikiem, zakładnikiem słów: matka, córka, żona. Echa poddaństwa wobec społecznych ról bodaj najdobitniej pobrzmiewają w rozmowie Alicji z matką, gdy ta pyta: „Jaką byłam córką? A matką?”. W świecie Alicji znaczeniowy dyktator stracił wpływy. Lampa nie jest lampą, a małżeństwo małżeństwem. Smoczyńska z Muskałą nie rozkruszają obrazu polskiej rodziny, tylko wnikają głębiej. Stawiają pytanie o powody egzystencjalnego paraliżu, zaś utraconej tożsamości nadają status tożsamości odzyskanej. Oskubanej z ról, aż po istotę.

Bez fałszywych nut wybrzmiewa to w relacji małżonków. Od samego początku podejrzewamy, że świat Kingi i Krzysztofa (Łukasz Simlat), znany nam z opowieści, zdjęć i home video, nieuchronnie zanikał i skończył się w miejscu, w którym myśli i emocje zastępowały przedmioty, ściany i deklaracje. Ten świat obowiązków i powinności nie ma już racji bytu w nowej sytuacji, nieoswojonej i nienazwanej. Jest światem niejako unieważnionym. Powracająca w ciele Kingi Alicja – mimo dobrze znanej mapy pieprzyków i znamion – jest już obcym, nieopisanym terytorium, którego poznanie pozostaje do końca bardziej w sferze obietnicy niż spełnienia.

Tym samym nowa, rodząca się między nimi wzajemność niczym nie przypomina dawnych reguł gry. Alicja – z rozczochranymi włosami, w gepardzich getrach – nie jest już wyblakłą Kingą w beżowym trenczu, którą widzimy na rodzinnym nagraniu. Jest jak dzikie zwierzę, które chadza własnymi drogami. Ponowne spotkanie ich ciał jest bezpiecznym i higienicznym zachowaniem własnej intymności, odrębności i przestrzeni, którą utracili, rozpływając się w pozornie tylko dających bezpieczeństwo rolach żony/męża, matki/ojca. I doprawdy, tak zmysłowego i prawdziwego spotkania dwóch ciał i dwóch osobowości w polskim kinie dawno nie było.

Na zakończenie mogłabym zamieścić stosowną uwagę, że aktem najwyższej odwagi było pożegnanie reżyserki z duchologiczną dekoracją i odklejenie syrenich ogonów. Tyle że nie mam ochoty, ale i powodu, by traktować autorkę Córek dancingu protekcjonalnie.

Przeczucie, które pojawiło się w debiucie, w Fudze jest już wyraźną autorską deklaracją i zarazem obietnicą kolejnych artystycznych poszukiwań. Postać – z jej jasną i ciemną stroną – jest tym, co w kinie Agnieszkę Smoczyńską interesuje najbardziej. To za nią idzie i jej pozostaje wierna, bezapelacyjnie, do samego końca.

Artykuły tego samego autora

Komentuj