„Nie mam zamiaru już niczego udawać”. wywiad z Jagodą Szelc

„Na festiwalu w Gdyni spotkało mnie wiele różnych dziwnych rzeczy. Jedni mówili: »Teraz zrób reklamę i pokaż, co rzeczywiście potrafisz«, inni naciskali: »Nie rób zbyt szybko drugiego filmu, bo jak spieprzysz, to spieprzysz już po całości swoją karierę«. Ludzie, którzy mnie nie znają, sami zakładają z góry wizję mojej ścieżki zawodowej. Otóż oświecę ich: nie widzę siebie w roli filmowca i wcale nie chcę nim być” – w rozmowie z MATEUSZEM DEMSKIM i DAWIDEM DRÓŻDŻEM mówi JAGODA SZELC, reżyserka i scenarzystka znakomicie przyjętego debiutanckiego filmu "Wieża. Jasny dzień".

Mateusz Demski, Dawid Dróżdż: Czy myślisz, że jesteśmy w przededniu apokalipsy? Wieża. Jasny dzień to film, który wzbudza taki niepokój.

Jagoda Szelc: Uważam, że żyjemy w czasach głębokiego kryzysu. Oczywiście możemy wypierać taką myśl, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi niestety na to wskazują. Każda epoka ma swoją specyficzną chorobę, lecz największą chorobą XXI wieku nie jest dżuma czy inna zaraza, a… narcyzm. Ten stan jest podsycany przez media społecznościowe, o czym zresztą pisał Zygmunt Bauman: „To nie my tworzymy już wirtualną rzeczywistość, tylko ta rzeczywistość tworzy nas”. Oprócz tego pojawia się w Wieży… wiele innych problemów: choćby wątek kryzysu migracyjnego, który jest spowodowany nie tylko konfliktami zbrojnymi, ale też postępującymi zmianami ekologicznymi. Według raportu IPCC [Intergovernmental Panel on Climate Change] – organizacji powołanej w celu oceny ryzyka związanego z wpływem człowieka na zmianę klimatu – od drastycznych sprzężeń zwrotnych dzieli nas od 50 do 150 lat. Chciałam zatem zrobić film w rodzaju „małej apokalipsy”.

Nie takiej znowu małej, a już na pewno nie dla ciebie. Twoje bohaterki wydają się ulepione z prywatnych sytuacji – dramatów rodzinnych. Niech zgadnę: ty też masz za sobą taką apokalipsę?

Szczerze mówiąc, przeżyłam apokalipsę chwilę po zakończeniu prac nad Wieżą… Chyba jest już tak, że cokolwiek robię, opiera się to na ideologii, zgodnie z którą koniec końców i mnie musi dotknąć jakaś tragedia, aby mój autorski głos nie pozostał pusty i bez wyrazu. Faktycznie na pewnym poziomie obie bohaterki odziedziczyły moje cechy. Z jednej strony jest Mula, która ma potworną potrzebę kontroli swojego świata. Jest tytułową wieżą, czyli swoistą fortyfikacją. Z drugiej strony mamy Kaję, która jest pozbawiona tych ambicji. Prawda jest taka, że są tylko dwa podejścia do życia: albo jesteś owner [właścicielem], albo renter [najemcą]. Generalnie większość z nas jest renters, ale stara się zachowywać jak owners, co chyba stanowi nasz największy problem jako społeczeństwa.

Czyli mówiąc wprost, ten film to protest.

Faktycznie Wieża… jest protest songiem. W skali mikro opowiada o kryzysie rodziny, jednak w skali makro to historia o obsesji kontroli: codziennej pogoni, postrzeganiu ambicji jako wartości pozytywnej, a także przekonaniu, że miłość można posiadać na własność. Ten zespół cech to coś, co stoi w jawnej opozycji do naszej natury; jest jakimś zaprzeczeniem pierwotnej postawy let it go. Zresztą mój przyjaciel opowiedział mi kiedyś o sytuacji, kiedy to w czasie lekcji nauczycielka powiedziała do niego: „Dmyszewicz, ty nie masz żadnych ambicji!”. Wiecie jak zareagował? Doszedł do wniosku, że to zajebiście. Teraz kieruje się dewizą: „wszystko, co najgorsze na świecie, wywodzi się właśnie z ambicji”. Mądry człowiek.

Ciekawe, jak wyglądają twoje ambicje po festiwalu w Gdyni. Ktoś może powiedzieć: była na ustach wszystkich, to teraz przewróci się jej w głowie.

Myślałam o tym po powrocie do Łodzi. Na festiwalu w Gdyni spotkało mnie wiele różnych dziwnych rzeczy. Jedni mówili: „Teraz zrób reklamę i pokaż, co rzeczywiście potrafisz”, inni naciskali: „Nie rób zbyt szybko drugiego filmu, bo jak spieprzysz, to spieprzysz już po całości swoją karierę”. Ludzie, którzy mnie nie znają, sami zakładają z góry wizję mojej ścieżki zawodowej. Otóż oświecę ich: nie widzę siebie w roli filmowca i wcale nie chcę nim być. Reżyserką i scenarzystką tylko bywam. Wtedy też skupiam się na konkretnym filmie, ale przede wszystkim praktykuję w ten sposób tworzenie sztuki. Poza tym nie wydaje mi się, że będę to robiła do końca życia, ponieważ uważam, że wykonywanie tylko jednego zawodu jest zboczone i w jakimś sensie psychopatyczne. Ty jako człowiek się zmieniasz, ale twój zawód nie?

I z tym rozerwaniem mamy do czynienia w Wieży…: pomiędzy reżyserią a twoim doświadczeniem artystycznym; kinem gatunkowym a psychologicznym.

Nie nazwałabym tego rozerwaniem, a raczej świadomym działaniem. Oprócz tego, że zawsze marzyłam o tym, aby spróbować swoich sił przy realizacji pełnego metrażu, chciałam przede wszystkim zrobić film, który miałby przynajmniej jedną woltę gatunkową. Zwróćcie uwagę choćby na Full Metal Jacket Kubricka, gdzie nagle w połowie filmu ginie główny bohater. Chciałam zrobić coś podobnego, czyli film, który rozpadnie się na oczach widza.

Pomysł świetny. Pytanie, czy widzowie są na to gotowi?

Andrzej Wajda powiedział kiedyś, że gdy widz nie rozumie, to się obraża. Faktycznie coś w tym jest, bo coraz częściej czujemy potrzebę kontroli nad filmem, chcemy wiedzieć, o czym konkretnie opowiada. W momencie, kiedy twórca zostawia otwarte zakończenie, ludzie reagują wręcz panicznie. Choć to interesujące – z jednej strony domagamy się wolności twórczej, a z drugiej czujemy dyskomfort, gdy ją otrzymujemy. Ten film jest zatem maszynką, która sprawdza, na ile jesteśmy gotowi na takie niecodzienne doświadczenie. Czuję, że ja jestem, i nie planuję opuszczać tej szarej strefy. Zresztą wyobraźcie sobie, że przez trzy lata robiłabym film o tym, że – na przykład – pani kochała pana, i ktoś po pokazie przyszedłby do mnie i powiedział: „Tak, ta pani kochała pana”. Uwierzcie, że chyba strzeliłabym sobie w łeb z nudów. Mnie bardziej interesuje, co myślą inni. Wolę, gdy w grę wchodzi wolna wola i interpretacje zaczynają być podzielone. Kiedy jedni widzowie uważają, że bohaterowie pod koniec mojego filmu są martwi, zaś inni twierdzą, że się obudzili.

Może to dlatego, że nie ma jednej prawdy.

Pytanie, czy w ogóle istnieje jakaś prawda? Jarosław Kaczyński robi złe rzeczy, ale z drugiej strony zabrał ostatnio ważny głos w obronie zwierząt, sprzeciwiając się tym samym ustawie o hodowli zwierząt futerkowych. Jaki jest zatem?

To brzmi jak słowa Krzysztofa Kieślowskiego, który twierdził, że każdy czyn można usprawiedliwić. Tak wygląda twoja postawa na co dzień?

Kieślowski przede wszystkim szukał bohaterów, którzy mają wątpliwości. Ja myślę, że moi bohaterowie są pod tym względem podobni, ale posiadają jeszcze jedną cechę, która niestety charakteryzuje również mnie, a mianowicie wypierają pewne uczucia czy lęki. Boją się upokorzyć. Inna sprawa, że z reguły tego nie robią, ponieważ jak można doznać upokorzenia, mówiąc o tym, co naprawdę się czuje? To choćby dlatego ludzie obrażają się na sztukę współczesną.

Zwracasz uwagę na wolności widza, ale co z wolnością twórcy? Dużo się mówi o tym, że ktoś chce położyć łapy na kulturze i sztuce. Nie czujesz oddechu na plecach?

Wolność… Na każdym kroku czujesz ten oddech, ale przede wszystkim dlatego, że pracujesz w bardzo trudnych warunkach budżetowych. Nie mieliśmy zbyt dużo pieniędzy na ten film, dlatego został on zrobiony siłą ludzkich serc, dłoni i naprawdę twardych dup. Mieliśmy tylko o tyle łatwiej, że przy okazji powstawania Wieży… z inicjatywy rektora łódzkiej filmówki, Mariusza Grzegorzka, reaktywowane zostało Studio Filmowe Indeks. To projekt powstały z myślą o tym, aby dawać absolwentom i studentom naszej szkoły szansę na zrobienie filmu niekomercyjnego i w pełni autorskiego. To naprawdę duża szansa. Poza tym myślę, że jest pewną umiejętnością, żeby nie powiedzieć inteligencją reżysera, aby pisać właśnie pod budżet. Kiedyś usłyszałam ważne słowa, które padły z ust selekcjonera dużego festiwalu: „Piszcie scenariusze w granicach waszych możliwości. Nie róbcie wielkich, kostiumowych filmów. Stwórzcie coś odważnego w skali mikro”. Również Kieślowski za czasów cenzury powtarzał, że ograniczenia bywają dobre, ponieważ wzmagają twórczą dyscyplinę. Jednocześnie nie pisał scenariuszy, które ukrywałyby wszystko przed cenzurą, a cały czas ślizgał się na ostrzu noża. I to było dla niego chyba najbardziej podniecające.

I jeszcze coś: niektórzy mówią, że cenzura wzmagała kreatywność w tych niespokojnych czasach.

Tak, ale wciąż było to działanie na granicy: „domyślą się czy nie?”. Sądzę, że ponownie nadeszły czasy, w których pojawili się ludzie chcący ograniczać naszą wolność. Oczywiście w kontekście kina jest to bardziej bezczelne działanie, bo my nie zrobimy czegoś za pięć złotych. Nas, filmowców, najłatwiej jest wyruchać spośród wszystkich przedstawicieli sztuk. Muzykę, malarstwo, poezję można sobie tworzyć, wymachując mopem w Anglii. Filmu – nie. Tyle że ludzie na górze nie zdają sobie do końca sprawy, że ich zakazy czy nakazy jednocześnie stają się wodą na młyn artystów. Dzięki tym barierom nawet mierni twórcy będą w stanie wznieść się na wyżyny. Tak to działa.

Nie boisz się, że za ciebie też się wezmą?

Najgorsze, co może przytrafić się artyście, to sytuacja, w której zaczyna się bać i kalkulować. Jak zacznę się czegoś obawiać, to na pewno przestanę tworzyć filmy. Ale nie teraz. Zrobienie Delikatnego balansu terroru, o który wnioskowałam do PISF-u, jest moim największym marzeniem. Ten projekt będę realizowała właściwie równolegle z dyplomem aktorskim ze studentami z łódzkiej filmówki. To pewna nowość, którą też wprowadził nasz rektor – Mariusz Grzegorzek, tak aby nasi studenci kończyli szkołę, mając już na swoim koncie występ w filmie pełnometrażowym. Tym razem na reżysera wybrał mnie, co bardzo mnie cieszy, zwłaszcza że do tej pory propozycje były kierowane do absolwentów naszego wydziału, którym jeszcze nie jestem. W założeniu oba filmy mają funkcjonować na zasadzie dyptyku. Tym razem chcę uderzyć od razu z poziomu „strefy mroku”. To będzie zupełnie inny sposób praktykowania mojej odwagi.

Mówisz: zakazy i nakazy to woda na młyn. Czyli, jak rozumiemy, za współczesnym kinem musi stać szerszy dyskurs społeczny oraz polityczny?

Może, ale nie musi. Tak naprawdę to postawa artystyczna jest najważniejsza. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie story w filmie. Oczywiście jest ono pewnym wabikiem, który powoduje, że widz zostaje na sali kinowej, ale w przeciwieństwie do tego, co dany film robi podskórnie, jest tak naprawdę nieistotne. Mam przyjaciela Hindusa, który powtarza, że dobry film odpowiada na pytania: „kim jest główny bohater?”, „co robi?”, „czego się nauczył?”. Natomiast wybitny film będzie zawsze pytał: „kim jesteśmy?” i „dokąd zmierzamy?”. To prawda, ponieważ bez postawy artystycznej film jest zaledwie kolejnym bardzo trudnym rzemiosłem. Uwierzcie, to nie jest najfajniejszy zawód na świecie. Oczywiście daje możliwość sprawdzenia wszystkich cech naszego charakteru w bardzo krótkim czasie, jednak wszystko, co dzieje się wokół robienia filmów – zdobywanie pieniędzy, problemy na planie, stres, brak możliwości srania, jedzenia, spania – czyni ten zawód nieznośnym. Nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie dotknął, gdyby faktycznie coś za tym nie stało.

Film powinien zatem zadawać dwa pytania: kim jesteśmy?” i dokąd zmierzamy?”. Czy Wieża… pozwoliła ci na nie odpowiedzieć?

Nie chodzi o szukanie przejrzystych odpowiedzi, a raczej o odwagę, by zadawać sobie takie pytania bez przerwy. Nie jest prawdą, że odpowiedzenie na nie raz przyniesie jakieś rozwiązanie. Mam wrażenie, że ważniejszy jest po prostu odruch zadawania sobie tych pytań. Wydaje mi się, że odwołując się do podstawowych zagadnień o istotę ludzkości, jest nam łatwiej zrozumieć kontekst sytuacji, które dzieją się wokół, i stajemy się dzięki temu szczęśliwsi. Bo nic nie jest ważne. Tylko miłość.

 

Jagoda Szelc – reżyserka i scenarzystka. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu; stypendystka Uniwersytetu Arystotelesa w Salonikach; studentka V roku reżyserii w Szkole Filmowej w Łodzi. Jej filmy były pokazywane na takich festiwalach jak: Karlovy Vary, Hot Docs, Cannes Short Corner, Nowe Horyzonty czy Brooklyn Film Festival. Jej debiut Wieża. Jasny dzień uhonorowano nagrodą dla najlepszego debiutu i za najlepszy scenariusz na 42. FPFF w Gdyni w 2017 roku oraz nagrodą Odkrycie Festiwalu. Wieża przyniosła jej także Paszport Polityki w kategorii Film.
Fot. Tomek Kamiński
Wywiad przeprowadzony w ramach 22. Forum Kina Europejskiego Orlen Cinergia w Łodzi

Komentuj