Pierwsze i ostatnie, zmysłowe i niewinne, namiętne i oziębłe, mordercze i zbawienne… Ekranowe pocałunki, niemal tak stare jak kino, od zawsze fascynują, a gdy są udane i pamiętne – angażują wzmożone emocje widzów, których niepoślednią część stanowili stróże moralności. Ich niespokojne drżenie pomieszane ze świętym oburzeniem sprawiło, że większość kinematografii światowych było bądź jest objętych regulacjami związanymi także z całowaniem na ekranie. Najsłynniejsza z nich to amerykański kodeks Haysa, którego twórcy poddali całowanie namysłowi skutkującemu kilkoma przepisami, zarówno mniej, jak i bardziej szczegółowymi.
W finale jednego z najpopularniejszych współczesnych klasyków, To właśnie miłość, upadły rockman przeżywający renesans popularności ucieka z przyjęcia u Eltona Johna, by wyznać swemu podstarzałemu, ale wiernemu menedżerowi, że jest „prawdziwą miłością jego życia”. Twórcy nie doprecyzowują, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie, ale można przypuszczać, że owa wielka miłość jest tak naprawdę Wielką Męską Przyjaźnią, znaną we współczesnej popkulturze jako bromance.