Dziedziczki

Paragwaj, położony w samym sercu Ameryki Południowej, jest jednym z najmniej znanych krajów tego kontynentu. Równie nieznana jest jego kinematografia, której rozwój zdławiono w latach 50. XX wieku, w okresie rządów Alfreda Stroessnera.

Doszedł on do władzy w 1954 roku w wyniku zamachu stanu i rządził przez kolejnych 35 lat, stając się najdłużej panującym południowoamerykańskim dyktatorem. „Trudna przeszłość wciąż nie została w naszym państwie przepracowana, a ślady reżimu nadal są obecne, choćby w mentalności ludzi i silnych kontrastach społecznych” – powiedziała mi kiedyś w wywiadzie Paz Encina, autorka Hamaca paraguaya (2006), należąca do twórców, dzięki którym paragwajskie kino powoli się odradza.

Do grona autorów biorących na warsztat historię zalicza się także Marcela Martinessiego, który w swoim kinie chętnie zwraca się ku przeszłości i tematom społecznym. Tak było  w Karai norte (2009), jego krótkometrażowym debiucie, rozgrywającym się w okresie wojny domowej w 1947 roku, i w Straconym głosie (2016), gdzie nawiązał do brutalnej pacyfikacji strajku rolników w 2012 roku. Podobnie jest w Dziedziczkach, pierwszym pełnometrażowym filmie reżysera, zanurzonych w historii i współczesności niestabilnego ekonomicznie, naszpikowanego podziałami społecznymi Paragwaju.

Bohaterkami są Chela i jej wieloletnia partnerka Chiquita, należące do tzw. generación perdida, czyli straconego pokolenia, które przyszło na świat w latach 50. XX wieku i większość życia spędziło w ponurych czasach dyktatury.

Pochodzą z zamożnych, uprzywilejowanych rodzin i mieszkają w willi pełnej antyków, obrazów, kosztowej zastawy i rodzinnych fotografii. Do wyższych sfer należą również ich koleżanki, w tym charakterna sąsiadka Pituca (jej pseudonim w Ameryce Południowej oznacza dosłownie kobietę pochodzącą z klasy wyższej), spędzająca popołudnia na grze w karty, sączeniu tereré i plotkowaniu. Na drugim końcu drabiny społecznej znajduje się postać Pati, Indianki Guarani, którą Chela i Chiquita, zgodnie z obyczajem wpisanym w życie elit, zatrudniły do pracy sprzątaczki i opiekunki.

Cały ten znany im dobrze świat przywilejów i sztywnie określonych relacji społecznych zaczyna się kruszyć, gdy na horyzoncie pojawiają się problemy finansowe, będące odbiciem kryzysu ekonomicznego, jaki dotknął Paragwaj kilka lat temu. Kobiety w związku z długami postanawiają wyprzedać rodzinny majątek, a ich willa pustoszeje, stając się smutnym symbolem dawnej świetności. Chiquita z powodu podejrzanych pożyczek trafia do więzienia. Chela zostaje sama, co początkowo budzi w niej niepokój – dotąd to jej partnerka organizowała ich wspólne życie. Wkrótce jednak odkrywa w tej nowej sytuacji szansę dla siebie: dość przypadkowo znajduje metodę na podreperowanie budżetu i poznaje smak niezależności, z której zaczyna czerpać siłę i przyjemność. Jej powściągliwość i nieufność wobec świata – istotne ślady tego, że dojrzewała w czasach brutalnej dyktatury i przyzwyczaiła się do wzmocnionego przez nią gorsetu klasy społecznej, ustępują na rzecz większej otwartości i pewności siebie. Chela budzi się z letargu „odziedziczonego” życia, przypominając sobie o własnych pragnieniach i przekraczając granice stawiane jej dotąd przez społeczeństwo i samą siebie.

Przemiana zachodzi w bohaterce stopniowo, co wspaniale oddają subtelne gesty, ruchy i zmieniające się spojrzenie wcielającej się w tę postać Any Brun (nagrodzonej za tę rolę Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale).

Jak wyznała w jednym z wywiadów, możliwość opowiedzenia historii kobiety w dojrzałym wieku była dla niej największą motywacją do powrotu do aktorstwa po latach przerwy. Świat Dziedziczek należy zresztą do postaci kobiecych – niemal nie zobaczymy i nie usłyszymy w tym filmie mężczyzn.

Jest to jeden z elementów odróżniających obraz Martinessiego od chilijskiej Glorii (2013, S. Lelio), z którą porównuje się go między innymi ze względu na podobny rys bohaterki w średnim wieku, rolę muzyki i pokrewny portret latynoamerykańskiego społeczeństwa. Tym, co jednak zdecydowanie różni obydwa obrazy, jest inna energia i atmosfera – w wypadku paragwajskiego filmu znacznie bardziej melancholijna, budowana poprzez dyskretną grę aktorską i stonowane, przygaszone zdjęcia. Znakomicie oddają one nastrój niedopowiedzeń, fantazji i tęsknoty, z których utkana jest ta pozornie prosta, a w istocie wielopoziomowa historia, wydająca się słodko-gorzką piosenką o prywatnym końcu świata. I cichym, powolnym wyzwoleniu.

 

Dziedziczki

Las herederas

Paragwaj, Niemcy, Urugwaj, Brazylia, Norwegia, Francja 2018, 98’

reż. i scen. Marcelo Martinessi, zdj. Luis Armando Arteaga, prod. La Babosa Cine, La Fabrica Nocturna Productions, wyst. Ana Brun, Margarita Irún, Ana Ivanova, Nilda González, María Martins.

Komentuj