Wszystkie odcienie przeciętności. Steve Carell

Co sprawiło, że aktor mogący wydawać się wcielonym kryzysem wieku średniego potrafił wybić się ponad przeciętne komedie i z powodzeniem zagrać postaci tak różne, jak człowiek-mem Michael Scott z serialu Biuro, sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld, ojciec przeżywający narkotykową gehennę syna czy „dający się lubić” przemocowiec z telewizji śniadaniowej?

Steve Carell pozornie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie ma chłopięcego uroku Paula Rudda ani misiowatego czaru Setha Rogena, nie eksperymentuje też z niekomfortowym antyhumorem jak Will Ferrell czy Zack Galifianakis. Nawet pod względem talentu gwiazdor Biura wydaje się sytuować w bezpiecznej przestrzeni, gdzieś w połowie drogi między Owenem Wilsonem a Jonahem Hillem.

Odniesieniem dla kariery Carella jest dominująca w amerykańskiej mainstreamowej komedii przełomu tysiącleci grupa, ochrzczona przez media jako Frat Pack, do której należeli między innymi Ben Stiller, bracia Owen i Luke Wilsonowie, Will Ferrell, Jack Black i Vince Vaughn. Aktora można też zestawić z wkraczającym na scenę na początku XXI wieku i młodszym o pół pokolenia „gangiem Apatowa” (wspomniani: Rudd, Rogen, Hill, a także Jay Baruchel, Michael Cera, Jason Segel, James Franco i Christopher Mintz-Plasse). Niezależnie od kontekstu, w porównaniu z przedstawicielami wspomnianych grup Steve Carell długo mógł wydawać się co najwyżej solidnym wyrobnikiem: jego emploi stabilnie pozycjonowało go jako poczciwego „faceta z sąsiedztwa” – w średnim wieku, tyleż zabawnego, co przeciętnego. A jednak zestawiony ze slapstickowymi etatowcami z Frat Pack czy zapuszczającymi się nieraz na dalekie rubieże żenady „ziomalami Apatowa”, Carell potrafił swoją przeciętność przekuć w atut i uczynić zaskakująco interesującą: czy to eksplorując jej najdrobniejsze niuanse w poszukiwaniu komediowych akcentów, czy ukazując jej mroczniejsze i bardziej niepokojące odcienie.

Status komediowego everymana przełamał dopiero kilka lat po sukcesie 40-letniego prawiczka (2005, J. Apatow) rolami dramatycznymi, których zwieńczeniem okazał się Foxcatcher (2014, B. Miller) i Mój piękny syn (2018, F. van Groeningen).

 

Rozsądny wybór

Autorem jednej z najczęściej powtarzanych opinii o aktorstwie Carella jest jego przyjaciel i wieloletni pracodawca Jon Stewart, który – zauważając, jak wielu aktorów komediowych buduje swoją personę wokół „rany z przeszłości” – stwierdził, że „raną Steve’a jest chyba jej brak”. Ta celna konstatacja stała się „kluczem do Carella” również dla Judda Apatowa (zob. Friend 2020). Uwagi o pozbawionym ekscesów i ze wszech miar obyczajnym życiu aktora powtarzają się zresztą regularnie w poświęconych mu artykułach, co zakrawałaby na kliszę, gdyby tylko sam gwiazdor stale nie potwierdzał jej we wszystkich wywiadach. To dobry punkt wyjścia zarówno dla pobieżnej charakterystyki jego metody aktorskiej, jak i podsumowania ścieżki kariery, przynajmniej do czasu przełomowych ról w 40-letnim prawiczku i Biurze (NBC, 2005–2013).

Steve Carell urodził się w 1962 roku w Concord w stanie Massachusetts jako najmłodszy z czterech synów. Jego ojciec był włoskiego i niemieckiego pochodzenia, a matka miała polskie korzenie. Młody Steve uczęszczał do prywatnej szkoły dla chłopców w Concord, a w 1984 roku ukończył Denison University w Granville w Ohio. Początkowo planował karierę prawniczą, jednak po „rozsądnej rozmowie z rodzicami”, podczas której rodzina Carellów rozważyła po prostu za i przeciw dla różnych ścieżek kariery najmłodszego z synów, ostatecznie zdecydował się na aktorstwo. Jego dalsze aktorskie losy nie obfitowały ani w nagłe zwroty akcji, ani w producentów proponujących role nieoszlifowanemu diamentowi nocami pracującemu w dinerze. Steve związał się z chicagowskimi trupami teatralnymi Seedy Theatrical Company i – od 1993 roku – wpływową The Second City, gdzie poznał Stephena Colberta i Adama McKaya. W tym okresie dostawał też swoje pierwsze angaże w zapomnianych filmach w rodzaju Life As We Know It! (1991, F. Levey) czy Niesforna Zuzia (1991, J. Hughes), jednocześnie wytrwale szlifując umiejętności improwizatorskie.

Doświadczenie w improwizacji okaże się kluczowe zarówno dla niego, jak i dla wielu młodych aktorów z jego orbity, zwłaszcza dla obsady Biura (zob. Friend 2020).

Warto jednak zauważyć, że – w przeciwieństwie do wchodzących na scenę niedługo po nim reprezentantów „gangu Apatowa” – Carell nigdy nie próbował robić kariery w stand-upie. Na jego formację nie miały więc wpływu typowe dla amerykańskiej odmiany gatunku szarże, bezczelność czy balansowanie na granicy politycznej poprawności i dobrego smaku. Jako swoje ówczesne inspiracje Carell wymienia co prawda George’a Carlina i Steve’a Martina, nietrudno jednak dojść do wniosku, że młody aktor czerpał raczej z dobrodusznej komedii tego drugiego niż z anarchizującego, politycznego humoru Carlina.

40-letni prawiczek

 

Znaczącym krokiem naprzód była współpraca z Jonem Stewartem: w latach 1999–2004 aktor został korespondentem w jego The Daily Show. W tworzonych dla programu skeczach solo bądź ze Stephenem Colbertem Carell wykreował galerię postaci, których wspólnym mianownikiem była przystępność i rozpoznawalność: czy to jako emanujący przerysowanym optymizmem analityk finansowy, czy jako podpity „biały kołnierzyk” na kolacji biznesowej, przyszły gwiazdor 40-letniego prawiczka prawie nie rozstawał się z nudnym garniturem, poprawnym uśmiechem i wizerunkiem przeciętnego faceta z klasy średniej w równie średnim wieku. Poza wachlarzem komediowych bohaterów stworzonych na potrzeby programu, czas spędzony z The Daily Show dał Carellowi również możliwość poznania realiów pracy w popularnym programie codziennym, co przyda mu się wiele lat później w The Morning Show (Apple TV+, 2019–).

 

40-letni debiutant

Na początku XX wieku Carell zaczyna dostawać pierwsze role komediowe w większych projektach, takich jak Bruce Wszechmogący (2003, T. Shadyac) czy Legenda telewizji (2004) wyreżyserowana przez znajomego z trupy teatralnej, Adama McKaya. W obu filmach gra popularnych dziennikarzy telewizyjnych, wyraźnie nawiązując do persony przeciętniaka z The Daily Show, a jednocześnie rozbudowując ją o tandetne stylizacje i samcze zadufanie (Legenda telewizji) oraz dość ograne gagi krążące wokół niedoskonałej fizjonomii mężczyzn w średnim wieku (do których niestety powróci w mniej chlubnych tytułach ze swojego komediowego dorobku).

Oba wspomniane filmy okazały się wielkimi sukcesami komercyjnymi i doczekały się kontynuacji (Evan Wszechmogący [2007, T. Shadyac] oraz Legenda telewizji 2: Kontynuacja [2013, A. McKay]); dały też Carellowi możliwość współpracy z pierwszoligowymi nazwiskami komediowego mainstreamu (Jimem Carreyem w Brusie… oraz Willem Ferrellem w Legendzie…). Przede wszystkim jednak na planie tej drugiej produkcji Carell poznaje Judda Apatowa, który był producentem Legendy Apatow nie był jeszcze gwiazdą nowej komedii, ale już wtedy stanowił kluczową dla niej postać, będąc zwornikiem między mocno zakorzenioną w latach 90. Frat Pack a debiutującą w następnej dekadzie grupą młodszych komików, znaną później jako team Apatow bądź – z racji żydowskich korzeni większości jej przedstawicieli – kosher comedians. Przede wszystkim był zaś Apatow postacią rzutką, której udało się przekonać studio do banalnie prostego pomysłu Carella – filmu o fajtłapowatym prawiczku w średnim wieku (Handy 2018).

To właśnie 40-letni prawiczek – bo o tym filmie mowa – katapultował Apatowa i Carella do sławy, jednocześnie w dużej mierze pieczętując najważniejsze elementy komediowego emploi aktora. Grany przez niego tytułowy prawiczek Andy to facet w średnim wieku, sympatyczny i lubiany, lecz postrzegany przez otoczenie jako nieudacznik (jedną z życiowych klęsk bohatera jest dojeżdżanie do pracy rowerem). Do tego jest zakompleksionym cholerykiem, jednak niepozbawionym przy tym ludzkiego ciepła i bardzo złaknionym uczuć.

Dla późniejszych komediowych wcieleń Carella ważna będzie także niespecjalnie mieszcząca się w kanonie męskiego piękna i będąca źródłem dyskomfortu powierzchowność Andy’ego: nadmierne owłosienie (jedną z najbardziej znanych scen Prawiczka jest depilacja klatki piersiowej; problemy z nadmiarem włosów będzie też miał tytułowy bohater niezbyt udanego Evana Wszechmogącego), niemodne ubranie, zestaw żenujących min i ogólna gapowatość wejdą do repertuaru chwytów, do których Carell sięgać będzie wyjątkowo często w następnej dekadzie.

Biuro

 

Równolegle z 40-letnim prawiczkiem powstaje druga produkcja, która ugruntuje pozycję Carella, a jednocześnie dopełni jego komediową personę. Mowa o Biurze – amerykańskiej wersji brytyjskiego hitu telewizyjnego (BBC, 2001–2003); co ciekawe, po pierwszym sezonie losy amerykańskiej adaptacji ważyły się i uratował ją dopiero sukces Prawiczka. W Biurze Carell wciela się w kultową postać Michaela Scotta – szefa regionalnego (i nieco prowincjonalnego) oddziału dużej firmy handlującej papierem. W przeciwieństwie do swojego brytyjskiego pierwowzoru granego przez Ricky’ego Gervaisa i zdradzającego wszelkie oznaki psychopatii, postać Michaela jest znacznie bardziej zniuansowana i ambiwalentna. Carell przyznawał, że uczynił ją taką celowo z myślą o telewidzach, którzy co wieczór „zapraszają bohaterów ulubionego sitcomu do domu” (Handy 2018), ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że różnica między kreacjami Brytyjczyka i Amerykanina wynika przede wszystkim z zupełnie odrębnych charakterów aktorów, a przynajmniej person. Dość powiedzieć, że – przynajmniej od fantastycznego drugiego sezonu – wady Michaela, choć przybierają czasami groteskowo przerysowane formy, wynikają nie z perfidii, lecz z jego absolutnego braku wyczucia społecznego. Z kolei motywacjami kierującymi tą postacią okazują się zwykła potrzeba akceptacji i głód uczuć (o tyle zrozumiały, że w kontaktach z płcią przeciwną Michael Scott był jeszcze bardziej niezgrabny i nieporadny niż Andy z Prawiczka). Głównym motorem akcji amerykańskiej wersji Biura stają się przez to niezwykle ludzkie i bardzo przeciętne wady Michaela, zaś wiodący komediowy ton tej postaci wyrasta z czystego cringe’u: bohater jest jak żenujący podpity wujek wygłupiający się na weselu, ale nie jest to postać, której nie znosimy – raczej mu współczujemy.

Poza emploi Carella na przystępność postaci Michaela (oraz większości bohaterów Biura) wpłynęły również: skracająca dystans formuła mockumentu, oddanie steru aktorom, z których sporo bywało też scenarzystami, reżyserami i producentami serii (zob. Greene 2020), jak i kluczowa rola aktorskich improwizacji, decydujących o kształcie wielu kultowych – czy może raczej „memogennych” – scen serialu. Prym w tych ostatnich wiódł właśnie Carell.

Warto dodać, że gwiazdor buduje wyrazistość i komizm postaci Michaela Scotta na aktorskiej przesadzie – nietypowym dla siebie chwycie, który jednak w na wpół improwizowanym Biurze pasuje jak ulał. Szef firmy Dunder Mifflin jest niewątpliwie cholerykiem, co pozwala Carellowi pofolgować w zakresie ekspresji: jeśli w Prawiczku cielesność tytułowego bohatera stanowiła raptem punkt wyjścia do paru gagów, to w postaci Scotta może ona w końcu eksplodować. Michael wyjątkowo często wrzeszczy, stroi przerysowane miny, nadyma się, wytrzeszcza oczy, a trajektorie rysowane przez jego brwi zawstydziłyby Emilię Clarke. Słowem – zmienia się w gifa, z którego znają go odbiorcy z pokolenia Z, często nawet nieznający serialowego pierwowzoru (swoją drogą dla młodszych widzów Biuro może stanowić synonim problematycznego gustu poprzedniej generacji, podobnie jak uwielbiani przez X-ów Przyjaciele). Aktorska nadekspresja to oczywiście wysokooktanowe paliwo dla cringe’u – jednego z głównych chwytów, na których oparto postać Scotta. W przyszłości aktor będzie jej używał znacznie oszczędniej, ale jego nieprawdopodobna plastyczność i łatwość w wyrażaniu emocji będą atutami, po które sięgnie w filmach tak odmiennych jak Mój piękny syn (wariant melancholijny), Wojna płci (wariant choleryczny) czy Mała miss (wariant depresyjny).

Mała Miss

 

Gamonie i wrażliwcy

Carell dyskontował sukces Prawiczka (i poniekąd Biura), występując w serii mniej lub bardziej udanych komedii, w których eksplorował postać niezbyt inteligentnego przeciętniaka w średnim wieku. Obok wspomnianych kontynuacji Legendy telewizji i Bruce’a Wszechmogącego należy tu wymienić gwiazdorsko obsadzonego Niewiarygodnego Burta Wonderstone’a (2013, D. Scardino), w którym Carell gra tandeciarskiego magika odkrywającego siłę przyjaźni, przy okazji pozbywając się – dziś powiedzielibyśmy – boomerskich gustów i uprzedzeń, czy Kolację dla palantów (2010, J. Roach), w której jego postać, poczciwo-irytująca krzyżówka Forresta Gumpa z obydwoma tytułowymi bohaterami Głupiego i głupszego (1994, P. Farrelly), uzmysławia bohaterowi granemu przez Paula Rudda wartość szczerości i prostolinijności.

Obok filmów tyleż rozwijających, co eksploatujących do cna figurę gamonia o złotym sercu, fala popularności Carella w połowie pierwszej dekady XXI wieku zaowocowała projektami, które w ciekawszy sposób wykorzystywały jego potencjał komediowy.

Aktor zaczął bowiem pojawiać się w komediach romantycznych (Ja cię kocham, a ty z nim [2007, P. Hedges] czy Kocha, lubi, szanuje [2011, G. Ficarra, J. Requa]), komediach sensacyjnych (Dorwać Smarta [2008, P. Segal] i Nocna randka [2010, S. Levy]), filmach familijnych (Aleksander – okropny, straszny, niezbyt dobry, bardzo zły dzień [2014, M. Arteta]), czy w końcu w lekkich komediodramatach (Mała miss [2006, J. Dayton, V. Faris]).

Zwłaszcza ten ostatni film wydaje się przełomowy, gdyż pozwolił Carellowi pokazać się z nieco innej strony, nie rezygnując przy tym z dobroduszności i komediowego tonu charakteryzujących większość postaci, w które wcielał się w tamtym okresie. W Małej miss gra załamanego profesora literatury, geja i specjalistę od Prousta, który po utracie pracy i próbie samobójczej zmuszony jest zamieszkać ze swoją sympatyczną, ale z pozoru dość przeciętną rodziną z klasy średniej. Traf chce, że najmłodsza latorośl – siedmioletnia Olive – startuje w wyborach Małej Miss, więc cała rodzina pakuje się do vana i wyrusza na konkurs do odległego Redondo Beach w Kalifornii. Co znamienne, ten ciepły film drogi przekazywał nie tylko typowe dla kina familijnego banały o wartościach rodzinnych, ale stanowił też zjadliwą krytykę amerykańskiego kultu sukcesu: poza tytułowym konkursem małych piękności pogoń tę uosabiał ojciec rodziny (i jednocześnie najmniej sympatyczny jej członek), próbujący rozkręcać karierę trenera personalnego. Postać Carella stanowiła dla niego dobrze pomyślaną przeciwwagę, punktując frazesy o samorozwoju spostrzeżeniami o wartości smutku, słabości i zwątpienia. Karkołomny pomysł pożenienia kina familijnego z tematyką depresji, samobójstwa i straconych szans okazał się strzałem w dziesiątkę. Na Małą miss spadł deszcz nagród, z Oscarem za scenariusz i Nagrodą Gildii Aktorów Ekranowych dla całej obsady, a w gwiazdorze Biura zaczęto jednocześnie dostrzegać kogoś więcej niż komediowego wyrobnika ze średniej półki.

Okazało się, że Carell może udźwignąć role dramatyczne, zaś dzięki wewnętrznemu ciepłu i aurze „faceta z sąsiedztwa” jego traumy stają się bardziej „ludzkie” – przystępne i zrozumiałe.

The Morning Show

 

Złamani faceci

Odnalezienie klucza do postaci dramatycznych zaowocowało szeregiem najwybitniejszych ról Carella, który – jak niektórzy jego koledzy z Frat Pack (na przykład Adam Sandler w Nieoszlifowanych diamentach [2019] braci Safdie) – okazał się jednym z aktorów komediowych osiągających swoje wyżyny poza komedią, choć nie porzucających jej całkowicie. Do galerii bohaterów Carella zmagających się z traumą zaliczyć można: Larry’ego z Last Flag Flying (2017, R. Linklater), weterana z Wietnamu, którego syn ginie w Iraku; Marka z nieco czułostkowego Witajcie w Marwen (2018, R. Zemeckis), który traumę ciężkiego pobicia przepracowuje w bezpiecznym świecie modelarstwa; w pewnym sensie również analityka finansowego po załamaniu nerwowym z Big Short (2015, A. McKay); czy wreszcie ojca zdruzgotanego narkotykowym uzależnieniem dziecka w Moim pięknym synu – jego najlepszej roli dramatycznej.

Wspólną cechą wspomnianych ról jest wrażliwość i odsłonięcie się bohaterów Carella – ich cierpienia nie musimy się domyślać, zaś za sprawą cechującej większość kreacji aktora prostolinijności łatwiej jest nam im współczuć: przecież nie cierpi nieskazitelne hollywoodzkie bożyszcze z kwadratową szczęka, tylko sympatyczny facet z sąsiedztwa z dużym nosem.

Jednocześnie – może poza Witajcie w Marwen – Carellowi udaje się w rolach dramatycznych nie popadać w sentymentalizm i cierpiętnictwo. Jego postaci są wielowymiarowe, a udręka pozostaje tylko jednym z odcieni kreacji.

Na osobną uwagę zasługuje w końcu rola w Foxcatcherze, radykalnie odmienna od dotychczasowych. Odważne przełamanie emploi i fizyczna transformacja to coś, co zwykle nie umyka uwadze Akademii Filmowej, tak więc rola Johna du Ponta przyniosła aktorowi jedyną jak dotąd oscarową nominację. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że pod groteskową charakteryzacją (czy Carellowi naprawdę trzeba powiększać nos?) przytłumiona została też aktorska ekspresja i humanistyczna nuta, którą ten potrafił obdarzyć najbardziej antypatyczne ze swoich postaci. Wycofanie i emocjonalna skorupa, którą obnosi milioner każe się domyślać dawnej traumy, lecz nieprzeniknioność du Ponta jest tyleż intrygująca, co na dłuższą metę irytująca. Rola dziedzica petrochemicznej fortuny sponsorującego zawodowych zapaśników to ewenement w dorobku Carella, ale nie był to jedyny raz, gdy wcielał się on w postaci antypatyczne czy wręcz w jednoznacznych antybohaterów. Poza Foxcatcherem zawsze jednak potrafił obdarzyć ich pierwiastkiem ludzkim – przywary nie były demoniczne, raczej rozbrajająco człowiecze i niskie. Tropem Michaela Scotta z wczesnych sezonów Biura poszedł więc Carell, grając bufonowatego tenisistę Bobby’ego Riggsa z Wojny płci (2017, J. Dayton, V. Faris), tytułowego magika z Niesamowitego Burta Wonderstone’a, czy użyczając głosu i sporej dawki charakterystycznej choleryczności animowanemu Gru z Jak ukraść Księżyc (2010, Ch. Renaud, P. Coffin) i jego kontynuacjach. Ostatecznie nawet Carellowski Donald Rumsfeld z Vice (2018, A. McKay) w zaskakujący sposób łączył makiaweliczny cynizm z jowialnością cwanego wujka.

Foxcather

 

Rola sekretarza obrony była też znamienna dla ewolucji, powiedzmy, pozycji społecznej bohaterów Carella. Równolegle z kolejnymi sukcesami gwiazdy 40-letniego prawiczka oraz Biura i wraz z wchodzeniem aktora w coraz bardziej zaawansowany wiek średni w jego dorobku pojawiało się więcej portretów już nie tylko nieporadnych gamoni, ale i figur władzy: kongresmena (Evan Wszechmogący), wspomnianego już Donalda Rumsfelda, wysoko postawionego finansisty (Big Short), dowódcy sił kosmicznych (Siły Kosmiczne [Netflix, 2020–]), w końcu rzutkiego spin doctora demokraty (przewrotne i zaskakująco progresywne Cynicy i praktycy [2020, J. Stewart]) i świadomego swych wpływów wieloletniego gospodarza telewizji śniadaniowej (The Morning Show). Postaci te stanowiły co najwyżej dalekie echo komicznego, bo do osiągnięcia pozycji prawdziwego autorytetu jedynie nieporadnie aspirującego, szefa z Biura, dzieląc z nim tylko Carellowską bezpośredniość i przystępność. Wraz z biegiem lat dziś niemal 60-letni aktor stał się wiarygodny w rolach bohaterów uosabiających autorytet i władzę – nawet jeśli bywają one obśmiewane na równi z innymi przywarami mężczyzn w słusznym wieku.

 

Sympatyczny przemocowiec

Przyjrzyjmy się ostatniej ze wspomnianych postaci Carella, a przy tym jednej z jego najlepszych ról (siódma nominacja do nagrody Emmy). W The Morning Show wciela się on w doświadczonego gospodarza programu śniadaniowego Mitcha Kesslera, który traci pracę po tym, jak oskarżono go o molestowanie seksualne. Produkcja Apple TV+ stanowi jedną z ciekawszych (obok np. Asystentki [2019, K. Green]) ekranowych odpowiedzi na ruch #MeToo nie tyle za sprawą słusznego wydźwięku czy (nieco przewidywalnych) rozwiązań fabularnych, ile dzięki odważnej decyzji castingowej: przekonanym o swojej nietykalności przemocowcem jest wszak znany i sympatyczny facet o rozbrajającym uśmiechu, gość, którego niemal nie sposób nie lubić. Obsadzając Carella w roli molestatora emanującego urokiem osobistym, twórcy The Morning Show stąpali po cienkim lodzie, ryzykowali bowiem oskarżenia zarówno o skupienie nadmiernej uwagi na męskim bohaterze (jak stało się w Tytule do praw [2015, P. Sollett], w którym Carell realizował aktorski wariant kompleksu zbawcy, odsuwając nieco w cień dramat protagonistek granych przez Julianne Moore i Elliota Page’a), jak i o zbytnie uczłowieczenie go.

Wydaje się jednak, że Carellowska figura „uroczego przemocowca” broni się właśnie dzięki swojej przewrotności: poznawszy ciepłą i bezpośrednią stronę Mitcha, tym bardziej jesteśmy w stanie zrozumieć zaufanie, którym darzyły go jego ofiary, a także ich zwiększony przez szok ból – Roger Ailes grany przez Russella Crowe’a w miniserialu Na cały głos (Showtime, 2019) budził odrazę już na pierwszy rzut oka, ale któż spodziewałby się czegoś złego po podtatusiałym poczciwcu o twarzy Steve’a Carella?

Rola w The Morning Show stanowi jednocześnie interesującą syntezę aktorskich wcieleń aktora, jak i zapowiedź potencjalnych nowych możliwości obsadowych: choć pozostaje on daleki od slapstickowych wygłupów dawnych filmów Frat Pack, Carell przemyca do portretu Mitcha nuty znane z jego wcześniejszych ról: przywary wieku średniego, skłonności do cholerycznych wybuchów i łatwość w budzeniu sympatii (a może też cynizm, z jakim wykorzystuje tę zdolność do unikania konsekwencji swoich przewinień?). By uzmysłowić sobie pełnię aktorskiego potencjału Carella (złośliwi powiedzieliby: nierówną formę), należy też The Morning Show zestawić z niewyrafinowanymi Siłami Kosmicznymi czy ambitnym Moim pięknym synem. Można się spodziewać, że w najbliższej przyszłości gwiazdor będzie swobodnie lawirował między tymi trzema wcieleniami o podobnym mianowniku: uroku mężczyzny w średnim wieku nieobawiającego się być przeciętnym – w pełnym tego słowa znaczeniu.

 

Artykuły tego samego autora

Komentuj