Jak zgarnąć forsę. O piractwie w Rosji

Przez ostatnie dziesięciolecia najbezpieczniejszą przystanią dla wszelkiej maści piratów była postsowiecka Rosja. Czerpanie materialnych korzyści z naruszania własności intelektualnej stało się tam uprawianym na skalę przemysłową intratnym biznesem, w który zamieszani byli w równej mierze bandyci, jak i milicjanci. W jurysprudencji kwestia ta pojawiła się dopiero w 1997 roku, a i wtedy żadne rozwiązanie prawne nie było w stanie nadążyć za rzeczywistością. Zmieniały się technologie, miejsca dystrybucji kaset VHS, płyt DVD i torrentów oraz gusta publiczności, ale jedna kwestia pozostaje niezmienna – w Rosji do dziś nie funkcjonuje powszechna świadomość istnienia praw autorskich.

Na początku 2019 roku, po raz pierwszy w historii prowadzenia tego typu statystyk, w Rosji zmniejszył się dochód internetowych piratów – o 27% w porównaniu z rokiem poprzednim, czyli z 87 do 63,5 miliona dolarów (TASS 2019). Cieszyli się eksperci, radowali się politycy: upadły trzy największe firmy CDN (Content Delivery Network) zapewniające piracki kontent dla 90% „kin internetowych” Rosji i jej rosyjskojęzycznych sąsiadów, działać zaczęły mozolnie tworzone zapisy prawne, skazany został pierwszy właściciel nielegalnego serwisu internetowego, a przede wszystkim zauważono skutki przyjęcia antypirackiego memorandum, podpisanego w 2018 roku przez najważniejszych dostawców legalnych usług w Runecie. Wystarczyło jednak, że 3 kwietnia 2020 roku Władimir Putin ogłosił w telewizyjnym orędziu miesięczny pełny lockdown w ramach walki z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, by następnego dnia Rosjanie ściągnęli 17 milionów nielegalnych plików (Sosznikow, Wołkowa 2020). Rosja kolejny raz stała się światowym liderem piractwa, z 25-procentowym udziałem w globalnym rynku pobierania torrentów.

Główną ramą konceptualną dla fenomenu piractwa w Rosji od zawsze była walka z jego przejawami: z producentami nielegalnych kopii filmów, z bibliotekami torrentów, z symbiotyczną relacją nielegalnych platform streamingowych z kasynami i zakładami bukmacherskimi. Obok rządowych komunikatów z placu boju funkcjonuje również bardziej nostalgiczna narracja, której autorami są twórcy nielegalnych treści i praktyk, na przykład pierwsi organizatorzy salonów wideo, amatorscy tłumacze i lektorzy czy entuzjaści zagranicznych seriali. Większość z nich zresztą dzisiaj prowadzi swą działalność w granicach prawa – dawni piraci stali się oficjalnymi dystrybutorami i sami walczą o zabezpieczenie swego biznesu. Brakuje chyba punktu widzenia odbiorców, ale nie ma się co dziwić: przeciętny Rosjanin, który kupował kasetę VHS lub płytę DVD w podziemnym przejściu do stacji metra, nie zastanawiał się, w czyje ręce trafiają jego pieniądze. Dzisiaj jest podobnie: skoro zapłacił za dostęp do internetu, to należy mu się wszystko, co można w nim znaleźć. W myśl tej logiki korzystanie z utworu nie łączy się z koniecznością wynagrodzenia jego autora. Piracki charakter dzieła nie wpływa znacząco na praktykę odbiorczą, nie wiąże się z groźbą kary dla użytkownika, może tylko oznaczać obecność irytujących reklam, wstawionych na stałe w odcinek ulubionego serialu.

Mimo ogromnych wysiłków organów władzy Rosja to wciąż raj dla piratów. A także kinofilów.

Wolna amerykanka

Pierwsze odtwarzacze kaset VHS pojawiły się w ZSRR w połowie lat 80. W magnetowid można było się zaopatrzyć na trzy sposoby. Po pierwsze, produkty marki Panasonic sprzedawano upoważnionym osobom za czeki (wydawane w zamian za dewizy) w sieci sklepów Bieriozka (odpowiednik naszego Pewexu). Po drugie, można było poprosić odpowiedniego znajomego o przywiezienie sprzętu z zagranicy. I po trzecie, odtwarzacz można było sprowadzić ze znajdującego się najbliżej Japonii Władywostoku. Żaden z tych sposobów nie był prosty, ale kupno magnetowidu bardzo się opłacało. Zyskiwało się albo naprawdę szerokie grono znajomych – jeśli na mieście rozeszła się wieść, że w prywatnym domu gospodarz puszcza filmy z kaset – albo robiło się majątek.

Najbardziej opłacało się stworzenie salonu wideo, gdzie na dwa seanse w ciągu dnia mogły przyjść dziesiątki widzów skuszonych niedostępnym do tej pory w ZSRR repertuarem. Największą popularnością cieszyły się utwory doceniane wówczas i przez Polaków: produkcje klasy B, filmy sensacyjne z Arnoldem Schwarzeneggerem, Jeanem-Claude’em Van Damme’em i Sylvestrem Stallone’em, oraz oczywiście pornografia. Tę ostatnią pokazywano późnym wieczorem lub nocą. I za nią można było trafić do więzienia – ścigano bowiem za treść nielegalnie kopiowanych filmów, a nie za piracki proceder. Legendarna stała się historia jednego z podziemnych tłumaczy-lektorów, który pod koniec lat 80. dostał karę półtora roku pozbawienia wolności za przekład Emmanuelle (1974, J. Jaeckin). Po wyjściu z więzienia zorganizowano mu nawet spotkanie z Sylvią Kristel, która nie mogła uwierzyć, że za film erotyczny można dostać wyrok więzienia (Łuczko, Prorokow 2014).

Repertuar rosyjskiego wideosalonu w latach 80.

W okolicach 1994 roku zawodowe piractwo przybrało mniej więcej dzisiejszy kształt. Pojawiły się organizacje specjalizujące się w przegrywaniu i dystrybucji przywożonych dosłownie ciężarówkami kaset, które kupowano hurtowo za granicą. Swoją siedzibę najczęściej miały w halach fabrycznych, państwowych instytutach, a podobno i w więzieniach. Potrzebowano wszak ogromnych przestrzeni, aby rozstawić tysiące magnetowidów pracujących bez przerw, 24 godziny na dobę. Szczególną popularnością wśród piratów cieszyły się fabryki pracujące na rzecz przemysłu obronnego, bo posiadały status terenu zamkniętego. Procederem zajmowali się przede wszystkim przedsiębiorczy, technicznie uzdolnieni młodzieńcy, choć za wspólników mieli zwykle przestępców recydywistów, których przyciągały niewyobrażalne zyski. Ochronę biznesu zapewniały tak zwane „organy” – milicjanci i pracownicy służb specjalnych. Nikt nie przejmował się konsekwencjami, gdyż w kodeksie karnym nie istniał żaden artykuł chroniący prawa autorskie, a z działalności piratów korzystał cały kraj, włączając w to najwyższych urzędników państwowych.

Pierwsza połowa lat 90. upłynęła pod znakiem całkowitej anarchii – nawet w państwowych salonach wideo, mających być konkurencją dla inicjatyw prywatnych, większość pokazów organizowano z kaset bez licencji. Konkurencja zresztą była to niewielka – obowiązywał je wszak zakaz wyświetlania obrazów rozpowszechniających przemoc i pornografię, a to one widzów ekscytowały najbardziej.


Rosyjskie piractwo w liczbach
  • Cena magnetowidu w 1987 roku – 1800 rubli
  • Cena kasety VHS – około 30 rubli
  • Średnia miesięczna wypłata – 110–120 rubli
  • Cena biletu na jeden seans w podziemnym salonie wideo – 1 rubel
  • Miesięczny dochód z prowadzenia podziemnego salonu wideo – około 1500 rubli
  • Wartość rynku pirackich filmów w 2005 roku – 1 000 000 000 dolarów
  • Dzienny utarg piratów w Moskwie – 10 000 rubli
  • Cena filmu na DVD – 300–400 rubli
  • Cena nielegalnej kopii – 100–120 rubli

Walka z wiatrakami

Fenomen rosyjskiego rynku piractwa oczywiście niepokoił największe hollywoodzkie studia i firmy dystrybucyjne, lecz naciski na miejscowe władze nie przynosiły żadnych skutków; Rosja miała wtedy większe problemy. Sytuacja zmieniła się odrobinę, gdy rozpowszechnianiem legalnych kopii filmów zajęli się byli piraci, tworzący sieci dystrybucji w porozumieniu z amerykańskimi partnerami. Kiedy 1 stycznia 1997 roku wszedł w życie nowy kodeks karny, zamieniający akt prawny uchwalony w 1961 roku, wprowadzono ochronę praw autorskich oraz pokrewnych, a tym samym piractwo stało się przestępstwem. Nie zmieniło to jednak wiele i podziemny rynek wciąż się powiększał. Wkrótce zresztą pojawiły się odtwarzacze i płyty DVD, co znacznie usprawniło pracę piratów, gdyż nagranie filmu na nowy nośnik nie zajmowało już dwóch godzin.

Jedyne, co w tym okresie kojarzyło się w społeczeństwie z walką z piractwem, to pokazowe niszczenie kaset i płyt buldożerami. Były dyrektor Rosyjskiego Związku Antypirackiego (RAPO) Oleg Abramow wspominał, że w Moskwie niejednokrotnie urządzano tego typu spektakle: zapraszano biznesmenów, producentów i aktorów jako tych, którzy z powodu piractwa tracili najwięcej. Zasiadali oni na trybunie i wspólnie z bezimiennymi obserwatorami (którzy często przynosili własne nielegalne filmy, bo władza wymieniała je na kopie z licencją) patrzyli, jak ciężarówki wysypują tysiące kaset i płyt w błoto.

To, czego nie zniszczyły ciężkie maszyny, było szybko rozchwytywane przez tę samą publiczność. Rozpoznawalni aktorzy stawali przed kamerą telewizyjną i udzielali wywiadów, podkreślając wagę walki z piratami i apelując o zaostrzenie prawa (Jewtuszenko, Kult żestokosti). Tak działo się w stolicy – na prowincji 9 na 10 kupowanych kaset i płyt było pirackich (Giendlin 2014).

Nielegalne kopie często wykonywane były w przedsiębiorstwach posiadających prawa do prowadzenia tego typu działalności: w ciągu dnia nagrywano umówiony, „oficjalny” nakład, a w nocy dodawano tysiące kopii tego samego filmu, w takich samych opakowaniach. Największa liczba tytułów wypuszczana była z ośrodków znajdujących się w prywatnych fabrykach i państwowych przedsiębiorstwach. Naloty milicji rzadko przynosiły jakiekolwiek dowody nielegalnej działalności i prawie nigdy nie kończyły się postawieniem kogokolwiek w stan oskarżenia. Po pierwsze, stróże prawa musieli wcześniej przeanalizować teren (nierzadko o powierzchni kilku kilometrów kwadratowych, jak w podmoskiewskim Korolowie) i wytypować miejsce, gdzie znajdował się sprzęt. Po przekroczeniu bramy kompleksu konieczne było pokonanie drogi do odpowiedniego budynku, a tam na przykład wstępu broniły trzy pary stalowych drzwi. Do czasu kiedy milicjanci pojawiali się na miejscu zbrodni, wszystkie nielegalne dyski zostały już przemielone przez niszczarkę i nie mogły stanowić materiału dowodowego (Jewtuszenko, Kult żestokosti). Nawet jeśli udało się wszcząć postępowanie, okazywało się, że albo sprzęt nie ma właściciela, bo został wypożyczony, albo należy do wysoko postawionego funkcjonariusza tejże milicji lub na przykład kolegi prokuratora. Emblematyczny był tu komunikat prasowy z 2002 roku zawiadamiający o tym, że 22 pirackie fabryki znajdowały się w budynkach zarządzanych przez różne państwowe instytucje. Dwie działały na terenie Ministerstwa Energii Jądrowej, jedna w szpitalu Ministerstwa Ochrony Zdrowia, osiem w ośrodkach Rosyjskiej Agencji do spraw Systemów Kontroli i jedna – niczym wisienka na torcie – na terenach należących do Departamentu Prezydenta Rosji (Giendlin 2014).

Kasetami i płytami w dużych miastach handlowano przede wszystkim na stacjach metra. Kiedy piratów zaczęto przeganiać z podziemnych przejść, nielegalne filmy przeniosły się do prywatnych sklepików spożywczych; najpierw sprzedawano je bez żadnych środków ostrożności, a potem – spod lady. Ostatecznie mekką kinomanów zawsze był lokalny bazar. Najsłynniejszym rynkiem, gdzie można było dostać dosłownie każdy tytuł, pozostawała moskiewska Gorbuszka. Jej właścicielem był deputowany Moskiewskiej Dumy Miejskiej, który jednak w pewnym momencie ugiął się pod naciskami RAPO – obiecał, że umowy najmu straganów będą rozwiązywane z piratami, którym milicja udowodni recydywę. Ale nic nie mogło powstrzymać nielegalnego procederu, bo po prostu za bardzo się opłacał.

Jedyną szansą na ograniczenie nielegalnego rynku było maksymalne obniżenie cen płyt z licencją producenta (przykładem służył przemysł gier komputerowych, gdzie się to udało). Czyniono to, nie tylko oszczędzając na oprawie graficznej, ale również zlecając nagrywanie legalnych nakładów pirackim fabrykom w nadziei, że ich właścicielom wystarczy zysk ze współpracy. Wraz z rozpowszechnieniem się internetu problem zniknął – piractwo przeszło do sieci.


Jak zgarnąć forsę
W 2017 roku powstała najsłynniejsza i najbardziej znienawidzona reklama kasyna Azino 777, w której raper Witja AK-47 wypowiadał słowa wyryte od tej pory w mózgach rosyjskojęzycznych widzów: „– AK, a kak podniat’ babla? Kuda nażat’? – A-A-Azino tri topora!” (–AK, jak zgarnąć forsę? Gdzie kliknąć? – Azino trzy topory!). Krótkie wideo w swoim czasie było wstawiane na stałe w każdy piracki film, czasem co kilkanaście minut. Fraza „zgarnąć forsę” stała się na tyle rozpoznawalna, że gdy się pojawiała, Rosjanie wiedzieli, że chodzi o hazard, nawet jeżeli nikt o nim otwarcie nie wspominał.

Filmy w sieci

W 1999 roku powstał Napster, cztery lata później pojawiła się strona The Pirate Bay. Internet zalały nagrywane drżącą ręką „kinówki”. W 2004 roku działalność rozpoczął największy rosyjskojęzyczny tracker torrentów Torrents.ru (obecnie RuTracker.org). Obrońcy prawa autorskiego wciąż zajmowali się płytami DVD sprzedawanymi w kioskach i na bazarach, a tymczasem użytkownicy zaczęli na potęgę dzielić się swoimi zbiorami, czy to w lokalnych sieciach, czy używając różnych forum, gdzie publikowano torrenty. Wszystko było dostępne za darmo, przynajmniej na początku, kiedy głównym motorem powiększania ogólnodostępnych zasobów nielegalnego kontentu był entuzjazm fanów kina, muzyki i gier. Dostawcy pirackich treści zarabiali na kilka sposobów. Po pierwsze, zaangażowali się w tworzenie wyspecjalizowanych trackerów, oferujących treści, za które użytkownicy chcieli płacić. Dostęp do nich wymagał otrzymania zaproszenia albo wykupienia abonamentu. Po drugie, ograniczali transfer danych, które można było ściągnąć – jego odblokowanie następowało po wpłaceniu odpowiedniej sumy. Na tej zasadzie działał bardzo popularny tfile.ru, stworzony w 2006 roku, gdzie dobrej jakości pliki opatrywane były w szybkie i profesjonalne tłumaczenia ścieżki dźwiękowej szeptane przez ulubionych lektorów, a nierzadko i dubbingowane. I wreszcie po trzecie, co stało się później głównym źródłem dochodu, umieszczali na swoich stronach reklamy. Co ciekawe, do mniej więcej 2010 roku u piratów reklamowały się różne legalnie działające firmy, na przykład producenci perfum, obuwia czy zegarków, nierzadko za pomocą narzędzi Google AdSense.

Dzięki internetowi, po raz pierwszy w historii Rosji, popularne stały się zagraniczne seriale. Znaczący udział w popularyzacji anglojęzycznych produkcji miał Andriej Krawiec, twórca platformy LostFilm.tv, do dziś oferującej seriale z wysokiej jakości tłumaczeniem i dubbingiem. Krawiec początkowo robił szeptankę na użytek własnych znajomych.

Przełomowym momentem była lektura ostatniego odcinka pierwszego sezonu serialu Zagubieni (ABC, 2004–2010), który obejrzał w telewizji (Łuczko, Prorokow 2014). Zaintrygowany zaczął szukać informacji i odkrył, że w sieci są dostępne dwa kolejne sezony – ale po angielsku. I tak rozpoczęła się jego przygoda z masowym tłumaczeniem seriali i kształtowaniem gustu Rosjan.

Odcinek Zagubionych pojawiał się w internecie rano, a już wieczorem użytkownik mógł go ściągnąć w wersji rosyjskojęzycznej, przy czym Krawiec do dubbingu zatrudniał 12 aktorów! Jego produkt przewyższał jakością jakiekolwiek audycje oferowane przez telewizję. Właściciel LostFilm.tv utrzymuje, że nigdy nie zarabiał na piractwie, a raczej do niego dokładał – zyski z reklamy przekładały się na wypłaty dla pracowników. Nie spotykał się również z szykanami, bo dzięki popularności seriali w sieci zyskali zarówno piraci z przysłowiowej Gorbuszki (w ich ofercie pojawiły się płyty z niezliczonymi odcinkami tasiemców), jak i telewizja, gdyż widzowie wracali do ulubionych tytułów, jeśli znalazły się w ofercie danego kanału.

Kolejny kamień milowy w historii rosyjskiego piractwa to powstanie serwisu społecznościowego VKontaktie (obecnie VK) – rosyjskojęzycznego odpowiednika Facebooka, który oczarowywał funkcjonalnością i bardziej intuicyjnymi, a jednocześnie innowacyjnymi rozwiązaniami. Jedną z głównych jego zalet była możliwość zapisywania na swoim profilu dowolnej liczby plików bez oglądania się na prawa autorskie. Portal był najlepszym źródłem zarówno najnowszych filmów, które nie miały nawet premier w Europie, jak i najrzadszych dzieł, niedostępnych nigdzie indziej. Wystarczyło wpisać tytuł utworu po rosyjsku i można było oglądać film w oryginalnej wersji językowej (oraz oczywiście z rosyjskimi napisami, lektorem lub dubbingiem). Na początku nie trzeba było nawet zakładać na VKontaktie konta. Pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku aktywność użytkowników w serwisie założonym przez Pawła Durowa wpisywała się w ogólną tendencję – Rosjanie, zamiast ściągać pliki za pomocą torrentów, zaczęli oglądać filmy i seriale online w nielegalnych „kinach internetowych”.

Produkcja przemysłowa

Początki streamingu były dosyć skromne: pirat wynajmował serwer, tworzył własny odtwarzacz i ręcznie publikował filmy, które potem dostępne były na jego stronie. Aby tytuły utworów z adresem prowadzącym do jego domeny pojawiały się w wyszukiwarce, należało zadbać o odpowiedni tekst, zawierający kluczowe słowa. Opis filmu zamawiano u copywriterów, a dane o obsadzie i produkcji kopiowano z legalnie działającego portalu filmowego Kinopoisk. Ostatnim krokiem było zadbanie o reklamę, która przynosiła piratowi jedyny bezpośredni zysk. Reklamować się zaś za pomocą nielegalnych serwisów chciały tylko firmy, które nie były w stanie robić tego oficjalnie, czyli kasyna i bukmacherzy. I tak powstał idealny symbiotyczny związek, który mimo wszystkich przeciwności trwa do dzisiaj.

W 2014 roku pojawiły się trzy główne pirackie sieci dystrybucji treści CDN, prowadzone przez środowiska odpowiedzialne za hazard w sieci. Oferowały one kompleksową obsługę: „kinówki” filmów, które nie miały swojej premiery w Rosji, tłumaczenie i dubbing, opis i obsadę, odtwarzacze oraz wstawioną na stałe reklamę internetowych kasyn. Jedną z najważniejszych firm obsługujących przygotowanie pirackich kopii była grupa Koshara, dla której status najszybciej publikującej „kinówki” organizacji był na tyle ważny, że posuwała się do zastraszania konkurentów. Na przykład właściciel RecentFilms z Mińska, który kilkukrotnie wyprzedził Koshara, otrzymał maile z groźbami, a jego dane osobowe i adres zostały opublikowane na stronie piratów z obietnicą nagrody tysiąca dolarów za „obicie mordy”. Kiedy pod drzwiami jego mieszkania zaczęły pojawiać się osoby w maskach, RecentFilms zakończyła działalność.

W darknecie rozprzestrzeniły się ogłoszenia poszukujące widzów, którzy nagraliby hollywoodzkie hity w Europie, Stanach Zjednoczonych czy Singapurze. Problem z „kinówkami” dotykał również krajowych producentów – szerokim echem w Rosji odbił się skandal z Lewiatanem (2014) Andrieja Zwiagincewa, który w sieci pojawił się na kilka tygodni przed premierą w ojczyźnie. Za „kinówkę” oferowano 200 euro, opublikowano też szczegółową instrukcję, jak wybrać najlepszy pokaz, salę kinową i miejsce na niej, jak postawić kamerę na statywie czy użyć telefonu. Niekiedy w jednej sali nagrywało kilku „operatorów” i materiał zarejestrowany z różnych punktów widzenia montowano w jedną wersję. Jeśli film był szczególnie atrakcyjny, najbardziej profesjonalni piraci ustawiali w kinie kilka mikrofonów, aby uzyskać przestrzenny dźwięk.

Lewiatan

O jakość dba się również w przypadku seriali – najnowsze odcinki trafiają na pirackie strony już w kilka minut po publikacji na platformach Netflixa czy HBO. Na rosyjską wersję językową trzeba czekać mniej więcej godzinę, bo nad tłumaczeniem niemalże synchronicznym, jak za starych dobrych czasów wideo, czuwa zespół bardzo dobrze opłacanych specjalistów. Co ciekawe, w najlepszych latach osobom rozpowszechniającym nielegalne filmy – a co za tym idzie, zabronionym w Rosji internetowym kasynom – pomagały wielkie i powszechnie szanowane firmy. Na przykład Yandex – rosyjski odpowiednik Google (ponownie, bardziej nowatorska i funkcjonalna wyszukiwarka niż produkt amerykański). Serwis Yandex.Video, działający jako agregator treści wideo, pokazywał pirackie tytuły na równi z legalnymi kopiami. Widz poszukujący danego filmu nie odczuwał żadnej różnicy; dostawał po prostu adres URL. Jedyne, co mogło wywołać podejrzenia, że ma się do czynienia z nielegalnymi treściami, to reklamy kasyn.

Nielegalne kasyna internetowe oferowały możliwość współpracy, której nie sposób było odrzucić: właściciel pirackiej strony otrzymywał procent od liczby użytkowników, których przekierował do salonu gry. Mogło to przynosić dochód nawet do kilkudziesięciu milionów rubli miesięcznie. Dzięki takiemu programowi partnerstwa Azino 777 przez wiele lat wchodziło do pierwszej dziesiątki reklamodawców w Runecie, sytuując się przed PepsiCo, Yandexem, Mail.ru Group oraz Google.


Zawód lektor

Jednym z najważniejszych elementów produkcji pirackich VHS była szeptanka – na samym początku tłumaczeniem w czasie rzeczywistym i nakładaniem głosu na ścieżkę dźwiękową zajmowali się czterej lektorzy. Najbardziej rozpoznawalny Leonid Wołodarskij, poliglota biegły w czterech językach, pracował zarówno z piratami, jak i z telewizją. Michaił Iwanow, poeta i pisarz, filmy tłumaczył przez 15 lat, oficjalnie zarabiając jako stróż i pracownik fizyczny. Aleksiej Michaliew swoją karierę zaczął jako tłumacz w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, specjalizując się w językach Azji i Afryki – swego czasu brał nawet udział w spotkaniach Leonida Breżniewa z przywódcami Afganistanu i Iranu. Paweł Sanajew natomiast ze stanowiska lektora pirackich kaset płynnie przeszedł do pracy w dubbingu dla oficjalnych dystrybutorów, a potem odniósł sukces jako scenarzysta i reżyser. Ścieżki szeptaczy się raczej nie krzyżowały – każda większa grupa piratów zatrudniała swojego lektora. Specjalista dostawał zaproszenie do prywatnego mieszkania, siadał przy nakrytym stole i otrzymywał pięć–sześć filmów do przetłumaczenia (bez przygotowania i możliwości obejrzenia wcześniej kasety), zarabiając w ciągu jednej nocy średnią krajową wypłatę (Łuczko, Prorokow 2014). Głos lektora zapisywany był za pomocą nie najwyższej jakości mikrofonu, podłączonego kabelkiem bezpośrednio do magnetowidu. Bardzo często w tle ścieżki dźwiękowej amerykańskiego filmu sensacyjnego można było usłyszeć rozmowy po rosyjsku, zachęty do jedzenia, dzwonki telefonów, toasty i brzęk kieliszków.

Już w XXI wieku pojawił się fenomen „goblińskich tłumaczeń”. Autorem pierwszych z nich był Dymitr „Goblin” Puczkow, który przekładał zarówno „prawidłowo”, jak i „śmiesznie”. Ten drugi tryb zdobył szczególną popularność, bo opierał się na ironicznej dezinterpretacji oryginalnej fabuły. Sam Puczkow stworzył sześć „śmiesznych tłumaczeń”: trzy dotyczyły trylogii Władca Pierścieni (2001–2003, P. Jackson), jednym był Szmatrix, czyli Szmatrica na podstawie Matrixa (1999, L. i L. Wachowski), kolejnym Antybumer, będący przekładem z rosyjskiego na rosyjski filmu Beema (2003, P. Busłow). Dziś „goblińskim tłumaczeniem” nazywa się dowolny zabawny przekład stworzony dla uciechy widzów, która wynika z zamierzonego braku zgodności z oryginałem.

Goblin – Dimitri Puchow

 


Wielka wojna

Pierwsza antypiracka ustawa została uchwalona w ekspresowym tempie w 2013 roku. Być może najważniejszym jej punktem była decyzja o braku kary za oglądanie i pobieranie nielegalnych treści – zwykły użytkownik jest bezpieczny do dzisiaj. Zresztą badania przeprowadzone w tym właśnie roku pokazały, iż przeciętny Rosjanin nie wiedział nawet o tym, że istnieje coś takiego jak legalny kontent. Od tego momentu firmy poszkodowane przez działalność piratów mogły zgłaszać do Moskiewskiego Sądu Miejskiego wnioski o usuwanie nielegalnych plików znajdujących się pod konkretnymi adresami. Zanim jednak sędzia wydał wyrok, właściciel domeny był w stanie stworzyć dynamiczny URL, co sprawiało, że widzowie nie odczuwali żadnych niedogodności. Prawo było martwe, więc w 2015 roku spróbowano je poszerzyć: pirackim domenom groziła bezterminowa blokada, ale wciąż potrzebny był wyrok sądu. Piraci szybko znaleźli rozwiązanie i zaczęli na potęgę mnożyć strony mirror, które oferowały dokładnie ten sam kontent co zablokowane domeny – wyszukiwarki znowu bez przeszkód podsuwały widzom nielegalne wideo. Zdarzały się też głośne pomyłki, gdy na przykład Mosgorsud nałożył bezterminową blokadę na kilkadziesiąt stron, które opublikowały trailer rosyjskiego serialu Metod (2015). Sędziowie uznali, że trzeba chronić materiał wyprodukowany przez pierwszy kanał państwowej telewizji, tyle że żadna z domen nie oferowała pirackich wideo, bo serial nie miał nawet premiery i był niedostępny (Jewtuszenko, Borolis i naporolis).

Największy skandal wybuchł wokół RuTracker.org, który umożliwiał właścicielom praw autorskich stworzenie specjalnego konta i samodzielne usuwanie plików naruszających ich dobro.

Ostatecznie tracker stanął jednak przed sądem, który przedstawił alternatywę: albo usuniętych zostanie 320 tysięcy torrentów, albo domena będzie zablokowana na zawsze. Właściciele RuTracker.org postanowili, że decyzję podejmą użytkownicy. Większość głosów była przeciwko współpracy z władzą i opowiedziała się za blokadą, która weszła w życie w 2016 roku. Jednak przed zamknięciem trackera najbardziej wierni użytkownicy sporządzili instrukcje, jak używać anonimizerów i serwisów VPN, by obejść blokadę. Przydały się one później, gdy w Rosji zablokowano Telegram, oraz w sierpniu 2020 roku, kiedy białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka wyłączył internet w Mińsku.

W 2017 roku zajęto się też wyszukiwarkami – nałożono na nie konieczność usuwania linków, które prowadziły do stron uznanych przez sąd za nielegalne. Nie wniosło to nic w walkę z piratami, bo przecież wyszukiwarki pokazywały wyniki z setek domen mirror, które nie zostały jeszcze zgłoszone. Zresztą żadne z przyjętych rozwiązań nie zdało egzaminu, ponieważ wszystkie rozporządzenia i zakazy można było łatwo obejść. Zmianę przyniosło dopiero podpisanie w 2018 roku antypirackiego memorandum przez najważniejszych graczy w Runecie i nie tylko. Wśród sygnatariuszy znalazły się między innymi: Yandex, pierwszy kanał i inne państwowe telewizje, media należące do grupy Gazprom-Media, legalne „kina internetowe”, Stowarzyszenie Producentów Kina i Telewizji, Kinopoisk, Mail.Ru Group i Rutube. Istota memorandum to samoregulacja – firmy same decydują o tym, co zablokować w internecie bez udawania się do sądu (trafiają tam tylko sprawy naprawdę sporne) (Kadocznikowa 2020). Nieformalne porozumienie wydaje się przynosić efekty, choć system wciąż ma sporo luk, przez które przeciskają się pirackie linki i torrenty. Na jego bazie ustawodawcy mieli stworzyć projekt ustawy, która w oficjalny sposób zamknęłaby rosyjską przystań dla piratów. Ważność memorandum, wielokrotnie przedłużana, ma upłynąć z końcem stycznia 2021 roku.

Równolegle do wysiłków prawodawców oraz właścicieli praw autorskich i pokrewnych następuje też zmiana w praktykach odbiorców. Coraz więcej z nich korzysta z legalnych źródeł, bo popularne stały się telewizory Smart TV oraz zachodnie i lokalne serwisy streamingowe – oczywistością jest posiadanie konta na Netflixie. Poza tym oglądanie filmów i seriali na pirackich stronach nie jest najwygodniejsze, ponieważ wciąż trzeba przedzierać się przez reklamy i co chwilę zamykać wyskakujące okienka. Zwycięstwo nie jest jednak pewne. Pod koniec 2018 roku szef Roskomnadzoru (Federalnej Służby Nadzoru w Sferze Łączności, Technologii Informacyjnych i Komunikacji Masowej) donosił Władimirowi Putinowi: „Jeszcze kilka lat temu rosyjski internet był absolutną piracką przystanią. Dowolna premiera pojawiała się na tysiącach stron, a ludzie oglądali ją bezpłatnie – nawet w złej jakości. Obecnie sytuacja diametralnie się zmieniła” (Jewtuszenko, Borolis i naporolis). Eksperci potwierdzają: zmieniło się to, że teraz piraci udostępniają filmy w świetnej jakości. Dokładnie w momencie, gdy Aleksander Żarow wypowiadał te słowa, przeprowadzano badania i okazało się, że prawie każdy film, który miał światową premierę w 2018 roku, trafił do sieci, zaś przeciętny użytkownik Runetu oglądał 110 pirackich kopii rocznie.

 

Bibliografia:

W trakcie pisania artykułu opierałam się przede wszystkim na materiałach autorstwa Anastazji Jewtuszenko i Michaiła Karpowa napisanych w ramach projektu Piratskaja Rossija, w szczególności na rozdziałach: Kult żestokosti, Bolszaja igra Azino, Borolis i naporolis, dostęp: https://pirates.lenta.ru.

Artykuły tego samego autora

Komentuj