Zapewne najprościej wpisać Pierwszą krowę w tradycję antywesternu spod znaku McCabe’a i pani Miller (1971, R. Altman) oraz Małego Wielkiego Człowieka (1970, A. Penn). Groziłoby to jednak zredukowaniem filmu do dialektycznej kliszy, w której duma z ujarzmienia nowych terytoriów zostaje zamieniona na brutalną dekonstrukcję mitu pogranicza. Pierwsza krowa wydeptuje sobie ścieżkę gdzieś obok. Brak w filmie oskarżycielskiej pasji, jest za to pozbawione iluzji, ironiczne spojrzenie na nierównowagę zasobów i przywilejów, a także tragiczny los tych, którzy próbują tę nierównowagę przechylić na swoją korzyść.
„Liberté”, najnowszy film Alberta Serry, tworzy wraz z „Historią mojej śmierci” (2013) i „Śmiercią Ludwika XIV” (2016) nieformalną trylogię, której wspólnym mianownikiem jest wiek XVIII, przywoływany i fetyszyzowany przez Katalończyka na różne sposoby. Serra to bodaj najciekawszy dziś europejski reżyser, który – kontynuując niejako analogiczne poszukiwania Roberta Rosselliniego z późnego etapu jego kariery – proponuje widzom własną wizję kina historycznego, a ściślej: autorską próbę wizualizowania przeszłości. Łączy zaufaną obsadę złożoną z nieprofesjonalnych aktorów z tuzami kina (jak Jean-Pierre Léaud i Helmut Berger); minimalistyczną scenografię z wielką dbałością o kostiumy i makijaż; powolną rejestrację z urodziwymi obrazami wskrzeszanej przeszłości.
Obcowanie z filmami Koreedy jest intensywnym, a przy tym nienachalnym doświadczeniem: reżyser poświęca każdej z głównych postaci sporą ilość czasu, budując ponadjednostkowy, otwarty na kameralne wspólnoty model kina.
Najnowszy film Michaela Hanekego to doskonały przewodnik po jego twórczości. Ulubione motywy reżysera (przeklęta rodzina w roli zbiorowego bohatera, krytyka nowych mediów i badanie kondycji zachodniej Europy) mieszają się w nim, balansując na granicy pastiszu i parodii. Czy tragikomedia nestora współczesnego kina europejskiego mówi nam o artyście coś, czego wcześniej nie wiedzieliśmy?