Jakub Gierszał: ucieleśnienie myśli

Chociaż stał się ikoną burzliwej młodości, nie zabiega o popularność nastoletnich fanów. Mimo że uroda predysponuje go do emploi amanta, rzadko wybiera role romantycznych kochanków. Grywa pod dyktando realizmu, utożsamiając się z postacią aż po fizyczną metamorfozę, a jednocześnie odnajduje się w postdramatycznej konwencji, ucieleśniając myśli i stany emocjonalne, performując nieciągłość tożsamości. Samoświadomy, na wskroś współczesny i kosmopolityczny.

Polscy aktorzy rzadko odnoszą sukcesy w światowym kinie. Dlatego z dumą i skrupulatnością odnotowujemy każdy z ich gościnnych występów, a uznanie ich potencjału za zagraniczny traktowane jest jako najlepszy komplement, miara jakości i wyznacznik powodzenia. Nic więc dziwnego, że Jakuba Gierszała – aktora o niezaprzeczalnie pierwszoplanowej urodzie (w zależności od potrzeb idealnie słowiańskiej bądź doskonale aryjskiej), nowoczesnym warsztacie, charyzmie, zdolnościach lingwistycznych, imponującym poczuciu odpowiedzialności i samozaparciu – nazywa się skazanym na Hollywood.

„Na pewno zrobi międzynarodową karierę. To tylko kwestia odpowiedniego momentu – mówi Urszula Antoniak, reżyserka Pomiędzy słowami (2017). – Spójrzmy na jego warunki fizyczne, wszechstronne umiejętności, profesjonalizm”. Agnieszka Smoczyńska, reżyserka Córek dancingu (2015), dodaje: „Jego metoda pracy wydaje mi się bardzo amerykańska. On wchodzi w rolę na sto procent. Nigdy nie widziałam, żeby coś przegrał, w takim sensie, żeby czegoś było za dużo. U niego wszystko jest bardzo ludzkie i takie, powiedziałabym, od środka”. „To bardzo pracowity i skromny człowiek – podsumowuje Jacek Borcuch, twórca Wszystkiego, co kocham (2009), ekranowego debiutu Gierszała. – Do tego trzyjęzyczny: po niemiecku i angielsku mówi tak jak po polsku. Pierwszy od lat polski kandydat na międzynarodową gwiazdę” (Kyzioł 2013).

Sam aktor – który dał się poznać zagranicznej publiczności w niewielkich, ale zauważalnych rolach m.in. w Aspektach życia (2013, J. Jencks), Draculi: Historii nieznanej (2014, G. Shore) czy Morisie z Ameryki (2016, Ch. Hartigan) – przyznaje, że nie ma kompleksów i nie boi się podejmować pracy w obcych językach i na nowych warunkach. Nie marzy jednak o emigracji, mając świadomość, że Polakom nie jest łatwo się przebić, ponieważ o kosmopolitycznej atrakcyjności aktorów nie przesądza jedynie talent czy determinacja, ale stojący za nimi solidny przemysł filmowy. Zatem mimo że ma na swoim koncie tytuł „Shooting Star”, miejsce na liście „artystów wartych uwagi” magazynu „Variety” i wielbicielki nawet w Japonii (czy wręcz psychofanki, jak nazywa je Agnieszka Smoczyńska), Gierszała wyróżnia pokora oraz świadomość ograniczeń własnych i instytucjonalnych.

 

Bunt i emigracja

W kontekście międzynarodowych spekulacji szczególnie ciekawa – gdyż w pewnym sensie sytuująca się na metapoziomie – wydaje się jego najświeższa rola w Pomiędzy słowami, gdzie gra self-made mana, kosmopolitę, który po śmierci matki zrywa kontakty z Polską i przenosi się za zachodnią granicę. Losy Michała/Michaela stanowią swego rodzaju rewers biografii Gierszała. Przyszły gwiazdor Sali samobójców (2011, J. Komasa) urodził się w Krakowie, ale kilkanaście pierwszych lat życia spędził w Hamburgu, gdzie jego ojciec został uznanym reżyserem teatralnym. Po powrocie do Polski musiał na nowo odnaleźć się w rodzimej kulturze, co – jeśli uznamy aktorstwo za poszukiwanie sposobów wyrazu i przezwyciężania obcości – można potraktować jako jego pierwsze artystyczne wyzwanie. Gierszał zresztą często podkreśla w wywiadach, że praca bardziej niż przyjemnością jest dla niego polem walki z samym sobą: postanowił grać, żeby zmierzyć się ze swoimi słabościami, przezwyciężyć nieśmiałość, pozbyć się nadmiaru emocji. Pewnie dlatego nadal niechętnie nazywa się aktorem spełnionym i czuje, że daleko mu do zawodowej stabilizacji, mimo iż swoją drogę obrał na długo, zanim otrzymał dyplom krakowskiej PWST.

Chociaż zdarza mu się grywać w teatrze (np. w Mieście snu Krystiana Lupy), to kino uważa za swoją największą pasję, utrzymując, że gdyby nie został aktorem, i tak trafiłby na plan filmowy. Należy do pokolenia, które na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku szturmem wzięło we władanie polską kinematografię: w rytmie punk rocka (jak Gierszał, Mateusz Kościukiewicz i inne gwiazdy Wszystkiego, co kocham) lub hip-hopu, niczym Marcin Kowalczyk, Dawid Ogrodnik i Tomasz Schuchardt w Jesteś Bogiem (2012, L. Dawid). Pisząc o pokoleniu, mam na myśli podobieństwo czy też czasową korespondencję doświadczeń, a nie spójny program artystyczny. Mamy bowiem do czynienia raczej z grupą indywidualistów niż aktorskim kolektywem.

W każdym razie ani odtwórca roli Janka, ani ekranowy Kazik z filmu Jacka Borcucha nie czekali na aprobatę profesorów, tylko szukali okazji do grania. Brali udział w castingach, stawiając się na planach filmowych bez wcześniejszego doświadczenia, co – jak utrzymuje Kościukiewicz – podobało się reżyserom i widzom, zachwyconym naturalnością aktorskiej młodzieży, jej bezpretensjonalnością, brakiem szkolnych nawyków i manieryzmów.

Autor Wszystko, co kocham opowiadał na łamach „Kina”, że udało mu się obudzić w aktorach punkową energię (Śmiałowski 2010, s. 19), co zresztą nie zawsze kończyło się z pożytkiem dla otoczenia. Kościukiewicz i Gierszał mieli nawet skarżyć się, że reżyser wciąga ich w niebezpieczne psychodramy, ale koniec końców docenili siłę swojego debiutu. Podobnie jak reszta środowiska filmowego, które zarzuciło ich kolejnymi propozycjami.

Gierszał zagrał wprawdzie w nieudanym Milionie dolarów (2010) Janusza Kondratiuka, ale zanim zdążył zaniepokoić się ewentualną utratą reputacji, na ekrany kin weszła Sala samobójców – przebój polskiego box office’u, nazywany socjologicznym fenomenem i pierwszym filmowym głosem generacji milenialsów. Gierszał wcielił się w postać Dominika, nadwrażliwego licealisty, który od problemów z poszukiwaniem tożsamości ucieka w wirtualny świat. Na potrzeby filmu przeszedł znaczącą transformację fizyczną – schudł, pozwolił ufarbować sobie włosy i zrobić makijaż w stylu emo, tworząc postać zagubioną i rozchwianą emocjonalnie, a jednak charyzmatyczną i pociągającą. Chcąc nie chcąc, stał się ikoną młodości histerycznej, młodzieżowym seks-symbolem. Wprawdzie stracił anonimowość, ale potwierdził talent i aktorską klasę, otrzymując kilka wyróżnień i nominacji, w tym do Orłów i Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego.

Z perspektywy ciała

Aktorstwo Jakuba Gierszała można analizować w dwóch uzupełniających się wymiarach: cielesności i relacyjności. Maurice Merleau-Ponty, znosząc opozycję między ciałem a umysłem, pisał, że ciało nie jest jedynie narzędziem wykorzystywanym w procesie poznania, ale podstawowym sposobem istnienia w świecie (Merleau-Ponty 2001). To za jego pomocą ludzie komunikują się z otoczeniem i odbierają bodźce ze strony innych ciał, także tych oglądanych na wielkim ekranie. Urszula Antoniak nazywa warsztat Gierszała niezwykle nowoczesnym. „To nie jest ktoś, kto gra wyłącznie za pomocą twarzy – wyjaśnia. – To aktor, który całym sobą wyraża pewne stany emocjonalne i duchowe. Jest świadomy swoich warunków, swojej motoryki, mowy ciała”. Aktor tłumaczy zaś, że poprzez stan umysłu próbuje „nadbudować odpowiedni nastrój (…) nie intelektualny, a raczej psychofizyczny”. Wszystko „zaczyna się w myśli”, to tu rodzą się skojarzenia, wspomnienia i emocje. „Ciało podąża za umysłem, ale czasem potrafi zaskoczyć spontaniczną, atawistyczną reakcją. Staram się mu nie przeszkadzać”.

Pod względem cielesności szczególnie ciekawa wydaje się rola Dominika w Sali samobójców, wymagająca zewnętrznej metamorfozy, podwójna ze względu na obecność animowanego awatara głównej postaci, któremu aktor użyczył głosu, oparta na fizycznej ekspresji czy wręcz nadekspresji. Niektórzy krytycy odrzucili film Jana Komasy, zarzucając mu melodramatyczność, „nieproporcjonalną intensywność emocji” (Józefowicz 2011), powielając tym samym filmową oś konfliktu poprzez ustawienie się w pozycji dorosłego wobec egzaltowanego, irytująco niezrozumiałego nastolatka.

Aktor celowo infantylizował postać licealisty, przerysowując jego reakcje. Dominik przypomina postać Jokera w słynnej interpretacji Heatha Ledgera w Mrocznym Rycerzu (2008, Ch. Nolan), analizowanego w kluczu fenomenologicznym przez Jörga Sternagela w tekście “Look at Me!”: A Phenomenology of Heath Ledger in “The Dark Knight” (2012). Podobnie jak on (choć z mniejszą intensywnością i mniejszym ładunkiem grozy) kipi niepokojącą energią. Płacze, krzyczy, zatacza się, rzuca przedmiotami i pozwala swojemu ciału wyginać się w bolesnych konwulsjach. Joker był szaleńcem – jego grymasy i nieskoordynowane ruchy to znak utraconej kontroli nad impulsami ciała. Dominik sprawia wrażenie, jakby tych mechanizmów nie zdołał jeszcze wykształcić. Jego nieznośne acting-outy (jak w psychologii nazywa się niekontrolowane wyładowania behawioralne) stanowią odbicie wstydliwej „sceny miłosnej” z początku filmu, gdy podczas zajęć dżudo mimowolnie reaguje seksualnym podnieceniem na bliskość ciała kolegi.

W cielesność aktora relacyjność wpisana jest immanentnie, na poziomie afektów, czyli etapie zupełnie podstawowym, przedemocjonalnym i trudnym do zwerbalizowania. Sternagel pisze o swoistym związku, który automatycznie zawiązuje się między odgrywającym daną rolę w filmie a jego widzem. Doświadczenie odbiorcze zasadza się bowiem nie tylko na przyjemności czerpanej z śledzenia danej historii, ale i zachwycie nad „ciałami i ich ruchem” (Sternagel 2012, s. 93). Relacyjność można rozumieć również jako swoistą technikę warsztatową, gdy postać kreuje się przede wszystkim poprzez jej relacje z otoczeniem. Gdy Agnieszka Smoczyńska zaprosiła Gierszała na zdjęcia próbne do Córek dancingu, już po pierwszej scenie z udziałem aktora i jego ekranowej partnerki, Marty Mazurek, wiedziała, że udało jej się znaleźć idealną parę. W swoistej relacji rodziła się również rola i postać Michała w Pomiędzy słowami.

Tożsamość bohatera filmu Urszuli Antoniak budzi się (a może wręcz przeciwnie – kruszy?) w obliczu wizyty nigdy niewidzianego ojca, tak jak gra Jakuba Gierszała kształtuje się w opozycji do gry Andrzeja Chyry. Gdy gładkość, chłód, elegancja oraz oszczędność w ruchach i mimice zderza się z niechlujnością, rozchwianiem, ekstrawersją środków. Klucz interpretacyjny dla tego spotkania podsuwa sama reżyserka, porównując go do pojedynku w klasycznym westernie.

 

Na styku kultur i konwencji

Sukces odniesiony dzięki Sali samobójców prędko zaczął go uwierać. Gierszał bał się, że zyskując rozpoznawalność, straci możliwość artystycznego rozwoju, ponieważ miał świadomość paradoksalnej natury aktorstwa, które łączy się z popularnością, a jednocześnie wymaga pewnej niewidzialności, prawa do chowania się w tłumie i podpatrywania ludzkiej natury. Obawiał się również, że zostanie zaszufladkowany jako „ładny, miękki i wrażliwy” i nigdy nie dostanie roli ekstrawertyka czy twardziela. Pewnie dlatego na następcę Dominika wybrał Zygę (Yuma [2012, P. Mularuk]), domorosłego gangstera na polsko-niemieckim pograniczu. Być może ta sama motywacja kierowała aktorem, gdy starał się o rolę Jerzego Górskiego w Najlepszym (2017). Reżyser filmu, Łukasz Palkowski, miał zobaczyć w nim narkomana i nieugiętego sportowca właśnie na przekór jego powierzchowności chłopca bez skazy. Najwyraźniej strach przed niebezpieczeństwem typażu uchronił Gierszała przed popadnięciem w karykaturę (co przytrafiło się chociażby Mateuszowi Kościukiewiczowi) czy rozmienieniem się na drobne w komercyjnym reperaturze (np. wzorem kolegi z planu Sali samobójców, Bartosza Gelnera).

Przekonuje, że podstawę jego aktorskich wyborów zawsze stanowią dobre scenariusze. „Przyglądam się postaci, którą mam zagrać. Zastanawiam, czy jest ona dla mnie wyzwaniem, czy potrafię ją zrozumieć, czy zaciekawiłaby mnie jako widza. Najważniejszym kryterium jest jednak pierwsza myśl, intencja, która stoi za filmem”. Dlatego nie boi się próbować swoich sił za granicą i eksperymentuje z filmowymi gatunkami. Wystąpił w ekstrawaganckiej Hiszpance (2014, Ł. Barczyk) i Córkach dancingu, nie mniej ekscentrycznym musicalu grozy. Udowodnił, że ma talent komediowy jako Artur w PolandJa (2017, C.T. Olencki) oraz gospodarz programu SNL Polska emitowanego na żywo na platformie Showmax, w którym pokusił się nawet o parodię własnego stylu.

Zdradza predylekcję do kina autorskiego, mocno kreacyjnego, operującego archetypami w miejsce psychologicznej wiarygodności. Tam, gdzie ciało służy jako znak, wyraz (samo)świadomości, a mimika, gest i postawa – jako skrót myślowy. Gdy nie tyle buduje się ciągłość dramaturgiczną, ile zaznacza obecność, wygrywa stan, tworzy określony typ, figurę, często karykaturalną.

Jak mefistofeliczny Kolekcjoner w Performerze (2015, M. Sobieszczański, Ł. Ronduda), kiedy w niespełna kilka minut udaje mu się zdezorientować, zirytować i jednocześnie przerazić widzów, czy niczym Dyzio-marzyciel, informatyk nie z tej ziemi w Pokocie (2017, A. Holland).

Jako swoje motto powtarza słowa Roberta De Niro, który miał powiedzieć, że nie chciałby nigdy znudzić się publiczności. Dlatego do wszystkich ról podchodzi indywidualnie i z równym zaangażowaniem. Ze świadomością konwencji, formy filmowej, szerokim spektrum umiejętności warsztatowych i cielesną samokontrolą. „Jeśli każdą historię, którą [chcę] opowiedzieć, potraktuję osobno, może uda mi się [na zawsze zachować] pokorę” (Cichmiński 2011). A przy okazji otworzyć nowy rozdział polskiego aktorstwa na świecie.

 

Bibliografia

A. Cichmiński, Nie martwię się na zapas, https://archiwum.stopklatka.pl/news/nie-martwie-sie-na-zapas-jakub-gierszal-dla-stopklatki-149888 [dostęp: 12.03.2018].

M. Józefowicz, „Sala samobójców”, czyli cierpienia młodego emo, „Newsweek”, http://www.newsweek.pl/kultura/wiadomosci-kulturalne/-sala-samobojcow—czyli-cierpienia-mlodego-emo,73225,1,1.html [dostęp: 12.03.2018].

A. Kyzioł, Szczęśliwa siódemka, „Polityka” 2013, nr 1.

M. Merleau-Ponty, Fenomenologia percepcji, przeł. M. Kowalska, J. Migasiński, Fundacja Aletheia, 2001.

J. Sternagel, “Look at Me!”: A Phenomenology of Heath Ledger in “The Dark Knight”, [w:] A. Taylor (ed.), Theorizing Film Acting, Routledge, 2012.

P. Śmiałowski, Nie lubię twardo stąpać po ziemi, „Kino” 2010, nr 1.

Komentuj