„Terje Vigen”: Majestat morskiego żywiołu

Terje Vigen, choć nakręcony przed stu laty, a spisany Ibsenowskim piórem ponad półtora wieku temu, wciąż przekazuje uniwersalną prawdę: życie jest niesprawiedliwe, a koleje losu zdradliwe niczym morski żywioł, jednak ludzie powinni zachować w tym świecie wiarę w swoje człowieczeństwo, pomni krzywd, jakich doznają.

Człowiek w obliczu bezkresnego i zdradliwego morza pozostaje zaledwie maleńką istotą: może je podziwiać, może je kontemplować, może też skonfrontować się z wielką wodą, co jednak nieuchronnie wiedzie ku klęsce. Istota tej relacji znajduje odbicie w Terje Vigenie. W jednej ze scen tytułowy bohater rozważa podjęcie trudnej, być może nawet samobójczej, misji. Rozmyśla na brzegu szkierowego wybrzeża, spoglądając w bezkres delikatnie falującego morza. Po długiej kontemplacji, zaufawszy żywiołowi, wstaje: wie, jaką decyzję podjąć. Inna, późniejsza scena ukazuje tego samego bohatera po latach, kiedy z żalu i bezsilności, rozczarowany życiem i morzem, które go zawiodło, wygraża pięściami wzburzonym falom. W końcu zdaje sobie sprawę, że jego gniew jest bezskuteczny wobec sztormu, dlatego zrozpaczony osuwa się na skałę.

To właśnie wzbogacenie kinowego uniwersum o motyw konfrontacji człowieka z naturą i relacje rządzące tym związkiem stanowią największy wkład niemego kina szwedzkiego do światowej kinematografii. Kina tak wielkiej rangi, tak spójnego i konsekwentnego, że powszechnie określanego mianem szwedzkiej szkoły filmowej.

Terje Vigen zaś, zrealizowany sto lat temu, jest – jak pisze Tadeusz Szczepański – jej „założycielskim arcydziełem”.

Aby ów nowatorski, narodowy nurt zdołał zaistnieć, nie mogło obyć się bez wielkich indywidualności przemysłu filmowego. W tym wypadku byli to: Charles Magnusson – producent i od 1909 roku kierownik najważniejszej szwedzkiej wytwórni filmowej Svenska Bio, operator Julius Jaenzon oraz dwaj wybitni reżyserzy – Mauritz Stiller i Victor Sjöström. Do tego należy dołożyć szwedzką literaturę – z prozą noblistki Selmy Lagerlöf na czele – która stała się kanwą dla scenariuszy najwybitniejszych dzieł zrealizowanych w ramach tej szkoły. Nim jednak Sjöström nakręcił w 1921 roku Furmana śmierci (na podstawie powieści wspomnianej pisarki) – najdoskonalsze, spełnione dzieło opisywanego nurtu, sięgnął po poemat Henrika Ibsena i filmem Terje Vigen odmienił oblicze szwedzkiej kinematografii.

Opublikowane w 1861 roku dzieło było nie lada wyzwaniem. Reżyserowi nie chodziło bowiem tylko o zwykłe przeniesienie liczącego 43 strofy tekstu, lecz o oddanie jego ducha. Sjöström, szukając natchnienia, odwiedził Grimstad – norweskie miasteczko, w którym Ibsen spędził kilka lat młodości i zaczynał próbować swoich sił jako literat – co ostatecznie przekonało go do reżyserii filmu. Magnusson nie szczędził środków finansowych na produkcję, wobec czego naturalnym wyborem lokacji zdjęciowych stały się autentyczne, surowe, nadmorskie plenery na południu Szwecji. W czasie zdjęć (trwających od sierpnia do października 1916 roku) korzystano z wczesnojesiennych sztormów, których innowacyjne w swojej funkcji ujęcia, jak się później okazało, współtworzyły wielkość filmu. Premiera odbyła się 29 stycznia 1917 roku i rozpoczęła triumfalny pochód pierwszego arcydzieła Sjöströma przez ekrany kin. Wkrótce dzieło podbiło serca widzów nie tylko w Skandynawii, ale także w Niemczech (gdzie próbowano wykorzystać go jako propagandę antyangielską) oraz Wielkiej Brytanii i USA (już po zakończeniu I wojny światowej).

Oto w czasach napoleońskich tytułowy rybak, Terje Vigen (w tej roli sam reżyser), wiedzie skromne, choć spokojne życie u boku żony i córeczki na małej, południowonorweskiej wysepce. W wyniku blokady morskiej mieszkańcy zostają odcięci od dostaw żywności. Perspektywa śmierci głodowej sprawia, że protagonista postanawia wyprawić się samodzielnie do Danii. Kiedy wraca do domu łodzią wypełnioną mąką, zostaje schwytany przez angielskich marynarzy. Bezwzględny kapitan – głuchy na rozdzierające błagania Vigena – aresztuje go i zabiera do więzienia, gdzie Terje spędza pięć lat życia. Gdy osiwiały, z twarzą naznaczoną zmarszczkami wraca do rodzinnego domu, zastaje w nim obcych ludzi, którzy jedynie wskazują mu groby bliskich.

Odtąd wiedzie życie samotnika niepogodzonego ze stratą rodziny. Fortuna daje mu jednak okazję do zemsty. Kiedy podczas wielkiego sztormu bohater ratuje załogę statku, okazuje się, że ma w swych rękach los dawnego oprawcy, owego angielskiego kapitana, któremu towarzyszy żona i córeczka. Terje, w amoku, o mały włos nie zabija brytyjskiej rodziny, jednak na dźwięk imienia dziewczynki, która nazywa się tak samo jak jego własna córka, doświadcza nagłej przemiany wewnętrznej. Wypuszcza swoich zakładników i odnajduje utracony przed laty spokój ducha. Jakiś czas później – stojąc na brzegu, zwrócony w stronę morza – żegna angielskich przybyszów, którzy, odpływając, na znak wdzięczności wciągają na maszt ówczesną norweską flagę.

W warstwie fabularnej Sjöström dochował niemal pełnej wierności poematowi Norwega. Co więcej, wersy z tekstu Ibsena posłużyły jako napisy objaśniające.

Związek obu dzieł został przez to wzmocniony, choć romantyczne z ducha obrazy nie stanowią tylko ilustracji do wyrafinowanych, wierszowanych fraz. Ibsenowskie zdania dopełniają to, co widzimy na ekranie, a wizualna sfera Terje Vigena jest autonomicznym dziełem, w pełni świadomym swojej filmowości i specyfiki oddziaływania.

Jego innowacyjność została doceniona przez ówczesną prasę, z Bo Bergmanem – wybitnym poetą i wpływowym krytykiem teatralnym – na czele. Chociaż lwia część recenzji była przychylna filmowi Sjöströma, Bergman jako jeden z nielicznych dostrzegał jego najcenniejsze wartości i wykazywał się nadzwyczajnym – jak na owe czasy – zrozumieniem poetyki filmowej. Podkreślał znaczenie natury i żywiołu morskiego w kreacji tytułowego bohatera, a także – co ważniejsze – doceniał adaptatorskie zabiegi reżysera i scenarzysty. W Terje Vigenie widział, posługując się współczesną nomenklaturą Alicji Helman, twórczą zdradę tekstu Ibsena.

Kiedy przełomowy utwór Sjöströma wchodził na ekrany, w Europie wciąż trwała I wojna światowa. Minęło zaledwie kilka tygodni od dwóch największych bitew tego globalnego konfliktu (Somma i Verdun). Nic więc dziwnego, że w filmie dostrzegano paralele z losami żołnierzy (ojców, synów, mężów) wysyłanych wbrew ich woli na fronty całego kontynentu, na co zwraca uwagę Lech Sokół, przyglądając się międzynarodowej recepcji Terje Vigena. Z kolei inne znaczenie ów kinowy dramat miał dla samych Norwegów. Mieszkańcy niepodległego od dwunastu lat kraju (1905, rozwiązanie unii ze Szwecją), wzorem literackiego pierwowzoru, a więc w kluczu patriotycznym, patrzyli przede wszystkim na ukazaną w filmie norweską tożsamość narodową.

Pierwsze arcydzieło szkoły szwedzkiej to jednak w głównej mierze uniwersalna opowieść o godzeniu się z niesprawiedliwością świata i wybaczeniu, którego oczyszczająca moc przywraca do życia. Terje symbolicznie ginie: najpierw porażony świadomością pozostawienia rodziny na pastwę głodu, potem wieścią o śmierci bliskich. Umiera nadzieja, a z nią dawny, pogodny Vigen. Jego miejsce zajmuje zgorzkniały starzec, który w bezsilności wobec doznanych cierpień zaledwie wegetuje. Kiedy więc konfrontuje się ze swoim symbolicznym katem, odżywają w nim emocje: oto ma okazję do pomszczenia rodziny. To jedyne, co może jeszcze w życiu zrobić. I wówczas przychodzi moment iluminacji za sprawą trzymanego w ramionach dziecka, które niejako zdejmuje zły urok z bohatera. Wybaczenie zamiast zemsty. Życie zamiast śmierci. Terje, niczym Jean Valjean, mając okazję do zemsty na swoim inspektorze Javercie, puszcza go wolno. Krzywdy, które zmieniły go w bestię, zostają wybaczone, demony przeszłości pogrzebane, a on sam przywrócony do życia.

W omawianym filmie jest jeszcze jeden znaczący bohater: natura, a konkretnie morze. Morze, z którym nierozerwalnie splecione są losy bohatera. Żywioł ten pozwala mu sprowadzić żywność, on także mu ją zabiera. Terje doświadcza na morzu upokorzenia i duchowej śmierci, w końcu w tym samym miejscu dostępuje odkupienia. Sjöström połączył emocjonalność Vigena z żywiołem. Kiedy protagonista jest spokojny, wielka woda leniwie faluje, kiedy zaś targają nim emocje, spienione fale z furią uderzają o brzeg. W kulminacyjnej scenie obłędu, który o mały włos nie pcha mężczyzny ku zbrodni, morska piana kipi i tańczy jak nigdy przedtem.

Terje Vigen, choć nakręcony przed stu laty, a spisany Ibsenowskim piórem ponad półtora wieku temu, wciąż przekazuje uniwersalną prawdę: życie jest niesprawiedliwe, a koleje losu zdradliwe niczym morski żywioł, jednak ludzie powinni zachować w tym świecie wiarę w swoje człowieczeństwo, pomni krzywd, jakich doznają. Gniew kierowany ku drugiej osobie, będący substytutem złości wobec własnych niepowodzeń, jest w istocie autodestrukcyjny, zaś wybawienie może przynieść tylko okazanie łaski.

Terje Vigen, Szwecja, 1916
reż. Victor Sjöström, scen. Gustaf Molander i Victor Sjöström, zdj. Julius Jaenzon, prod. Svenska Biografteatern, wyst.: Victor Sjöström, Bergliot Husberg, August Falck, Edith Erastoff

Komentuj