Płomienie

W jednej z pierwszych scen "Płomieni" Hae-mi, spotkana przypadkiem szkolna koleżanka głównego bohatera, pokazuje próbkę swojej pantomimy. Powolnymi i precyzyjnymi ruchami obiera i zjada wyimaginowaną mandarynkę. „Nie chodzi o to, żebyś myślał, że ona tu jest. Chodzi o to, żebyś zapomniał, że jej nie ma” – tłumaczy.

Jej słowa ustanawiają centralną dla filmu dialektykę obecności/nieobecności oraz rosnącą niepewność co do granicy między sferą realną a wyobrażoną. Będzie ona powracać wielokrotnie – pod postacią kota, który ukrywa się przed obcymi, czy starej studni, o której istnieniu pamiętają tylko niektórzy. Przekłada się ona także na dramaturgię dzieła, którą wyznaczają kolejne niespodziewane pojawienia się i zniknięcia – postaci, wątków oraz konwencji. Stale obecny w Płomieniach jest tylko Jong-su – kamera towarzyszy mu w każdej scenie, śledząc świat jego oczami. Mimo to ciężko się z nim utożsamić lub choćby zgadnąć, co odczuwa i myśli, jest bowiem nie tylko małomówny, ale też niezbyt rozgarnięty, niemalże autystycznie reagując na napotkanych ludzi oraz sytuacje. Brakuje mu także wyraźnego celu – niedawno skończył służbę wojskową, dorabia na pół etatu, a pytany o swoje plany odpowiada, że pracuje nad powieścią, w istocie jednak nie wie nawet, o czym mógłby pisać. Usprawiedliwiając się, przyznaje: „Świat to dla mnie zagadka”. To kolejne kluczowe dla Płomieni zdanie, niejako zinternalizowane przez pełen niedopowiedzeń film.

Zagadkowa jest choćby postać Bena, który wkracza pomiędzy Jong-su i Hae-min, przerywając nawiązujący się między nimi romans. Jego pojawienie się stanowi właściwe zawiązanie akcji, której sednem są coraz bardziej skomplikowane relacje między trójką bohaterów. Ben jest przeciwieństwem Jong-su – tajemniczy, bogaty, przystojny, zawsze pewny siebie, bawi się życiem, a być może też otaczającymi go ludźmi. Jego również najlepiej określają wypowiadane słowa: „Zrobię wszystko dla zabawy”. Identyfikują one kolejny wiodący temat Płomieni.

Wszystkie te tropy w subtelny sposób dopełniają się bądź rywalizują ze sobą, powoli przygotowując grunt pod płynne przejście od opowieści o nietypowym trójkącie miłosnym do quasi-kryminalnego śledztwa, uruchomionego – oczywiście – przez niezapowiedziane zniknięcie.

Dzięki temu, że trwający dwie i pół godziny film misternie i bez pośpiechu rozwija kolejne motywy i postaci (niektóre pozornie marginalne, a jednak celnie kontrapunktujące główną oś fabularną – tak jak wątki rodziców Jong-su), obie konwencje łączą się w sposób organiczny i niewymuszony.

Kunsztowne połączenia gatunkowe są zresztą specjalnością koreańskich twórców, a w miarę jak Płomienie dryfują w kierunku thrillera (lub też antythrillera, zważywszy na selektywne i krytyczne wykorzystanie tej formuły), drobne szczegóły zyskują na znaczeniu, zaś źródłem odbiorczego napięcia mogą stać się pozornie drugoplanowe elementy – zauważony na czyjejś ręce zegarek, wymówione na głos imię kota czy przejeżdżająca na drugim planie ciężarówka.

Dodatkowego smaczku całej intrydze dodaje jej niepewny charakter, konsekwentnie rozwijający ontologiczne wątpliwości wobec elementów świata przedstawionego.

Być może cała zagadka jest tylko subiektywną nadinterpretacją niepowiązanych ze sobą faktów? A może w toku filmu przekroczona zostaje cienka granica między rzeczywistością a urojeniem?

Jong-su utrzymuje, że nie wie, o czym pisać, mimo iż życie podsuwa mu kolejne pomysły na powieść. Niewykluczone jednak, że marzący o byciu pisarzem chłopak nie cierpi na brak wyobraźni, lecz przeciwnie – na jej nadmiar, który zamiast przelać na papier, projektuje na najbliższe otoczenie.

Drobne dwuznaczności Płomieni przypominają, że reżyserskie mistrzostwo zazwyczaj objawia się w detalach. Docenić to możemy w sytuacjach niepozornych – prowadzeniu scen dialogowych, w których samym sposobem kadrowania Lee Chang-dong buduje napięcie między bohaterami, lub dyskretnym wprowadzaniu ujęć z punktu widzenia postaci, sugerujących możliwość subiektywnego odbioru filmowej rzeczywistości.

Na uwagę zasługuje także umiejętne chwytanie drobnych epifanii dnia codziennego, takich jak ulotny odblask światła wpadający do pogrążonego w półmroku mieszkania oraz taniec przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca.

Choć kariera Lee rozwija się już od ponad dwóch dekad i obfituje w wybitne, nagradzane na najważniejszych festiwalach dzieła, to pod względem międzynarodowej rozpoznawalności wciąż pozostaje on w cieniu swoich bardziej znanych rodaków, z Kim Ki-dukiem i Park Chan-wookiem na czele. Mam jednak szczerą nadzieję, że Płomienie oświetlą lepiej tę postać i przybliżą do w pełni zasłużonego miana najlepszego współczesnego reżysera z Korei.

Płomienie
Beoning
Korea Południowa 2018, 148’
reż. Lee Chang-dong, scen. Oh Jung-mi, Lee Chang-dong, zdj. Hong Kyung-pyo, muz. Mowg, prod. Pine House Films, NHK, Now Films, wyst. Yoo Ah-in, Jeon Jong-seo, Steven Yeun

Komentuj