1970

Grudniowe wydarzenia roku 1970 są doskonale znane. Upamiętnia je pomnik Trzech Krzyży, potrafimy zaintonować pieśń o Janku Wiśniewskim, a na gruncie kina fabularnego mamy szczegółową rekonstrukcję w postaci Czarnego czwartku (2011) Antoniego Krauze. Mimo to montażowy film dokumentalny Tomasza Wolskiego 1970 jest wyjątkowy i niezwykle ważny. Przyjmuje bowiem zupełnie inną perspektywę – perspektywę władzy.

Reżyser sięgnął w tym celu po materiały archiwalne – zachowane rozmowy między decydentami w czasie strajków na Wybrzeżu. To właśnie padające przez telefon słowa nadają strukturę wydarzeniom, które pierwszy raz jesteśmy w stanie poznać nie od strony ofiar, lecz oprawców. Wolski nie musi dodawać żadnego komentarza, władza obnaża się sama. Prezentowane dialogi mają dynamikę sprzęgniętą z rytmem tłumów, które wyszły na ulice pomorskich miast. Z początku władza jawi się niczym zirytowany ojciec, który jest zły na swoje niepokorne dziecko, że ma ono czelność się mu przeciwstawić. Nikt ani przez chwilę nie zastanawia się nad zasadnością strajku. Cel jest jeden – jak najszybciej uciszyć krzyczący tłum.

Szybko jednak z pozycji defensywnej przedstawiciele władzy przechodzą do ofensywy. Ktoś rzuca wymowne: „Może nie trzeba będzie…”, ktoś inny: „Oby”. Ledwie chwilę później nie zastanawiają się już „czy”, a jedynie „kiedy” i „jakimi środkami”. Od tego tylko krok do wojny domowej – otwartej walki władzy, reprezentowanej przez milicję i wojsko, z obywatelami, którzy mieli czelność wysunąć jakieś żądania. Na końcu zostaje huk strzałów, wybuchy petard i głuche dudnienie pałowania.

„Pętaczyny”, „żuliki”, „lać skurwysynów”, „spuśćcie im wpierdol” – tak o strajkujących mówią najwyżsi przedstawiciele państwa, podejmujący bezpośrednie decyzje podczas grudniowych wydarzeń.

Pełne agresji, arogancji i nienawiści słowa świadczą o wielkich emocjach, ale również zuchwałości. Rozsadzają jednocześnie legitymację władzy, niejako autodestrukcyjnie niszczą jakiekolwiek pozory demokratycznego stosunku rządzących do obywateli, obnażając nagi autorytaryzm. Padające w filmie słowa są najwyższym dowodem na niemoralność socjalistycznego ustroju.

Wolski podąża ścieżką innych wielkich dokumentalistów, którzy zdecydowali się na gest wejścia do archiwum. Jego film przypomina Blokadę (2005) Siergieja Łoznicy, ale także dokonania Macieja Drygasa, do których niemal bezpośrednio Wolski nawiązał swoim poprzednim filmem – Zwyczajny kraj (2020). W 1970 wydaje się oddawać cały głos materiałom audialnym i wizualnym, jednak jego artystyczny kunszt ujawnia się w niemal niewidocznym sposobie operowania nimi. Wolski stawia na poczucie immersji. Bogate archiwalia dają wgląd w najważniejsze wydarzenia – zarówno w fabrykach, jak i na ulicach. Dodatkowo zostały udźwiękowione: dokumentalista czyta zarejestrowanym ludziom z ust, dodaje wiarygodne urywki dialogów. Wszystko po to, by dać namiastkę ówczesnych nastrojów. Na to nakłada minimalistyczną, lecz sugestywną muzykę, która w odpowiednich momentach podbija emocje. Choć te i tak sięgają zenitu za sprawą podniesionych głosów dygnitarzy.

            Immersji towarzyszy precyzyjnie rozpisana dramaturgia, która ma swoją kulminację w scenie strzelania do robotników.

Trudno byłoby ją wydobyć, gdyby nie ryzykowna, ale trafiona decyzja o zastosowaniu animacji lalkowej. Figury dyskutantów stworzone są z miękkiego materiału, co daje surrealistyczne wrażenie dysonansu względem surowego materiału nagrań bezpieki. Pluszowi dygnitarze pozbawieni są grozy, przypominają zabawki w czerwonych rękach wyższego, socjalistycznego porządku. Wydają się oderwani od rzeczywistości, zainteresowani jedynie wykonaniem zadania – obrony status quo za wszelką cenę. Nie dziwi wobec tego ich gwałtowna reakcja – strajki były bowiem wycelowane w samo jądro socjalistycznej logiki gospodarki centralnie planowanej, obnażając, że podwyżka cen była błędem, świadczącym o niewydolności systemu.

Wolski dokonał głębokiej analizy logiki socjalistycznej władzy, wskazując na jej niemoralność i nieprawość, ale równocześnie na śmieszną marionetkowość dygnitarzy. Oddanie głosu zbrodniarzom mogło być ryzykowne, istniała wszak groźba neutralizacji ich punktu widzenia. Jednak minimalistyczna, a przy tym niezwykle elegancka reżyseria i właściwie poprowadzona dramaturgia sprawiły, że reprezentanci władzy skompromitowali się sami. W ten sposób choć w niewielkim stopniu sprawiedliwości stało się zadość.

 

1970

Polska 2021, 70’

reż. i scen. Tomasz Wolski, muz. Bartłomiej Tyciński, DJ Lenar, prod. Kijora

Artykuły tego samego autora

Komentuj