Gillian Anderson: bogini mediów

Patronką XI Muzy została na długo przed "Amerykańskimi bogami" za sprawą roli w serialu "Z archiwum X". Jej Dana Scully była prekursorską postacią telewizyjną. Symboliczną transgenderystką, która bez ingerencji w płeć biologiczną podważała tradycyjny podział na cechy kobiece i męskie.

W 1995 roku, dwa lata po premierze serialu Z Archiwum X (Fox, 1993–2002), Gillian Anderson, wcielająca się w postać agentki Dany Scully, udzieliła wywiadu dla magazynu „Rolling Stone”. Andrew Denton w charakterystycznej dla pisma agresywnej manierze pytał, czy jako aktorka o teatralnych korzeniach uważa pracę w telewizji za degradującą. Anderson przyznała się do wątpliwości, dodając jednak, że zauważa pozytywne zmiany w poziomie produkcji przeznaczonych dla małego ekranu i wierzy w rozwój telewizyjnego medium.

Wprawdzie Jane Feuer, pisząc o narodzinach telewizji jakościowej, powoływała się na chronologicznie późniejsze seriale stacji HBO, takie jak Rodzina Soprano (1999–2007) czy Sześć stóp pod ziemią (2001–2005), ale nie sposób przecenić wpływu Z Archiwum X na telewizyjną odsłonę gatunku science fiction. Serial funkcjonuje jako jeden z największych telewizyjnych fenomenów lat 90., a jego recepcja – jako doświadczenie pokoleniowe wspólne dla dorastających wówczas mieszkańców globalnej wioski, popularyzujące modę na alternatywną duchowość i wiarę w teorie spiskowe, i powtórzone 14 lat później w nowej odsłonie.

Gdy 24-letnia Anderson wystąpiła w pilocie Z Archiwum X, miała już wprawdzie na swoim koncie udany debiut teatralny oraz rolę w filmie The Turning (1992, L.A. Puopolo), ale trudno posądzać ją o spójną wizję kariery i prorocze zdolności w zakresie przyszłości telewizji. Przyjęła rolę w serialu, licząc przede wszystkim na stałe zatrudnienie (narzekała zresztą, że David Duchovny – odtwórca roli agenta Foxa Muldera – jako bardziej znany aktor traktował pracę na planie dość lekceważąco) i dalsze propozycje. Nie przypuszczała, że stanie się jednym z symboli girl power oraz wzorcem dla kolejnych protagonistek „telewizji akcji”. Zapewne nie spodziewała się również, że udział w programie stacji Fox na zawsze naznaczy jej artystyczną biografię. Ani że będzie powracać do roli Danny Scully aż 13 razy – w 11 sezonach serialu i dwóch filmach fabularnych, a za swoją kreację zostanie wyróżniona m.in. Złotym Globem i nagrodą Emmy. Nie mogła także przewidzieć, że – chociaż będzie pojawić się na dużym ekranie i deskach teatrów – pozostanie ikoną telewizji. Jako agentka FBI do spraw nadprzyrodzonych, nadinspektor brytyjskiej policji w Upadku (BBC Two, 2013–2016), ofiara/pomocniczka psychopatycznego mordercy w Hannibalu (NBC, 2013–2015) czy szefowa korporacji w Stanie kryzysowym (NBC, 2014). Co ważne,

to na planie Z Archiwum X stworzyła podwaliny swojej metody aktorskiej: wyciszonej i oszczędnej, opartej na niedopowiedzeniach, myleniu tropów i podtrzymywaniu tajemnicy, dzięki której krytyk magazynu „New York” nazwał ją później wazą z epoki Ming ze wzorem z Krzyku Edvarda Muncha.

Cechy ambitnej i sceptycznej pani doktor – racjonalność, pewność siebie, profesjonalizm i emocjonalny chłód – stały się zaś ważnym składnikiem jej ekranowego i pozaekranowego image’u.

Dziewczyna znikąd

„Zostałam aktorką, ponieważ nie potrafiłam robić niczego innego. Nie miałam przyjaciół, nie umiałam dopasować się do otoczenia. Kiedy zaczęłam grać, wszystko znalazło swoje miejsce i wreszcie nauczyłam się być szczęśliwa” – wyznała Gillian Anderson w wywiadzie dla „The Northern Echo”. Po raz pierwszy poszła na przesłuchanie w wieku 11 lat. Chodziło o tytułową rolę w Alicji w Krainie Czarów wystawianej w jednym z teatrów w Michigan, gdzie wówczas mieszkała. Nie dostała angażu, ale kilka lat później, gdy na zajęciach kółka aktorskiego spotkała reżysera tamtego spektaklu, miała się dowiedzieć, że właściwie wygrała casting, lecz twórcy nie odważyli się zatrudnić nieznanej nikomu dziewczynki bez żadnego zaplecza. Więcej szczęścia miała, kiedy już po studiach teatralnych, ale z bardzo małym dorobkiem starała się o rolę w Absent Friends według Alana Ayckbourna w nowojorskim Manhattan Theatre Club. Reżyserkę sztuki zachwycił nieoszlifowany talent Anderson, postanowiła więc zignorować jej nieomal puste CV. Teatralny debiut zwrócił na nią uwagę środowiska, lecz producenci Z Archiwum X mieli wątpliwości, czy widzowie nie uznają jej za zbyt mało atrakcyjną. Szukali klasycznej seksbomby, z blond włosami i nogami po pachy, ale Chris Carter uparł się, żeby zatrudnić właśnie Gillian. Oczywiście miał rację. Jej rudowłosa bohaterka odmieniła oblicze telewizji, wypowiadając walkę genderowym stereotypom, a sama aktorka w 1996 roku została ogłoszona najseksowniejszą kobietą na świecie.

Pytany o kryteria wyboru odtwórczyni roli Scully, scenarzysta odpowiadał, że pod warstwą delikatności i porcelanowej urody dostrzegł w aktorce siłę i zarzewie buntu.

Wygląda na to, że Anderson, choć na pierwszy rzut oka obdarzona opanowaniem i manierami angielskiej damy, nigdy nie pozbyła się młodzieńczych inklinacji.

Urodzona w USA, przeniosła się z rodzicami do Londynu, żeby powrócić do ojczyzny już jako nastolatka. Podróż z liberalnej europejskiej metropolii na konserwatywną amerykańską prowincję okazała się dla niej bolesna w skutkach. Rówieśnicy nie akceptowali outsiderki z dziwnym akcentem (która do dziś potrafi bez trudu przejść z oksfordzkiej wymowy na amerykański angielski), postanowiła więc poszukać sobie miejsca wśród innych wyrzutków. Postawiła na subkulturę punkową, zaczęła farbować włosy na krzykliwe kolory, eksperymentować z narkotykami i seksem, odkrywając swoją biseksualną naturę. W liceum wygrała nawet ranking na „osobę, która prawdopodobnie najszybciej zostanie aresztowana”. Co się prędko potwierdziło, gdy próbowała zakleić drzwi szkoły przed egzaminami końcowymi i została powstrzymana przez policję. Dziś szczerze przyznaje, że gdyby nie skanalizowała swojej młodzieńczej energii w aktorskiej pasji (i nie trafiła na dobrego terapeutę), pewnie nie dożyłaby dorosłości.

Wiele lat później, gdy popularność zaczęła ją przytłaczać, a piętno Dany Scully wydawało się niemożliwe do przezwyciężenia, postanowiła odpocząć od sławy i poszukać nowego pomysłu na siebie, udając się na emigrację. Wybrała ukochany Londyn (gdzie żyje do dziś) i detoks pod postacią mniejszych lub większych ról w niszowych produkcjach, m.in. w Świecie zabawy (2000, T. Davies) czy Tristramie Shandym: Wielkiej ściemie (2005, M. Winterbottom).

Na przekór amerykańskim korzeniom i rebelianckiej przeszłości zaczęła grywać w adaptacjach klasyki literatury i wcielać się w przedstawicielki wyższych sfer.

Poza wspomnianymi tytułami (według, odpowiednio, Edith Wharton i Laurence’a Sterne’a) w jej filmografii znalazło się kilka seriali BBC, w tym Dickensowskie: Samotnia (2005, J. Chadwick, S. White), za którą otrzymała nominację do nagrody BAFTA, oraz Wielkie nadzieje (2011, B. Kirk), a także ekranizacja Wojny i pokoju Tołstoja (2016, T. Harper).

Scully i Stella – boginie Mediów

„W epoce postmoderny i postfeminizmu [to] bohaterki kina akcji są głównymi kreatorkami mitów wokół heroizmu i władzy” – pisze Christina Adamou (2012, s. 101) w tekście poświęconym wzorcom kobiecości i męskości w filmie Pan i Pani Smith (2005, D. Liman). Dodaje, że moda na żeńskie postaci uwypukla ideologię leżącą u podstaw gatunku, opartą na niepisanym zestawie norm w obrębie ludzkiej płciowości i seksualności. Chociaż kobiety na ekranie przełamują genderowe stereotypy, definiowane są zawsze w opozycji do płci przeciwnej w kontekście męskich cech, takich jak siła, zdecydowanie, odwaga itp., ich braku lub przeciwieństwa (słabości, rozchwiania itp.). Zaryzykuję stwierdzenie, że Danie Scully na gruncie telewizji przypadła podobna rola, jaką w kinie odegrały bohaterki Angeliny Jolie (gwiazdy wspomnianej produkcji), chociaż na zupełnie innych zasadach. Postaci spod znaku Lary Croft walczyły o swoją pozycję na poziomie ciała, będąc jednocześnie (po „męsku”) sprawne fizycznie i ultrakobiece (reprezentujące kobiecość przerysowaną, będącą wytworem męskiego spojrzenia).

Scully ustępowała swojemu partnerowi, agentowi Mulderowi, pod względem odwagi i siły (przy okazji ukrywając własną cielesność pod skromnymi kostiumami), ale górowała nad nim swoim sposobem myślenia: analitycznym, opartym na wierze w naukę i moc rozumu, sceptycznym wobec pozaintelektualnych interpretacji.

Jak utrzymywała Judith Butler (2008), płeć to rodzaj inskrypcji na ciele tworzonych w drodze częstych powtórzeń określonych przez daną kulturę aktów performatywnych. Gestów, grymasów, postaw i ekscesów. Nadinspektor Stella Gibson w Upadku, następczyni Dany Scully i najbardziej pogłębiona psychologicznie z serialowych protagonistek Gillian Anderson, przyswoiła sobie te zachowania jako własne. To genialna detektyw potrafiąca dostrzec związki między faktami niezauważalne dla innych, wyciągająca śmiałe wnioski i nieobawiająca się stosowania niestandardowych, ryzykownych metod śledczych. W roli przełożonej asertywna i stanowcza, panująca nad emocjami, zdystansowana, ale nie odcięta od własnych uczuć. Przy tym, zgodnie ze wzorcem zapożyczonym z tradycji czarnego kryminału, niejednoznaczna, moralnie ambiwalentna, o zagadkowej przeszłości. Nade wszystko zaś świadoma własnej cielesności, bezpruderyjna i bezpośrednia w kontaktach seksualnych. Szokująca otoczenie (i niektórych odbiorców) łatwością nawiązywania erotycznych znajomości i (tradycyjnie męskim!) brakiem skrupułów w wykorzystywaniu wysokiej pozycji w procesie uwodzenia. Wśród wielu scen wartych zacytowania szczególnie interesujący wydaje się moment, gdy Stella w jednym z pierwszych odcinków serialu zjawia się na miejscu przestępstwa i w niczym nie zaniedbując zawodowych obowiązków, jednocześnie proponuje randkę jednemu z policjantów.

Zestawiając role Stelli i Scully, aktorka zwykła narzekać na statyczność drugiej z postaci. Dana – jak ciekawa nie byłaby przez swoją nietypowość – ukazywała się widzom niemal od razu w pełnej złożoności. Była mało plastyczna, w ograniczonym stopniu podlegająca ewolucji. Osobowość nadinspektor Gibson z kolei niejako rodziła się z odcinka na odcinek, pozwalając aktorce zwodzić widzów, grać stereotypami („kobiety samotnej” czy „zimnej feministki”) i stopniowo odsłaniać kolejne niuanse postaci. Nie tyle po to (a w każdym razie nie tylko po to), by uczynić z bohaterki nieprzeniknionego Sfinksa czy unaocznić jej przemianę w obliczu traumatycznych okoliczności, ale by odzwierciedlić naturalne tempo poznawania drugiego człowieka.

Autentyczność, a przy okazji nowatorstwo bohaterki serialu BBC polega na tym, że aby nakreślić jej (do końca niejednoznaczny!) profil psychologiczny, potrzebujemy nie zwyczajowych kilkunastu pierwszych minut, lecz 17 mniej więcej godzinnych odcinków.

Pani nadinspektor to jedna z dwóch ulubionych postaci Gillian Anderson (obok Blanche DuBois granej w scenicznej wersji Tramwaju zwanego pożądaniem). Swego rodzaju ekranowe alter ego aktorki, które przybiera również na potrzeby feministycznej kampanii. Amerykanka (z brytyjskim akcentem) znana jest bowiem z zaangażowania w walkę o prawa kobiet wynikającą z niezgody na przemoc, lekceważenie i płacowe nierówności (dopiero po wielu latach udało jej się wynegocjować stawkę równą gaży Davida Duchovny’ego). Napisała nawet książkę (wespół z dziennikarką Jennifer Nadel), We: A Manifesto for Women Everywhere (My, czyli manifest dla wszystkich kobiet) – wbrew wojowniczemu tytułowi raczej poradnik psychologiczny niż orędzie polityczne. Prawdziwym manifestem aktorki pozostają jej artystyczne projekty. Wybierane starannie, pod kątem feministycznego potencjału i ze wzrastającą samoświadomością. Niczym rola Blanche w londyńskim Young Vic Theatre wyróżniona nominacją do Nagrody im. Laurence’a Oliviera czy kreacja panny Havisham w Wielkich nadziejach – które stały się dla Anderson okazją do zmierzenia się z osobistymi i uniwersalnymi lękami przed przemijaniem i starością. Gillian skończyła 49 lat i, choć rzadko bywa wylewna, przyznaje, że ma już za sobą krótki okres żałoby po utraconej młodości. Woli skupić się na tym, by dobrze wykorzystać dojrzałość i nie przegapić momentu, gdy w naturalnej siwiźnie będzie jej do twarzy bardziej niż w farbowanych na jasny blond (w kontrze do słynnej rudości Scully) włosach.

Obraz gwiazdy nie byłby pełny bez jej autotematycznej (i autoironicznej) obecności w serialu Amerykańscy bogowie (Starz, 2017). Gillian Anderson, od lat 90. niekwestionowana ikona popkultury, wciela się w inne symbole naszych czasów jako bogini Mediów. Po raz pierwszy przemawia do głównego bohatera pod postacią Lucy Ricardo, czyli protagonistki Kocham Lucy (CBS, 1951–1957), telewizyjnego hitu sprzed ponad półwiecza, żeby powrócić w kolejnych odcinkach w kostiumach: Davida Bowiego, Marilyn Monroe oraz Judy Garland. Zdradza przy tym umiejętność doskonałej mimikry (od ruchów po sposób mówienia), poczucie humoru i komediowy dystans do samej siebie. Niewykluczone, że w przyszłości uda jej się zmierzyć z kolejnym symbolem popkultury. Gdy Daniel Craig wahał się nad udziałem w kontynuacji serii o najsłynniejszym szpiegu świata, fani filmu wykorzystali ten okres bondowskiego moratorium na typowanie jego następców.

Wśród pretendentów do roli agenta 007 pojawiło się nazwisko Gillian Anderson, a w sieci krążył nawet fikcyjny plakat nowej odsłony superprodukcji. Żegnaj Jamesie, witaj Jane Bond?

W 1996 roku brytyjski magazyn „FHM” uznał Gillian Anderson za najseksowniejszą kobietę świata. Cztery lata później Terence Davies (który nigdy nie oglądał Z Archiwum X) zachwycał się jej nieskazitelną urodą rodem z płócien Johna Singera Sargenta. Minęły blisko dwie dekady, a amerykańska gwiazda elektryzuje widzów swoim szlachetnym urokiem, klasą i seksapilem, które nie mają wieku. W końcu, jak pisał Tennessee Williams dla swojej Blanche, „piękno fizyczne mija. Jest to zjawisko przejściowe. Ale piękno ducha i czułość serca” nie giną nigdy.

Bibliografia
  • Ch. Adamou, Postfeminist Portrayals of Masculinity and Femininity in Action Films: Mr. & Mrs. Smith, w: J. Sternagel i in. (red.), Acting and Performance in Moving Image Culture: Bodies, Screens, Renderings, Transcript Verlag, Bielefeld 2012, s. 101–113.
  • J. Butler, Uwikłani w płeć, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008.
  • S. Cardwell, Czy telewizja jakościowa jest dobra? Różnice gatunkowe, oceny oraz kłopotliwa kwestia krytycznego osądu, w: T. Bielak i in. (red.), Zmierzch telewizji? Przemiany medium. Antologia, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2011, s. 114–147.
  • J. Feuer, HBO i pojęcie telewizji jakościowej, w: T. Bielak i in. (red.), Zmierzch telewizji? Przemiany medium. Antologia, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2011, s. 114–128.

Komentuj