Alleluja

Kalwaria i Alleluja to filmy Fabrice’a Du Welza będące częściami nieukończonej jeszcze trylogii, której motyw przewodni stanowi miłość. To właśnie w jej imię udręczeni i odurzeni bohaterowie popełniają kolejne, coraz straszniejsze zbrodnie. Jak sugerują wyjęte z chrześcijańskiego słownika tytuły, te zachowania noszą znamiona religijnej żarliwości, nawet fanatyzmu. Miłość jest dla postaci Du Welza czymś pokrewnym wierze: radykalnym sposobem na poradzenie sobie z poczuciem pustki.

Kalwaria (2004) opowiada o czwartorzędnym szansoniście, który podczas tournée po zapadłej prowincji pada ofiarą jej mieszkańców, w dosłownym sensie oszalałych z samotności. W centrum Alleluja znajduje się para kochanków: Michel uwodzi i okrada kobiety, Gloria jest jedną z jego ofiar. Chociaż oboje powinni trzymać się od siebie z daleka, przy ponownym spotkaniu postanawiają być razem, jako partnerzy w życiu i zbrodni. Udając brata i siostrę, ruszają na poszukiwanie naiwnych wdów, rozwódek i singielek.

Historia erotyczno-przestępczej kariery Michela i Glorii stanowi wariację na temat życia Raymonda Fernandeza i Marthy Beck, którzy działali w USA w latach 40. Tej smutniejszej wersji duetu Bonnie & Clyde poświęcono klasyczny już film The Honeymoon Killers (1969, L. Kastle). Jeśli jednak tamto dzieło przez większość czasu pozostaje w cyniczny wręcz sposób zdystansowane, to Alleluja wyróżnia się daleko posuniętym subiektywizmem. Zaprzęgając do tego wszystkie dostępne środki wyrazu, Du Welz stara się w pełni pokazać obłęd i dramat swoich bohaterów.
Alleluja jest bardziej poetyckim niż psychologicznym studium przypadku. Chociaż protagoniści podczas jednej z rozmów opowiadają o swojej przeszłości – on miał ciężkie dzieciństwo, a ona rozstała się z mężem – to te zdawkowe wyznania nie są w stanie w pełni wyjaśnić ich motywacji. To, co dzieje się między nimi, jest irracjonalne i dzikie, podyktowane przez potrzebę tak pierwotną, że nienadającą się do rozłożenia na czynniki pierwsze. Oboje zresztą wyglądają jak wygłodniałe wampiry: Laurent Lucas, który wciela się w Michela, ma ostre rysy i drapieżne spojrzenie, a Lola Dueñas grająca Glorię nieustannie wybałusza oczy i szczerzy zęby. Miłość nie jest jednak w stanie zmienić tych bestii w baranki. Kiedy Michel robi to, co umie najlepiej, tj. zaspokaja kobiety, Gloria wpada w szał, który prowadzi do przemocy. Zamiast złamanych serc i pustych portfeli „rodzeństwo” zostawia za sobą poderżnięte gardła i roztrzaskane czaszki. Sytuacja powtarza się raz po raz, jak w złym śnie, jak w micie o Syzyfie. Repetycyjna struktura nadaje historii skrajnie fatalistyczną wymowę: para wyrzutków skazana jest na coraz dalsze brnięcie w zbrodnię.

To wszystko zostaje ubrane w niezwykle ekspresyjną formę. Kamera biega za Michelem i Glorią, podgląda ich z niewielkiego dystansu, zagląda im prosto w twarz, wciska się między nich i plącze pomiędzy nogami. Wykorzystanie obskurnej taśmy 16 mm nadaje obrazowi niemalże taktylnego charakteru, podkreśla skazy ekranowego świata. Styl filmu jest nie tyle realistyczny, ile zmysłowy – zwłaszcza że Du Welz skupia się w pierwszej kolejności na ciele, z reguły niemłodym i nieatrakcyjnym. Efekt wzmacniają sceny gore, które są pozbawione finezji czy efektowności, polegają na żmudnym zmaganiu się z materią, szarpaniu, dźganiu i piłowaniu zaskakująco opornych tkanek. Jako kontrapunkt pojawiają się w Alleluja pojedyncze sceny o wizyjnym charakterze, w których zakochani bohaterowie wznoszą się ponad doczesność. Zalani światłem, poruszają się wtedy w zwolnionym lub przyspieszonym tempie, wiją w pościeli lub tańczą w rytualnym szale; mamy tu nawet surrealistyczną w swojej odmienności musicalową wstawkę. Co znaczące, ekstaza szybko dobiega końca i rzeczywistość z powrotem krzepnie w znanym, przykrym kształcie.

„Zaśpiewaj jakąś piosenkę o miłości” – rozkazuje szansoniście z Kalwarii jeden z oprawców, próbujący zachować fason, ale wyglądający, jakby znalazł się na skraju załamania nerwowego. „Poprosimy dwa bilety na jakiś film o miłości, taki ze szczęśliwym zakończeniem” – mówią, wchodząc do kina, Michel i Gloria w metaforycznym postscriptum do Alleluja. Wiedzą, że na sali projekcyjnej czeka ich tylko krótki odlot, ale nie mogą się powstrzymać. Wokół panuje ciemność, a nad wejściem do budynku wisi neon z napisem „Lux”, czyli „Światło”.

Piotr Mirski

Komentuj